Inteligent rozpoznany przez lornetkę

0
76

Polski inteligent pozostaje sobą – czego dowodzi niedawny strajk nauczycieli wsparty przez noblistkę Olgę Tokarczuk – ale nie potrafi skutecznie bronić własnych interesów: o czym świadczy z kolei porażka tegoż protestu. W pandemii jednak pewne inteligenckie nawyki i nauki okazały się dla wszystkich przydatne, jeśli nie niezbędne. Podobnie w obecnej masowej pomocy Ukraińcom przejawił się powrót idei służebności, czy po nowoczesnemu mówiąc empatii. Nauczyli tego resztę narodu jeszcze pozytywiści warszawscy. 

Kurier z Warszawy Jan Nowak (Zdzisław Jeziorański) w pierwszym okresie okupacji przekradał się przez granicę między Generalnym Gubernatorstwem a Reichem, rozciągającą się na północ od warszawskich rogatek tuż za Jabłonną: “Goniąc resztkami sił dopadłem bez tchu do wskazanej chałupy już po tamtej stronie. Ledwo odzyskałem oddech, gdy wleciał do izby przerażony gospodarz z okrzykiem: – Obława we wsi. Wiej pan w kartoflisko!
(..) Okazało się, że zwierzyną, na którą urządzono obławę, byłem ja właśnie. Ot, całkiem po prostu. Szkopy dostrzegli przez lornetkę inteligenta, co wydało im się z miejsca podejrzane. Przemytnicy byli z reguły miejscowymi chłopami lub robociarzami z przedmieść Warszawy” [1].  To nie lapsus znanego raczej z precyzji słowa wieloletniego dyrektora sekcji polskiej Radia Wolna Europa. 

Nawet obcy tu Niemcy – naprawdę na pierwszy rzut uzbrojonego w lornetkę oka – umieli zidentyfikować przedzierającego się pospiesznie przez granicę osobnika jako inteligenta. I oznaczało to dla nich tyle, że niechybnie zajmuje się on rzeczami ważniejszymi niż pokątny przemyt czy nawet szmugiel na znaczną skalę: ani chybi polityką względnie konspiracją wojskową. 

Legionista gardzi feldfeblem

Potwierdzały to przekonanie doświadczenia i statystyki z poprzedniej wojny. Zanim jeszcze Józef Piłsudski zamknięty został w twierdzy magdeburskiej. Jak wylicza skrupulatnie Wojciech Giełżyński (“Budowanie Niepodległej”): “Na 11.480 legionistów będących w ewidencji, robotników było 2.128, rzemieślników 2.642, rolników 825, inteligentów różnego typu – 5.885. Jeszcze wyższa była “inteligenckość” I Brygady (..). Z trzech brygad legionowych – Pierwsza biła się najlepiej, miała najniższy procent “zaginionych” oraz wziętych do niewoli” [2].   Jak nadmienia najznakomitszy biograf Piłsudskiego, Wacław Jędrzejewicz: “Skład brygady był silnie inteligencki. Prócz młodzieży uniwersyteckiej zaciągnęli się do niej wybitni pisarze (W. Sieroszewski, A. Strug, G. Daniłowski, J. Żuławski, J. Kaden-Bandrowski), artyści plastycy (W. Jastrzębowski, Konieczny, Ryszkiewicz, L. Gottlieb), naukowcy z dziedziny nauk ścisłych i inni. Wszyscy oni nadawali specyficzny charakter temu wojsku. Żywili pogardę do “trepów austriackich”, zaledwie tolerowali ich oficerów, których salutowali dwoma palcami, a nie pełną dłonią, jak to było przepisane w armii austriackiej” [3].

Polski inteligent, świadomy swojej tożsamości, okazywał germańskiemu zupakowi wyższość, uzasadnioną historycznym doświadczeniem formacyjnym: już w pierwszych Legionach, tych włoskich Jana Henryka Dąbrowskiego jako w drugiej armii świata po wojsku rewolucyjnej Francji z inspiracji oświeconych demokratów zniesiono karę chłosty dla żołnierzy. Konstytucja 3 Maja, owoc najtęższych polskich umysłów z ostatnich lat niepodległej, powierzała chłopów opiece szlachty a nie tylko jej dominacji.

