Jak Czarzasty pomaga przeciwnikom szczepień…

0
53

…a minister Niedzielski chce zjeść jabłko i mieć je na później

Pocieszające okazuje się to, że politycy z pierwszych stron gazet wreszcie zajęli się tym, o czym rozmawiają na co dzień Polacy: pandemią COVID-19. Zastąpiła tematy wirtualne interesujące wyłącznie kilkaset osób z gmachu przy Wiejskiej i przedsiębiorczych lobbystów jak koncesja stacji telewizyjnej TVN czy dostęp dziennikarzy do strefy nadgranicznej na Podlasiu. Gorzej jednak, że liderzy wciąż postępują tak, żeby nikomu się nie narazić: bardziej przejmują się słupkami sondaży niż statystykami zachorowań.

Straszliwa epidemia grypy hiszpanki w 1918 r. dziesiątkująca ludność na równi z działaniami wojennymi pojawiła się z oczywistych względów – chodziło o niedożywienie, przemieszczenia mas ludności w tym wojsk i brak higieny – po czym z powodów do dziś nie wyjaśnionych przez naukowców ustąpiła nagle. W Polsce z końcem 1919 r. w parę dni po pierwszych w naszej historii demokratycznych wyborach do Sejmu chociaż oczywiście bez związku z tym faktem. Teraz rządzący postępują tak, jakby liczyli, że również COVID-19, za przykładem starszej siostry w tym rodzeństwie plag, zabierze się od nas równie niespodziewanie i niewytłumaczalnie.

To działania na wielkich liczbach, ale niestety – politykom nie idzie wcale o statystyki zachorowań. Wbrew intencjonalnym ocenom mediów, wskazujących czasem na rozbicie na dwa plemiona, Polaków mniej dzieli teraz podejście do pisowskiej władzy, bardziej – do sposobów przeciwdziałania koronawirusowi.

Przeciwnicy restrykcji – zwłaszcza szczepień obowiązkowych – przywołują prawa konstytucyjne obywateli. Ich zwolennicy kategorię dobra wspólnego. Obie strony w sieci nie szczędzą sobie obelg. Zwolennikom dobrowolności wymyśla się od: antyszczepionkowców, płaskoziemców i foliarzy. Kto jest za restrykcjami, naraża się na porównanie z amatorami rozwiązań totalitarnych.

Zdrowie pozostaje osobistą sprawą człowieka, ale nie w czas epidemii. Skoro wspominaliśmy już grypę hiszpankę, warto wiedzieć, że w 1918 r. policja w Kielcach wkraczała do mieszkań osób chorych ale odmawiających leczenia się, zaś we Lwowie – już po odparciu bojówek ukraińskich za sprawą pamiętnego bohaterstwa Orląt – rodzice masowo odmawiali posyłania dzieci do szkół obawiając się zakażeń, zaś urzędnicy pospiesznie telegrafowali do Warszawy, co zrobić z tą sytuacją. Jak już wiemy, wtedy rozstrzygnął ją fakt, że hiszpanka sama ustąpiła równie nagle jak wcześniej nadeszła, czego do dziś nie umieją wyjaśnić epidemiolodzy.  

Jedno tylko ugrupowanie w Polsce konsekwentnie postawiło na “koronasceptyków”: Konfederacja. Jej przedstawiciele w Sejmie odgrywają męczenników, pozwalając wykluczać się z obrad za brak maseczki. Nie bez racji też jednak konfederaci bronią godności tych, których liberalni politycy wyzywają od foliarzy i płaskoziemców. Każdy bowiem ma prawo do własnych poglądów. Inna rzecz, że zaprzysięgli zwolennicy wolności nie zawsze szanują ją u innych. Zdarzało się i to w centrum stolicy nagabywanie przechodniów przez nieznajome dla nich ciotki antyszczepionkowej rewolucji natrętnym:
– Niech pan zdejmie tę maskę.
W takich razach pozostaje nam wyłącznie użycie w rozkaźniku któregoś z czasowników nie zawartych w słownikach polszczyzny literackiej. Bo na 112 nie będziemy przecież dzwonić, skoro policja nie reaguje już nawet na wezwania do chuligańskich wybryków, za to znajduje czas na nachodzenie bez powodu mieszkań dziennikarzy. Radzimy sobie więc sami jak umiemy bez funkcjonariuszy, coraz lepiej zresztą opłacanych z naszych podatków.   

Doświadczenie Konfederacji okazało się wyraziście pouczające dla innych ugrupowań. Notowania najpierw poszybowały w górę, sięgając kilkunastu procent, bo pogardzani i wykluczeni “foliarze” wreszcie znaleźli w partii Krzysztofa Bosaka i Grzegorza Brauna rzeczniczkę własnych interesów. Po czym równie gwałtownie poparcie powróciło do kilku procent, stabilizując się nieco powyżej progu, wymaganego, żeby znaleźć się w przyszłym Sejmie. Bo zapewne konfederatów opuścili wskazujący ich wcześniej jako swoją partię zwolennicy wolnego rynku i niskich podatków opowiadający się zarazem za obowiązkowym noszeniem maseczek w miejscach publicznych oraz rozszerzeniem akcji szczepień.

