Żadna przesada nie zawiera się w stwierdzeniu, że los komunizmu w Polsce dopełnił się 4 czerwca 1989 r. w takich regionach jak Siedleckie: nowych, bo to Edward Gierek awansował powiatowe miasto wraz z dziesiątkiem innych. Nowe województwa zwano czasem też zielonymi, skoro rolnictwo odgrywało dominującą rolę w ich lokalnej gospodarce. Komuniści spodziewali się, że tam właśnie wybory wygrają, ich nadzieje okazały się płonne. Stało się tak za sprawą długoletniej pracy ludzi z odrodzonej po szoku 13 grudnia 1981 opozycji, których działania opisuje książka Cezarego Kaźmierczaka “Dawid, Goliat i partnerzy”.
Żeby każdy mógł mieszkać tam, gdzie chce
Kluczowa dla oceny procesów, jakie opisuje, okazuje się jedna zawarta w niej scena. Cezary Kaźmierczak, dziś przewodniczący jednej z organizacji pracodawców, co akurat dla odbioru jego wspomnień nie ma najmniejszego znaczenia, przybywa do rodzinnych Siedlec, by porozmawiać z ich bohaterami. Jednego z kolegów z “konspiry” zastanie przez przypadek, bo na co dzień mieszka on w Kambodży, do kraju przyjechał na parę dni, żeby coś załatwić. W tym zawiera się kwintesencja przełomu jaki się dokonał. Zarówno podziemna Solidarność, jak wspierająca ją na Podlasiu struktura o dźwięcznej i wdzięcznej nazwie SKOS (od: Siedlecki Komitet Oporu Społecznego) podobnie jak Konfederacja Polski Niepodległej, do której wówczas należałem – walczyły przecież o to, by Polak mógł mieszkać tam gdzie chce, czy to w Warszawie czy w Siedlcach, w Paryżu, w którym kiedyś Kaźmierczak odwiedzał emigrantów racząc ich bohaterskimi opowieściami w zamian za pieniądze na podtrzymanie działalności czy nawet w Indochinach, które teraz wybrał na domicyl jego przyjaciel z podziemia.
Ludzie wtedy też nie byli aniołami, więc dwóch siedleckich robotników doniosło na trzeciego do brygadzisty, że kolega ulotki rozdaje. Brygadzista zaś okazał się konfidentem. Co znaczące – członkami Solidarności byli wszyscy. Jak również sędzia Dariusz Pukiewicz, który rozprawę prowadził, a sam po godzinach pracy zajmował się współtworzeniem nielegalnego wydawnictwa “Metrum”. Ten wywiódł brawurowo, że skoro donosiciele należą do NSZZ “Solidarność”, sąd PRL nie może dać wiary ich zeznaniom. I oskarżonego – zanim sam udał się na drugą szychtę, przy maszynach w opozycji – przykładnie uniewinnił. Nasuwa się refleksja, że gdyby więcej sędziów podobnie dzielnych jak Pukiewicz (przesunięty zresztą po opisanym zdarzeniu przez władze do sądu rodzinnego) znalazło się w polskim wymiarze sprawiedliwości w ostatnich latach, ten ostatni nie stałby się przedmiotem gorszącej żonglerki pomiędzy głównymi siłami politycznymi kraju.
Zaporożec kapitana jedyną ofiarą
Po jednej z akcji, w której Służba Bezpieczeństwa wykazała się większą niż rutynowa brutalnością, siedleccy konspiratorzy postanowili dokonać odwetu wprawdzie nie łamiącego zasady działania bez stosowania przemocy ale dotkliwego. Zasadzili się nie tyle na kapitana miejscowej SB, co na zaporożca, którym jeździł. Gdy oficer zaparkował w bocznej uliczce swój radziecki samochód, opozycjoniści wybili w nim najmniejszą szybkę i posługując się strzykawką weterynaryjną wprowadzili do środka przygotowany zawczasu cuchnący roztwór kwasu masłowego. Smród niemożliwy o cała tapicerka do wymiany.
Jednak gdy ktoś proponował jeszcze bardziej radykalne działania, przechowanie lub kupno broni albo wręcz na umówione spotkanie przychodził z pistoletem – autor wspomnień już wtedy uznawał go za konfidenta. I esbeckie archiwa po latach te podejrzenia potwierdzały.