No i uwidieli, czyli nieśmiałość zwycięzców

Wzbudzał też polski inteligent niekłamany respekt zwycięzców, reprezentujących siłę militarną i oparty wyłącznie na niej porządek świata. Okazało się, że postępy osiągane “manu militari” to nie wszystko. Tak opisuje biograf Jarosława Iwaszkiewicza, Radosław Romaniuk (“Inne życie”) pierwsze zetknięcie zdobywców połowy Europy z domem pisarza zimą 1945 r: “Stawisko jeszcze raz ukazało swój charakter domu na uboczu. Żołnierze radzieccy zjawili się tam jedynie na chwilę, kilka dni po opanowaniu sąsiedniego Brwinowa. Przywitał ich doskonale orientujący się w specyfice kontaktów z “radzieckimi ludźmi” brat pisarza Bolesław. “- Tut pisatiel żiwiot? – wspominał po latach Iwaszkiewicz pierwsze ich pytanie. “Kiedy brat potwierdził powiedzieli: – My chatieli gabinet pisatiela posmotrić! (..) Weszli, zdjęli czapki, rozejrzeli się dookoła popatrzyli i bardzo grzecznie powiedzieli: – Spasiba, żełajem sczastia! – I wyszli” [4].           

W doskonałym epizodzie ze “Zdobycia władzy” Czesława Miłosza oficer armii Berlinga odwiedza we dworze dziedziczkę. Ta spodziewa się już gwałtu lub rabunku, ale gość przybył, żeby książkę pożyczyć. 
Mam tylko francuskie – wykręca się niechętna temu gospodyni.
Czytam po francusku – odpowiada berlingowiec, przed wojną stypendysta w Paryżu. Inteligencki kod nagle staje się wspólny. Barbarzyńca przybyły ze Wschodu zna język kultury i cywilizacji.

Doktor nauk ekonomicznych i przedsiębiorca Dariusz Grabowski czasem przytacza znany, też francuski oczywiście bon mot.
– Po co jest interpunkcja?
– Żeby wiedzieć, z kim ma się do czynienia. 

A w rządzonej przez neomaoistowską dyktaturę Kambodży znajomość francuskiego stała się wystarczającą przesłanką do wymierzenia kary śmierci, bo Pol Pot, sam niedawny doktorant Sorbony, uznawał każdego z podobnie wtajemniczonych za nieuchronnego w przyszłości wroga doskonałego ustroju. Jednego z profesorów, ukrywającego się w robociarskim drelichu w komunie ludowej zgubił moment, gdy po pracy nieopatrznie zanucił francuską piosenkę, rozpoznaną zaraz przez strażnika, pamiętającego ją z czasów, gdy w kraju zamiast radiowęzłów było jeszcze zwyczajne radio.     

W Ameryce mózgowców nazywa się szyderczo “jajogłowymi”. Potoczna polszczyzna aż do momentu pierwszego objęcia władzy w kraju przez PiS nie znała obelżywego określania człowieka z cenzusem dyplomu studiów wyższych. Dopiero ówczesny wicepremier Ludwik Dorn wypromował szpetny neologizm “wykształciuch”. 

Ale regres pojęcia inteligencji i to w obu tego słowa znaczeniach to nie tylko rządzących wina. Wypromowanie na gwiazdę bluzgającego ile wlezie na współpracowników i obściskującego podwładne Tomasza Lisa, męskiej odmiany lalki Barbie i celebryty, znanego z tego, że jest znany – pokazuje, do czego prowadzi pogrzebanie tradycyjnie inteligenckich standardów dobrego wychowania i przyzwoitości w sytuacji, gdy dominuje kultura masowa.   

Inteligencja w obu tego słowa znaczeniach, czyli nie balast, lecz pożytek

W czasie studiów na Politechnice Warszawskiej w latach 50. mój ojciec pomieszkiwał w akademiku Pod Orłem na pl. Narutowicza z przodującym robotnikiem zakładów zbrojeniowych Rozosiem, oddelegowanym przez zakład pracy w celu zdobycia dyplomu inżynierskiego (magisterki już nie robił).
– Co ty Pietrek, tak ciągle te ręce myjesz i myjesz? – nie posiadał się ze zdumienia współlokator ojca, który sam tę czynność ograniczał do dwóch razy dziennie: rano i wieczorem.
Jeszcze z okresu własnych studiów na polonistyce, a była to druga połowa lat 80, zapamiętałem podobne zdziwienie koleżanek z wydziału, kiedy po powrocie z gór udawałem się natychmiast do kąpieli w może nie lodowatej ale co najwyżej letniej wodzie w chacie na Pardałówce, gdzie kwaterowaliśmy. 