Na wyniki badań opinii patrzy zwłaszcza władza. Nawet w klubie PiS ma foliarzy – cóż za paskudne określenie – jak przeciwnicy laissez-faire w tej sprawie określają Annę Siarkowską czy Janusza Kowalskiego. Z pewnością to grupa w ławach poselskich kilkudziesięcioosobowa, inna rzecz, że zwłaszcza ci z tylnych rzędów odwagą nie grzeszą, więc trudno przesądzać, czy zaryzykują brak miejsc na przyszłych listach wyborczych. Natomiast elektorat PiS w znaczniej mierze składa się z grupy szczepieniom przeciwnej. Balansujący w tej kadencji na krawędzi większości PiS nie zamierza tych wyborców stracić. 

Donald Tusk zaś w imieniu najmocniejszej w opozycji Platformy Obywatelskiej oznajmił niedawno, że walka z pandemią stanowi problem rządzących. Opozycja zaś powinna zmierzać do zdobycia władzy. I tyle. Teraz były premier nadrabia poniesioną z tego powodu stratę popularności optowaniem za obowiązkowością szczepień, ale słabiej się to przebija w codziennych przekazach.

Włodzimierz Czarzasty wraz z posłami Lewicy zgłosił projekt szczepień obowiązkowych. Nie przejdzie on w Sejmie, ale procedowanie go paradoksalnie wzmocni przeciwników higienicznych restrykcji, skoro to postkomuniści się za nimi powiedzieli. Inteligentny choć mrukliwy Czarzasty doskonale o tym wie. Walczy o nielicznych wyborców równie zacietrzewionych na rzecz przymusu higienicznego jak antyszczepionkowcy w swojej sprawie. Dla Lewicy to wartość dodana. Ale sprawę ograniczeń tylko pogorszy, jak każdy maksymalizm i epatowanie kategoriami środków administracyjnych, na jakich opierało się państwo sprzed 1989 r. I tu rację mają bezsprzecznie oponenci wicemarszałka Sejmu.

Zaś zapowiedzi ministra zdrowia Adama Niedzielskiego oraz jego zastępcy senatora Waldemara Kraski przeczą niekiedy sobie nawzajem. Premier Mateusz Morawiecki lepiej niż w realu czuje się w PowerPoincie, a w tym formacie przekonująco nie da się bakcyla przedstawić a tym bardziej zwalczyć.

Mamy więc zapowiedzi szczepień obowiązkowych, ale wyłącznie dla trzech grup zawodowych: pracowników służby zdrowia, nauczycieli oraz służb mundurowych. I to nie od zaraz lecz od 1 marca. Jakby w nadziei, że do tego czasu pandemia w sposób naturalny wygaśnie. Wcześniejsze restrykcje ograniczają się do ewidentnie zdroworozsądkowych, jak zamknięcie klubów i dyskotek. Ich bywalcy zwykle bowiem na PiS nie głosują. Reszta obostrzeń ukryta została za mało czytelnymi współczynnikami, trudnymi do zapamiętania dla pobieżnych oglądaczy serwisów. Zaś właściciele dotkniętych nimi restauracji czy kin odetchną raczej z ulgą, że nie czeka ich nowy lockdown, a nie będą się na nie zżymać.

Szkoły przestawią się na nauczanie zdalne w dziwacznym terminie do 20 grudnia br do 9 stycznia 2022 r, większość tego czasu przypada i tak na dni świąteczne. Czy nie lepsze dla życia rodzinnego, tak uczniów jak znękanych pandemią pracowników szkolnictwa, byłoby zwyczajne ogłoszenie ferii w tym terminie? Niestety tak mocno podkreślający swoje przywiązanie do katolicyzmu premier pojmuje go w specyficzny sposób, skoro jak już ogłaszał, że modli się za dotkniętego wirusem żurnalistę, to musiał nim być akurat wierny podnóżek PiS Piotr Semka, chociaż przymiotnik “katolicki”, jak wiemy, znaczy powszechny. Miernikiem stosunku Mateusza Morawieckiego do tradycyjnych polskich świąt religijnych pozostaje ubiegłoroczne zamknięcie cmentarzy akurat na Wszystkich Świętych co nie dotknęło jednak mogącego odwiedzić groby w tym czasie partyjnego zwierzchnika premiera – Jarosława Kaczyńskiego.       

Nie da się za jednym zamachem zadowolić zarówno “higienistów” jak “foliarzy”, skoro już się tymi nieeleganckimi kwantyfikatorami posługujemy, chociaż pośredniczenie między skłóconymi grupami należy oczywiście do głównych zadań zawodowych aktorów życia publicznego. Czasem trzeba wybierać, zwłaszcza w sytuacji, którą wciąż określić da się mianem nadzwyczajnej, czego nie zmieniło zakończenie czasu obowiązywania stanu wyjątkowego na wschodnich rubieżach.

Przed nieco ponad rokiem w szczycie pierwszych fal pandemii wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych wygrał Joe Biden, nawet w trakcie telekonferencji nadawanej z piwnicy jego własnego domu występujący w przykładnie nasuniętej na usta i nos masce. Żona demokratycznego kandydata na kameralne z konieczności w pandemijnej kampanii spotkania zakładała designerską maseczkę pod kolor sukienki. Urzędujący prezydent zagrożenie ostentacyjnie lekceważył. Sam zresztą zachorował, ale nawet gdy to nastąpiło, podejścia do sprawy nie zmienił. Donald Trump wybory przegrał. Pouczający to przykład. Warto też jednak pamiętać, że Amerykanie, nigdy od czasów wojny z Brytyjczykami sprzed dwustu lat przez nikogo nie okupowani, kojarzą patriotyzm z lojalnością wobec władzy, podczas gdy Polacy przy biegunowo odmiennych doświadczeniach z historią – bardziej z nieposłuszeństwem obywatelskim.  

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here