Po raz pierwszy na powrót polskiego inteligenta z wakacji jedni czekać będą z trwogą, jak władza, inni zaś z nadzieją jak opozycja. Za sprawą strajku nauczycieli inteligent triumfalnie przypomniał o sobie po 30 latach, choć tłumaczono już, że odchodzi w przeszłość: lepsi mieli zostać klasą średnią, gorsi budżetową, z boku zostawało jeszcze miejsce na klasę kreatywną, co jak w czasach galicyjskich żeby przeżyć musi szokować i gorszyć.
Łukasz Perzyna
Społecznym fenomenem pierwszego półrocza 2019 roku, który zaskoczył nie tylko władzę okazał się strajk nauczycieli z szerokim – jak nigdy od początku transformacji – poparciem społecznym. W protestujących szkołach odrodził się polski inteligent, pogardzany, bo opłacany z budżetu, a nie z honorariów z 50 proc uzyskiem. Ten, któremu tłumaczono, że należy do przeszłości.
Mdlejący z głodu twórcy wartości
Zresztą przeszłość ma piękną. Francuzi, obywatele ojczyzny tak nowoczesnej socjologii jak samej demokracji, pojęcia tego nie znali, w odniesieniu do sfery społecznej w Polsce czy Rosji używają mozolnie zapisywanego fonetycznie słówka intelligentsia, bo u nich intelectuel to zarówno wykładowca akademicki jak prawnik czy architekt, także nauczyciel filozofii w liceum, również prowincjonalnym, ale nikt tak nie powie na najpracowitszego nawet i lubianego nauczyciela wf.
U nas źródłem tożsamości inteligenta nie był status społeczny lecz szacunek, którym powszechnie się cieszył, z racji obowiązków wobec ogółu społeczeństwa, które wykonywał i do czego się poczuwał, jak dawna szlachta. Również jak ona wyznaczał normy i wartości. Nawet, gdy żył biednie. Biografowie Stefana Żeromskiego nadmieniają, że w młodości często bywał głodny, co złościło go głównie z tego powodu, że utrudniało pracę pisarską. Jak opisuje Jerzy Paszek, Żeromski „wielokrotnie przeżywał długie okresy depresji, spowodowanej głodem (..). Nie ratowały sytuacji wyjazdy do krewnych (..)” [1]. Zaś Maria Skłodowska jako stypendystka w Paryżu zemdlała kiedyś w trakcie rodzinnej wizyty.
– Co wczoraj jadłaś? – wypytywało ją zaniepokojone wujostwo.
– Całą masę różnych rzeczy…
– A konkretnie?
– No, rzodkiewki…
To nie kapitalizm winien czyli wróg publiczny w PRL
To nie kapitalizm winien. PRL poniewierał inteligentem prawie jak teraz PiS, chociaż nie kwestionował – jego przydatności ani prawa do istnienia. Pojawiło się za to określenie inteligencja pracująca – przeciwstawiana kawiarnianym darmozjadom, jakimi byli w oczach władzy intelektualiści żyjący z pracy twórczej, po 1956 również z zamówień zagranicznych, zaś w latach 80 zakładający dozwolone, ale wciąż nie lubiane firmy polonijne, bo na taką niszę zezwalano, skoro nie wszystko mogło być deficytowe jak gospodarka socjalistyczna.
Vox populi szybko nazwał prosystemowego inteligenta pracującego pół- albo wręcz ćwierć-inteligentem. W znienawidzonych przez władzę kawiarniach powtarzano dowcipne retoryczne pytanie: Dlaczego od półprzewodników nie wymaga się, żeby stały się przewodnikami, a od ćwierćinteligenta żąda, żeby został inteligentem?
Ataki propagandy na inteligencję stały się elementem kampanii po studenckim buncie marca 1968, popartym przez część profesury. Zaś w stanie wojennym członek KC PZPR nazwiskiem Karp pytał na posiedzeniu, czy nie za wiele osób nosi tytuły naukowe i nie lepiej przyznawać je wyłącznie za wynalazki przydatne w przemyśle. Zatrzymanemu 3 maja 1982 nobliwemu profesorowi z Instytutu Podstawowych Problemów Techniki Polskiej Akademii Nauk Andrzejowi Szaniawskiemu kolegium do spraw wykroczeń postawiło zarzut, że „ciskał kamieniami w funkcjonariuszy i używał słów wulgarnych”.