Inteligenckie nawyki higieny przydały się i upowszechniły, wielu zapewne uratowały, a na pewno nikomu nie zaszkodziły od początku fatalnej pandemii koronawirusa, trwającej u nas już dwa i pół roku. To także odpowiedź na pytanie, do czego przydaje się inteligencja.

Podobnie szerokiego rezonansu nie znajdują natomiast wzorce dotyczące codziennej kultury osobistej. W życiu publicznym znany z twórczości Witolda Gombrowicza archetyp chama ma się doskonale. Symbolem pozostaje gest wysunięcia palca, wcześniej kojarzony raczej z poboczem dróg niż salą sejmową, wykonany przez Joannę Lichocką z PiS zaraz po głosowaniu i prosto do kamer telewizyjnych. Nawet podwyżki dla nauczycieli – a więc inteligentów z krwi i kości – komentuje w rządowym kanale TVP Info Dorota Kania, znana przedtem z bezlitosnego wykorzystywania dla własnych celów finansowych sytuacji, w jakiej znalazła się rodzina Marka Dochnala po jego aresztowaniu. Sprawców podobnych zachowań jeszcze przed wojną spotykał w inteligenckich kręgach bezwzględny ostracyzm towarzyski. 

Inteligent polski tradycyjnego chowu reprezentował poza wiedzą fachową i gotowością jej użyczania dla celów powszechnych również tę ogólną: nie dziwiło nikogo, że inżynier chodzi do teatru i to na sztuki Ionesco. Sartre’a czy Geneta, o Witkacym czy Iredyńskim nie wspominając. Zasób  ten nieubłaganie kurczy się w kolejnych pokoleniach. Okazało się to, gdy żurnaliści nie zrozumieli nie pozostającego przecież żadnym erudytą Jarosława Kaczyńskiego, cytującego na wiecu słowa poety: “inni szatani są czynni”. A przecież twórczość Kornela Ujejskiego, właśnie ze względu na jego ponury chorał “Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej” nadawany przez londyńskie radio podczas Powstania Warszawskiego, z którego prezesowski cytat pochodzi, wydaje się należeć do wyprawki inteligenckiej wiedzy ogólnej. Przed wojną – co przypomnieć warto – dziennikarzami byli m.in. Melchior Wańkowicz, Ksawery Pruszyński, Jerzy Giedroyc czy Adolf Bocheński. Zaś już po niej – Ryszard Kapuściński czy Krzysztof Kąkolewski, których społecznych ról żadną miarą nie da się sprowadzić wyłącznie do napisanych przez nich artykułów, nawet tak wybitnych jak “Notatki z Wybrzeża” pierwszego z nich czy wywiad ze zbrodniczym pacyfikatorem Powstania Warszawskiego Heinzem Reinefarthem drugiego.

Warto jednak zawsze przypomnieć popularne podobno w latach 50. i 60. żartobliwe pytanie:
– Dlaczego od półprzewodników nikt nie wymaga, żeby były przewodnikami, a od ćwierćinteligentów wymaga się, żeby stali się inteligentami?
Dylemat ten dotyczył związanych z nowym ustrojem lub przynajmniej hodowanych przez jego decydentów na nową elitę. Nawyki i wartości starej inteligencji grupa ta przejęła tylko częściowo.

Wykształciuch, główny poszkodowany inżynierii społecznej PiS    

Polską niepodzielnie rządzi dziś niepraktykujący prawnik z doktoratem Jarosław Kaczyński, który w chwili historycznego przełomu spał do południa, co wypominają mu demonstranci. Za to legendarny robotniczy przywódca podziemia (a ściślej Związku zepchniętego tam po 13 grudnia 1981 r, która to data dla Kaczyńskiego oznaczała potężne odespanie) Zbigniew Bujak teraz pisze książkę o Solidarności. Zapewne wielu z nas wolałoby, żeby zamienili się rolami. 

W trzecim roku niszczącej dla gospodarki pandemii koronawirusa, w czas wojny na Ukrainie i w dobie narastającej inflacji – inteligencja okazuje się jednym z głównych poszkodowanych inżynierii społecznej rządzących. Zarobki pracowników z wyższym wykształceniem nie rosną w tempie podobnym jak płaca minimalna, zarezerwowana dla wykonujących zawodowo najprostsze czynności. Za to ze swoich podatków inteligent rządowe eksperymenty finansuje. Czas przebudzenia nadchodzi, świadczy o tym ruch na rzecz odrodzenia Powszechnego Samorządu Gospodarczego odwołujący się do zasady “nic o nas bez nas”, do której odwołują się polscy przedsiębiorcy: grupa dziś przeprowadzająca kraj przez kryzys.