W pewnym momencie na demonstracje w liczących 60 tysięcy mieszkańców Siedlcach przychodzi nawet tysiąc osób, czyli można mówić, że osiągnięto stan doskonałego nasycenia. Chociaż i władza znajduje coraz to nowe sposoby, by oponentom działalność utrudnić i uprzykrzyć. O prowokatorach z bronią była już mowa. Zaś na jednym ze zdjęć przemawiającemu w trakcie nielegalnej manifestacji znanemu w opozycji mecenasowi towarzyszy trzech młodych ludzi. Z wyglądu najsympatyczniej prezentuje się ten, którego po latach autor relacji rozszyfrowuje jako konfidenta, podając jego kryptonim i bilansując straty przez niego innym wyrządzone.
Ludzi dobrej woli jest więcej
Okazało się jednak, jak w piosence Czesława Niemena, że ludzi dobrej woli jest więcej. Sumują się indywidualne kontakty i możliwości, zaś wieloletnie przyjaźnie a czasem więzi rodzinne przydają się i w tej robocie procentują. Jeden z drukarzy “Metrum” ma teścia z funkcją w spółdzielni mieszkaniowej. Ta ostatnia dysponuje mnóstwem pustostanów i kanciap oraz kluczami do nich. I jest już gdzie przechowywać papier na kolejne publikacje, kupowany jak wszystko co normalnie w PRL nieosiągalne, “od złodzieja”; na to przydadzą się środki przywożone z Paryża.
Drukuje się u chłopa – bo który sąsiad tradycyjnie prowadzonego gospodarstwa rzucać się będzie o to, że coś śmierdzi, w tym wypadku wytwarzana naprędce z pasty “Komfort” farba drukarska”? To problem ludzi z blokowisk, a na Podlasiu – szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie od zawsze. Gdy obejść i sadyb już nie starczy, drukuje się “na wejściach”, co bardziej kosztowne, czyli w instytucjach państwowych. Wtedy trzeba opłacić portiera, żeby nic nie widział i nie słyszał. I znowu użyteczne, a nie tylko wydawane na opozycyjne hulanki, chociaż i tych nie brakuje – okażą się dolary od emigrantów z Francji. W tamtych czasach cerberzy zajmują się jednak głównie handlem mięsem a nie odgadywaniem, co kto wnosi lub wynosi. Nie ich cyrk ani małpy. Dlatego opozycja drukuje bibułę nawet w powielarni urzędu wojewódzkiego w Siedlcach.
Co zwabiło dachowce pod pomnik Armii Radzieckiej
Nie wystarczy organizować własne demonstracje. Zresztą pod koniec lat 80 nawet na tak bardzo katolickim Podlasiu – to miejscowa kuria zatrudnia zawodowego opozycjonistę Cezarego Kaźmierczaka na całkiem fikcyjnym ale z konieczności honorowanym przez władze etacie w muzeum diecezjalnym, skądinąd nie byle jakim, bo mającym w swoich zbiorach obraz El Greca – ludzie mają już jednak dosyć mszy na Ojczyznę przy każdej okazji. Potrzebują czegoś nowego. Nadchodzi właśnie jakaś oficjalna rocznica.
Pomysłem siedleckiej opozycji na miarę zmieniających się czasów okazuje się więc “oblanie dużą ilością waleriany Pomnika Braterstwa Broni Polsko-Radzieckiego w przeddzień jakiejś uroczystości komunistycznej tamże. Zbiegły się tam bezdomne koty z całego miasta, które milicjanci i ormowcy bezskutecznie próbowali wyłapać. Skończyło się na tym, że ową uroczystość zmuszeni byli gdzieś przenieść” [1].
Nie przypadkiem jednym z głównych problemów, przed którymi stawała opozycja wtedy, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach, jak zaświadcza książka “Dawid, Goliat i partnerzy” stanowi nieodzowna w warunkach konspiracji konieczność upodobnienia do innych, wtopienia w tłum, skutecznej mimikry… Tyle przecież tam było wyróżniających się osobowości, temperamentów, charakterów i życiorysów…
Niezwykli ludzie w niewielkim mieście mozolnie ale i z humorem wykruszyli jedną cegłę z muru, który runął, jak w piosence Jacka Kaczmarskiego. Za ich sprawą walkę o władzę komuniści przegrali nie w Warszawie, Gdańsku czy Wrocławiu, nie w Nowej Hucie nawet czy Zagłębiu Miedziowym tylko w Siedlcach właśnie i dziesiątkach podobnych im, zwyczajnych polskich miast.
[1] Cezary Kaźmierczak. Dawid, Goliat i partnerzy. Wspomnienia z podziemia w PRL 1982-1989. WEI, Warszawa 2023, s. 112-113