Antyinteligencki bluzg powrócił za rządów PiS. Chociaż Kaczyński jako lider ugrupowania tytułuje sam siebie inteligentem żoliborskim, czym skłania oponentów do żartu z przymiotnika niwelującego, czyli jak w wypadku demokracji socjalistycznej za PRL… znoszącego cechy tego, co określa. Ludwik Dorn jako ulubieniec prezesa rymował pokaż lekarzu co masz w garażu oraz po knajacku zapowiadał branie medyków w kamasze. Zaś sceptycznego wobec PiS inteligenta nazywał wykształciuchem.
Wcześniej – w odróżnieniu od USA, gdzie populiści do dawna mówili o jajogłowych – w polszczyźnie nie istniało pogardliwe określenie nie lubianego mędrca. Jego leksykalizacja dowodzi, jak w trakcie transformacji ustrojowej zmieniło się podejście do szanowanego przedtem inteligenta, chociaż wzrosła liczba osób z wyższym wykształceniem – przez 30 lat z 1,8 mln do 6 mln. Za rządów PiS prorządowe gadzinówki prezentują nauczycielskich związkowców jako terrorystów, biorących dzieci na zakładników, a Marek Suski – z wykształcenia teatralny perukarz – tłumaczy nauczycielom, że zarabiają niewiele mniej od posłów.
Trzy razy hejt, czyli jak władza próbuje zagadać strajk nauczycieli
Z furią wiecznego drugorocznego pisowska władza i jej najemnicy obrzucają protestujących nauczycieli kalumniami i uruchamiają związane z ich zawodem negatywne stereotypy.
Ale niespodziewanie ujęła się za nimi opinia publiczna, od aktorów (Magdalena Cielecka) i mistrzów sportu (Justyna Kowalczyk) po rodziców i samych uczniów, którzy w Poznaniu wyszli nawet na ulice na znak poparcia dla belfrów. Wiadomo już, że 2 września nauczyciele wrócą z wakacji, a wraz z nimi protest, wpisujący się w jesienną kampanię przed wyborami parlamentarnymi, bo udaremniający PiS prezentowanie siebie jako ugrupowania prospołecznego. Daje to również polskiemu inteligentowi chwilę satysfakcji.
Przedwojenny rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego ks. Antoni Szymański uznawał, że dla klasy pracującej najpowszechniejsze są materialne troski, za to klasa wyższa realizuje swoje ambicje poprzez zaspokajanie potrzeb duchowych. Nikt nie twierdził, że inteligent jest zbędny, choć w dobie wielkiego kryzysu niejeden żył w nędzy, co wiemy ze „Wspólnego pokoju” Zbigniewa Uniłowskiego czy opowieści o doktorze Murku Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.
Inteligencka oaza normalności
W najtrudniejszych czasach okupacji hitlerowskiej w podwarszawskim Stawisku u Jarosława i Anny Iwaszkiewiczów spotykali się m.in. historyk Marceli Handelsman, przyszły dziennikarz Karol Małcużyński i literat Czesław Miłosz. Ich losy potoczyły się odmiennie: Handelsman nie przeżył obozu koncentracyjnego, Małcużyński został posłem na Sejm PRL, choć za stanem wojennym nie zagłosował, zaś Miłosz po ucieczce za zagranicę – jako autor „Zniewolonego Umysłu” najpilniejszym krytykiem komunistycznej władzy.
Ale w czasach pogardy, ryzykując zatrzymanie w łapance w kolejce podmiejskiej, inteligenci schodzili się i dyskutowali. Co więcej – nikogo to nie dziwiło. Po to byli. Jak zapamiętał cytowany przez biografa Iwaszkiewicza Jerzy Waldorff: „(..) z kuchni wynoszono czasem tylko zsiadłe mleko i kartofle, ale podane z widomą elegancją, jak na uroczystym przyjęciu” [2]. Radosław Romaniuk podkreśla: „Na Stawisku przyjęto wówczas zasadę, która panować tam będzie do końca wojny, a którą zamknąć można w formule: wszystko zwyczajnie. Oaza normalności” [3]
Przed 1989 r. nikt nie negował, że inteligent jest potrzebny. Zachód zachwycał się tym, jak w pierwszej dziesięciomilionowej Solidarności współpracowali robotnicy i ich inteligenccy doradcy: wykładowcy, pisarze, ekonomiści i prawnicy. Nauczycielska Solidarność nie była jeszcze wtedy, jak za PiS, żółtym związkiem chytrze wspierającym władzę, tylko układała programy nauczania zawierające prawdę historyczną i wartościową literaturę.