Wcześniej miarą odrodzenia inteligenckiej tożsamości stało się poparcie masowego strajku nauczycieli – jeszcze przed pandemią – przez literacką noblistkę Olgę Tokarczuk oraz wielu aktorów i samorządowców. Nie zmienia to jednak faktu, że protest tej typowo inteligenckiej grupy okazał się przegrany, bo władza PiS ustępuje tylko tym, którzy odwołać się mogą do demonstracji ulicznych połączonych z miotaniem śrub i muter. 

Nauczyciele okazują się zbiorowością pokrzywdzoną podwójnie, bo do mizerii ekonomicznej dochodzi narastający za rządów Przemysława Czarnka w ich resorcie nacisk ideologiczny, objawiający się także centralizacją czyli przekazywaniem kompetencji dyrektorów szkół kuratorom, a więc oświatowej biurokracji, nie praktykom. 

Nauczycielski strajk, a ściślej nadspodziewana skala jego społecznego poparcia dowiódł jednak, że wbrew innej, wcześniejszej inżynierii społecznej neoliberałów z czasów Leszka Balcerowicza inteligencja jako warstwa nie gubi trwale poczucia wspólnoty i wcale nie chce się rozpadać na skupioną na pozyskiwaniu kolejnych dóbr klasę średnią (której władza równocześnie schlebia i ją łupi) oraz walczącą o przeżycie sferę budżetową, stanowiącą zwykle przedmiot pogardy biurokratów.

Grupą zawodową, która z pewnością niebawem wyartykułuje jeszcze mocniej swoje postulaty pozostają lekarze. Tragedia COVID-19 przypomniała o ich ważkiej społecznej roli, a służba zdrowia przejęła wiele zadań administracji rządowej.

Myślenie ma kolosalną przyszłość

Inteligencji nic nie zastąpi, w obu tego słowa znaczeniach. Ujawniało się to zwykle w dobie przełomów historycznych. W czas Polskiego Października z estrady Studencki Teatr Satyryków przypominał, że “myślenie ma kolosalną przyszłość”. Zaś w polskich warunkach w inteligenckim kanonie wiąże się ściśle z poczuciem misji.    

W “Zarudziu” Jarosława Iwaszkiewicza znajduje się doskonała scena, jak w dobie konspiracji przygotowującej Powstanie Styczniowe młody inteligent szlacheckiego pochodzenia, przekraczając rzekę, wyrzuca do niej jedyny posiadany przez siebie pistolet. Postanawia iść pomiędzy rusińskich chłopów uzbrojony wyłącznie w “Złotą hramotę”, książeczkę zawierającą projekt zmian demokratycznych i społecznych.

Część tej postawy odnajdujemy teraz w zachowaniu Polaków wobec wojny na Ukrainie. W sytuacji, gdy armia, służby specjalne czy nawet policja rzężą po desperackich zmianach personalnych, dokonywanych tam przez rządzących, naszym wspólnym atutem okazuje się miękka siła: objawiająca się pomocą humanitarną, przyjaznym powitaniem wojennych uchodźców, znajdowaniem dla nich domostw i zajęć. Powraca nauka, identyfikowana z doświadczeniem społeczników z dawnych lat. I kanon wspólny pozytywistom, bohaterom takim jak Szymon Gajowiec z “Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego w realnym świecie znajdujących swój odpowiednik w postaciach budowniczych Gdyni i COP-u czy walczącym o zachowanie substancji mecenasom, ekonomistom czy inżynierom z czasów zdominowania kraju przez komunistyczną władzę. 

Inteligencja potrzebna jest po to, żeby wiedzieć, z kim ma się do czynienia, tak rozszerzyć można cytowane tu już powiedzenie o interpunkcji. I to w obu tego pierwszego słowa znaczeniach.

[1] Jan Nowak-Jeziorański. Kurier z Warszawy. Wydawnictwo Znak, Kraków 1993, s. 52-53
[2] Wojciech Giełżyński. Budowanie Niepodległej. Instytut Literacki, Paryż 1985, s. 258
[3] Wacław Jędrzejewicz. Józef Piłsudski 1867-1935. Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1986, s. 46 
[4] Radosław Romaniuk. Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza. Iskry, Warszawa 2017, t. 2, s. 158

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 2

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here