Lech Kołakowski szedł na spotkanie z prezesem Jarosławem Kaczyńskim i szefem klubu Ryszardem Terleckim jako były już poseł PiS i przyszły lider koła, którego tworzenie zapowiedział. Wracał z niego jako lojalny polityk Zjednoczonej Prawicy. Kilkanaście godzin wystarczyło liderom, żeby podzielić oponentów a bunt uśmierzyć.
Rano we wtorek Kołakowski oznajmił, że z PiS występuje i będzie budować koło poselskie, broniące polskiej wsi. Głównym jego sojusznikiem miał stać się dawny minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski. Dla liczącego 235 posłów w 460-osobowym Sejmie klubu PiS rokosz mógł oznaczać utratę większości, bo w takich warunkach każdy głos się liczy. Jednak jeszcze tego samego dnia władze klubu PiS oznajmiły, że z grona piętnastu posłów, zawieszonych za głosowanie przeciwko projektowi nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt zwanej potocznie piątką Kaczyńskiego, trzynastu zostaje przywróconych do łask. Amnestia nie objęła Ardanowskiego ani Kołakowskiego. Jednak to z jej powodu nie mogli dobrać trzeciego posła, a to minimum, żeby koło stworzyć.
W środę od rana Kołakowski chodził po Sejmie w towarzystwie Michała Kołodziejczaka, lidera AgroUnii, organizującej chłopskie protesty: blokady dróg, demonstracje uliczne w miastach, happeningi jak wystawienie przed Sejmem głów kapusty z nazwiskami posłów, głosujących za “piątką”. Protestujący wwozili też taczkami gnój do biur szczególnie znienawidzonych na wsi posłów, m.in. Antoniego Macierewicza. Trudno się zresztą było dziwić determinacji hodowców: likwidacja farm zwierząt futerkowych z wyłączeniem króliczych oraz zakaz uboju rytualnego bydła przekładał się na kolosalne straty oraz dziesiątki tysięcy miejsc pracy nie do utrzymania, gdyby weszła w życie “piątka Kaczyńskiego”. Wolę protestu osłabia natomiast fakt, że nowelizacja przepchnięta przez Sejm i Senat głosami opozycji wobec buntu na pokładzie w samym PiS, trafiła ostatecznie do zamrażarki. Andrzej Duda jasno oznajmił, że prezydenckiego podpisu pod nią nie złoży. Ogólnie zapowiada się jakąś nową wersję, ale nie wiadomo kiedy miałaby się pojawić. Sprzyjało to pacyfikowaniu obrońców wsi w klubie PiS.
Wspólnie z Kołakowskim wystąpił w środę Gabriel Janowski były minister rolnictwa, podali sobie ręce przed kamerami i życzyli powodzenia. Ale też poseł Kołakowski po raz pierwszy od dawna doczekał się spotkania nie tylko z wicemarszałkiem Terleckim ale z prezesem Kaczyńskim, o które od dawna zabiegał. Wyszedł z niego inny człowiek, niż się na nie udał.
Po wyjściu od prezesa Kołakowski starannie dobierał słowa. Podkreślił potrzebę dokończenia kadencji Sejmu. Ostrzej przemawiał Kołodziejczak, krytykując ułaskawionych, którzy z tą chwilą przestali bronić interesów wsi.
Z Kaczyńskim rozmawiał, także w środę, również Ardanowski.
Po obu spotkaniach zakomunikowano, że odwieszenie niesubordynowanych posłów rozciągnięto również na obu liderów grupy obrońców programu na rzecz wsi: Ardanowskiego i Kołakowskiego. Tym samym rokosz uśmierzono.
To kolejna fronda, z którą poradził sobie Kaczyński: wcześniej zostawił w rządzie Zbigniewa Ziobrę, którego Solidarna Polska zagłosowała przeciw piątce ale też sprzeciwiła się projektowi ustawy o bezkarności urzędników na czas pandemii, który PiS musiał w ogóle zarzucić, bo w tym wypadku nawet opozycja nie kwapiła się pomóc.
Jednak obejmując funkcję wicepremiera do spraw bezpieczeństwa, a ministerstwo sprawiedliwości Ziobry do resortów z tej domeny zaliczono, rozciągnął strukturalną przynajmniej kontrolę nad jego poczynaniami. Nie mianował go też wicepremierem, o co Ziobro strasznie zabiegał. Awans na to stanowisko spotkał za to Jarosława Gowina, który ze swoimi Porozumieniem podobnie nie poparł ani piątki ani bezkarności urzędników. Gowin dostał też lepszy resort niż pół roku wcześniej – rozwój i pracę zamiast nauki i szkolnictwa wyższego – a z rządu pozbyto się konkurującej z nim Jadwigi Emilewicz.
Nie są to jednak wszystko ostateczne rozstrzygnięcia. Kaczyński karze i amnestionuje, wywyższa i poniża, bo taki pozostaje jego sposób uprawiania polityki.
W kuluarach Sejmu znów mówi się też o wyborach przed terminem, tym razem w kwietniu przyszłego roku. Jeśli PiS znowu je samodzielnie wygra, prezes nie będzie zmuszony układać się z własnymi podwładnymi, co teraz tak wyraźnie go frustruje.