PIN do polskiego yuppie
U schyłku poprzedniego ustroju Paweł Śpiewak stworzył ironiczny ale i ciepły portret japiszona – inteligenta zajętego pielęgnowaniem własnego niezmiernie bogatego stylu życia [4]. W odróżnieniu od zachodniego odpowiednika nie ceni swojej pracy zawodowej, kocha za to dyskusję i wyjazdy zagraniczne. Ma żonę Kasię lub Joasię, japiszonkę, która – co pewne – skończyła psychologię, a po mieszkaniu chodzi boso i dlatego przez okrągły rok jest przeziębiona. Wiele absolwentek kierunków humanistycznych, nie odczytując satyrycznego przesłania artykułu, meblowało mieszkania na bosaka i z tekstem socjologa Śpiewaka w ręku, dbając o wszelkie zawarte w nim realia.
Surowiej, ale wciąż dobrotliwie potraktował inteligenta Rafał Grupiński w tekście dla paryskiej „Kultury”: „Ci wspaniali mężczyźni od podstawowych wartości” [5]. Zdefiniował PIN-a – skrót od polskiego inteligenta – jako pięknoducha, drwił z Adama Michnika, że jego książka „Z dziejów honoru w Polsce” składa się z samych cytatów oraz z eseisty Wojciecha Karpińskiego, który podobno tak przejął się objawami choroby, opisanymi w dziele pisarza, które analizował, że sam je u siebie dostrzegł.
Okrągły Stół i umarła klasa
Przy Okrągłym Stole i poprzedzających go zakulisowych rozmowach w Magdalence inteligenci stanowili większość: obaj Kaczyńscy to prawnicy, Michnik eseista, do tego pedagog Kuroń i historyk Geremek. Zdecydowali tam o likwidacji nie tylko legendy Solidarności (nigdy nie odrodziła się jako dziesięciomilionowy związek), ale obu grup, budujących wspólnie jej fenomen: robotników wielkich zakładów i inteligencji. Fabryka miała być warta tyle, ile ktoś za nią zapłaci, a o pierwszy milion nikt nie pytał, skąd pochodzi.
Jeszcze zanim ustabilizowano polską walutę, a sklepowe półki wypełniły się towarami, cenowo niedostępnymi dla autentycznych autorów tej historycznej zmiany, czyli strajkujących w 1988 r. hutników, stoczniowców i studentów – modne stało się pojęcie klasy średniej. Miała skupić młodych, zdolnych i zaradnych. Inauguracji giełdy w Warszawie, przywróconej w kwietniu 1991 r. po 52 latach towarzyszył entuzjazm przypominający powojenny plan sześcioletni. W filmie „Amok” Natalii Korynckiej-Gruz radiowiec, który porzuca zawód dla gry na giełdzie, rozmawia z ojcem, starszym inteligentem:
– Synku, wiesz, ale takie pieniądze, bez pracy…
– Dużo gorsza jest praca bez pieniędzy, tato.
W „Pierwszym milionie czyli chłopcach z Mielczarskiego” Marka Millera, sfilmowanym przez Waldemara Dzikiego, trzech przedsiębiorczych przyjaciół, znających się jeszcze z podwórkowych interesów, podejmuje grę na giełdowym parkiecie na wysokie stawki, wplątując się stopniowo w coraz trudniejsze sprawy i konsekwentnie wierząc, że pieniądz każdą z nich załatwi. Gdy związana z nimi dziewczyna zastaje napadnięta i pokaleczona za przekazanie im niejawnej informacji, błyskawicznie znajdują dobre rozwiązanie:
– Wyślemy ją do najlepszej kliniki operacji plastycznych do Szwajcarii.
O pracujących na swoim i tworzących miejsca pracy dla innych, przedsiębiorcach, a nie spekulantach giełdowych mniej nakręcono filmów, najsłynniejszymi okazały się „Dług” Krzysztofa Krauzego oraz „Układ zamknięty” zmarłego niedawno Ryszarda Bugajskiego, prezentujące opresje, z którymi się spotykają.
Reżyser, który bronił człowieka, pożegnanie Ryszarda Bugajskiego
Ryszard Bugajski pokazał historię przedsiębiorców, których prowokują i prześladują służby i wymiar sprawiedliwości, wywodzące się jeszcze z czasów PRL. Film sfinansowali sami przedsiębiorcy.
Tak jak wielu dawnych inteligentów wywodziło się ze szlachty, a przynajmniej dziedziczyło wyznawane przez nią wartości, co zauważył w powojennej analizie Józef Chałasiński [6] – tak obecnie liczni polscy przedsiębiorcy przedtem pracowali w typowo inteligenckich zawodach. Zdarza się też, że przy biznesowych okazjach stykają się znów dawni koledzy z Solidarności: robotnik i inteligent.
Inteligentowi po 1989 r. przedstawiono ofertę nie do odrzucenia: albo stanie się klasą średnią albo pogardzaną za niskie zarobki sferą budżetową. Trzecią furtkę stanowi klasa kreatywna. Dostępną dla nielicznych, bo Warszawa to nie Paryż ani Los Angeles. Wielu Polaków odniosło jednak sukces w branży myśli i idei, jak twórcy gry komputerowej o Wiedźminie oraz autor animacji „Katedra” Tomasz Bagiński. Na co dzień polski przedstawiciel klasy kreatywnej musi jednak szokować, żeby zaistnieć, niczym cyganeria galicyjska z przełomu wieków, bo jak dowodzi przykład Olivera Frljica. Wtedy bilety sprzedają się najlepiej. Dziś komercja w sztuce okazuje się nie mieszczańska, tylko obrazoburcza.
Zgodnie z diagnozą piszącego tuż po wojnie socjologa Józefa Chałasińskiego, który postawy inteligencji wywodził z etosu szlacheckiego – bunt inteligencji budżetowej, której część stanowią nauczyciele przybrał postać sprzeciwu godnościowego. Pewnie dlatego, że pedagodzy nie walczą wyłącznie o podwyżki – zyskali jako jedyni po 1989 r. tak szerokie poparcie.
Pogłoski o śmierci polskiej inteligencji okazały się przesadzone, jak w wypadku Marka Twaina, chociaż nie brak danych alarmujących, choćby dotyczących faktu, że choćby jedną książkę rocznie czyta ledwie 37-38 proc z nas [7]. Reszta nie zadaje sobie nawet takiego trudu.
Inteligent powraca na scenę publiczną nie przez przypadek. To dowód, że zwyczajnie wciąż jest Polsce potrzebny. Zaś formuła, że inteligencja pojawi się jesienią przy urnach ma – jak wiele zdań w polszczyźnie – urok zawarty w swojej dwuznaczności. Ten dzień nadejdzie.
W kulturze nie zawsze większość ma rację
Dlaczego 62 proc z nas nie przeczytało w ciągu roku żadnej książki Rozmowa z Mirosławem Pęczakiem, kierownikiem Zakładu Interdyscyplinarnych Badań nad Kulturą na Wydziale Pedagogicznym UW – Jeszcze w latach 80. wszystkie podstawowe produkty kupowało się na kartki, a jugosłowiański samochód zastava był symbolem zamożności, ale przybysze z Zachodu podziwiali oczytanie Polaków: Francuzi nie mogli […]
[1] Jerzy Paszek. Żeromski. Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2001, s. 31
[2] Radosław Romaniuk. Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza. Iskry, Warszawa 2017, t, 2, s. 22
[3] ibidem
[4] Paweł Śpiewak. Kim jest japiszon? „Res Publica” nr 6 z 1987
[5] Rafał Grupiński. Ci wspaniali mężczyźni od podstawowych wartości. „Kultura” nr 9 z 1988, Paryż
[6] por. Józef Chałasiński. Społeczna genealogia inteligencji polskiej. Czytelnik, Warszawa 1946
[7] Rozmowa z Mirosławem Pęczakiem. PNP 24.PL z 14 lutego 2019
Czytaj inne teksty Łukasz Perzyny: