Jak pisze Olga Tokarczuk po Noblu

0
239

Odpowiedź na zawarte w tytule pytanie wydaje się prosta, chociaż trudno tak określić samą twórczość pisarki: Olga Tokarczuk po najbardziej prestiżowej literackiej nagrodzie tworzy nie gorzej niż przed jej otrzymaniem. Z pewnością laureatka nie ma z pisaniem kłopotów, zaś my z tego satysfakcję. Problem zaś nie okazuje się wcale wydumany, jeśli zważyć, że jej wielka poprzedniczka Wisława Szymborska przez pierwszy rok po Noblu… nie napisała ani jednego wiersza.

Tak silna okazała się presja nagrody i związanych z nią celebracji. Olga Tokarczuk postępuje inaczej: swoje sztokholmskie przemówienie włącza do najnowszego zbioru esejów, czyni utworem tytułowym “Czułego narratora”. Ale niekoniecznie najważniejszym, bo towarzyszą mu szkice o podróży i pandemii, lekturach i wspólnocie, kondycji ludzkiej… a nawet zwierzęcej, bo to przecież przedstawicielka wykpiwanej przez pisowskich ministrów cywilizacji wegetarian i cyklistów. 

Gdy noblowskie wystąpienie Olgi Tokarczuk wbrew wysiłkom jej hejterów uklasycznia się i daje tytuł kolejnej jej książce – co najmniej nie ustępującej dotychczasowym – warto przypomnieć jeszcze innego jej wielkiego poprzednika, Henryka Sienkiewicza, pierwszego laureata tej najbardziej prestiżowej z globalnych nagród literackich. Jak bowiem opisywał biograf mistrza Julian Krzyżanowski, po upływie dziesięcioleci autor prawie podobnie kultowy jak jego bohater: “Uroczystość przyznania nagród Sienkiewicz wyzyskał w sposób bardzo znamienny na forum międzynarodowym bowiem laureat Nobla wystąpił nie jako odznaczony pisarz, lecz jako obywatel nie istniejącego państwa polskiego (..) mówił, co następuje: “Jednakże zaszczyt ten, cenny dla wszystkich, o ileż jeszcze cenniejszym być musi dla syna Polski!

Głoszono ją umarłą, a oto jeden z tysiącznych dowodów, że ona żyje. Głoszono ją niezdolną do myślenia i pracy, a oto dowód, że działa” [1]. W kraju też wielki pisarz nie unikał wystąpień publicznych, co więcej 5 listopada 1905 r. z balkonu domu w al. Ujazdowskich przemawiał do 200 tys. uczestników procesji narodowej “(..) że zaś głos miał słaby, a głośniki nie były jeszcze znane, słowa jego powtarzał stojący obok, obdarzony tubalnym głosem publicysta” [2]. 

W maju następnego roku pisarz zaprosił do siebie Romana Dmowskiego wraz ze współpracownikami jednak na kandydowanie do Dumy czyli powołanego pod naporem rewolucyjnych zdarzeń parlamentu rosyjskiego pomimo wstępnej zgody nie dał się namówić. Jak widać intuicję lepszą miał od “pana Romana”, zawodowego przecież polityka, skoro Duma… rychło została rozpędzona.

Władysław S. Reymont Nobla otrzymał u kresu życia, nie ma więc sensu analizowania, co nagroda w nim zmieniła.  Za to Czesław Miłosz, znany wcześniej koneserom bo w kraju obłożony zapisem komunistycznej cenzury, za sprawą Nobla stał się w “roku Solidarności” (1980) Polakiem najbardziej w świecie rozpoznawalnym po Janie Pawle II i Lechu Wałęsie. Gdy przyjechał do kraju, wskazywał na swój podwójny polski i litewski rodowód kulturowy, co nie do końca rozumiano. Za to w stanie wojennym miarą oczekiwań społecznych wobec Miłosza stały się krążące na przebitkach maszynowych podpisane jego nazwiskiem wiersze, z których… żaden nie był jego autorstwa. Dopiero w marcu 1982 r. noblista pokładane w nim tego typu nadzieje wreszcie spełnił, pisząc “Do Lecha Wałęsy”: “Po dwustu latach, Lechu Wałęso, / Po dwustu latach odzyskiwanej i znów traconej nadziei / Zostałeś naczelnikiem polskiego ludu / I tak jak tamten, masz przeciw sobie mocarstwa (..)” [3]. Wiersz wzywa jednak – co charakterystyczne – nie do walki lecz do myślenia. Fenomen jego polega też na tym, że to noblista aktualny pisał o przyszłym…    

Laureatka i wspólnota myślących demokratów

Wisława Szymborska, o czym była już mowa, przez roku po Noblu nie napisała żadnego wiersza. Nagroda uczyniła z niej bohaterkę wyobraźni zbiorowej, jednak część związanej z tym pozytywnej energii rozproszyła się na wychodzące głównie z kręgu “Gazety Wyborczej” opowieści o pamiątkowych rupieciach i loteryjkach laureatki, zupełnie jej poezji nie przybliżające.

Olga Tokarczuk, młodsza o ćwierćwiecze w chwili uhonorowania, wykazała się w tej kwestii większą bez porównania stanowczością. Maskotką gazety z Czerskiej pomimo wielu okzji nie zgodziła sie zostać. Publicznie pokazała się jedynie w towarzystwie jednego polityka marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego, nie identyfikowanego z wcześniejszymi błędami popełnionymi gdy Platforma Obywatelska rządziła bo nie zasiadał wówczas w parlamencie, wyłonionego za to przez demokratyczną większość, na której uformowanie wpłynął zapewne również Nobel dla Tokarczuk o którym wiadomość podano w przedwyborczy czwartek, bo trudno czymkolwiek innym uzasadnić zaskakujący wynik powszechnego głosowania do Senatu, całkiem odwrotny niż do Sejmu. Jeśli jednak pozujący czasem na doktora Judyma Grodzki wiązał z noblistką jakieś koncepcje polityczne, ta odniosła się do nich z dystansem podobnym jak niegdyś Sienkiewicz do planów Dmowskiego.   

Zresztą na szczęście dla nas i zapewne dla niej samej laureatka dalej pisze, a nie… społecznie czy politycznie działa.

Olga Tokarczuk, co tkwi u źródeł jej sukcesu, porozumiewa się z Polakami – z czytelnikami z innych krajów również – bez udziału pasożytniczych instytucji pośredniczących, krytyków, recenzentów i gadanych programów celebryckich w telewizjach śniadaniowych. Więcej nawet: cała ta zgrzytająca hałaśliwie maszyneria pozostaje bezbarwna wobec fenomenu jej twórczości. Jeśli wymaga on objaśnień, to nie takich, co jeszcze obraz zaciemniają daremnie go komplikując i obudowując stosownymi wobec przeciętniaków a nie tak wybitnego talentu kwantyfikatorami.  Nie z powodu nagrody lecz własnej charyzmy Tokarczuk obroni się sama, zarówno przed tymi, co zarzucają jej brak patriotyzmu (chociaż to jej Nobel rozsławił Polskę w trudnych dla nas czasach) jak i tymi, co utyskują, że czyta się ją trudno. Kto tak twierdzi, niech zerknie na najnowszy tom jej esejów.Przez prawie trzysta stron “Czułego narratora”

Olga Tokarczuk przekonuje, że o literaturze, filozofii, sensie zycia a także najnowszej pandemii pisać można nie tylko sensownie ale też zrozumiale, co więcej – z empatią. To ostatnie słowo wydaje się kluczowym pojęciem. Empatia okazuje się bowiem głównym chociaż nie wyłącznym przymiotem czułego narratora, pisanego już bez cudzysłowu.

Tytułowy czuły narrator z przemówienia noblowskiego nie jest fikcją lecz prawodawcą rzeczywistości. 

Mówić Nyczem jak o niczem czyli rewolucja aż kurz leci z regału

I dopiero na czwartej okładce, gdy wszystko wydaje się już nie tyle zrozumiałe i proste ale dające się rozwikłać lub przynajmniej warte podjęcia takiego wysiłku – wiele dobroczynnych efektów niweczy nie żaden prominentny eseista, ani to bowiem Paweł Śpiewak ani Wojciech Sadurski, lecz trzeciorzędny krytyk literacki Ryszard Nycz oznajmiający nam, że to wszystko nieprawda, wcale nic nie skapowaliśmy, bo to on lepiej wie od samej Tokarczuk nawet co zamierzała napisać i przekazać, tylko niedostatki jego własnego warszatu uniemożliwiają, żeby i nas oświecił. Tak oceniam sens notki na tejże czwartej okładce przez profanów zwanej tyłem książki, gdzie krakowskie Wydawnictwo Literackie z nieznanych względów umieściło notkę autorstwa krytyka Nycza, którą jako przykład nowo-mowy warto zacytować w całości. Usiądźcie więc Państwo wygodnie, żeby przy lekturze z krzesła nie spaść: “Wprowadzona przez Olgę Tokarczuk kategoria “czułości” i koncepcja “czułego narratora” to rewolucyjne idee, które mają wszelkie dane, by sporo namieszać nam w głowach, odwracając – ku dobremu – tradycyjne wektory naszych postaw i dyspozycji działaniowych: czyż czułość nie jest sprzyjaniem temu, co dobre dla bycia (w skali jednostkowej ale i planetarnej)”. Uff, jak mawiali w takich sytuacjach Indianie z powieści Karola Maya. Od którego zresztą sama pisarka woli Juliusza Verne’a oczywiście nie za dyrdymały o Michaile Strogowie kurierze carskim ani za pięć tygodni w balonie, lecz za opowieść o Fileasie Foggu w imię własnej wolności i sportowej satysfakcji wygrania uczciwego zakładu podejmującego tytułową podróż “W 80 dni dookoła świata”. 

W sukurs do lwowskiego matematyka

Lepiej więc czytać Verne’a niż Nycza. Gdy jednak już śledzi się wspomniany efekt “dyspozycji działaniowej” krytyka oczywiście “w skali jednostkowej” bo na szczęście jeszcze nie “planetarnej” i refleksje jego o “tradycyjnych wektorach naszych postaw” – na myśl przychodzi anegdota o przedwojennym wybitnym lwowskim matematyku.
– Przepraszam, czy w tym kierunku dojdę do dworca? – spytała uczonego baba z siatami i tobołami.
– Kierunek dobry, ale zwrot przeciwny – odpowiada z doskonałą precyzją profesor.
W czasach, gdy Olga Tokarczuk też jeszcze dopiero studiowała we Wrocławiu psychologię, z kolei na warszawskiej polonistyce docent Tadeusz Drewnowski – niesprawiedliwie przezywany przez nas czerwonym pająkiem, bo właśnie go po dwudziestu siedmiu latach wiernego członkostwa z PZPR wyrzucono za poparcie opozycyjnego Związku Literatów Polskich przeciw posłusznemu i złożonemu z socjalistycznych grafomanów “zlepowi” – rekomendował gorąco i zachwalał uczestnikom swojego seminarium książkę Ryszarda Nycza “Sylwy współczesne”.

A studenciaki śmiały się w kułak, bo co za pożytek z książki, której nawet tytuł pozostawał niezrozumiały. 
Tak zwany język iblowski – ochrzczony tak od skrótu Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk w Pałacu Staszica – zrodził się z podwójnej potrzeby: ominięcia raf cenzury (był to rodzaj szyfru, bo pracownik Głównego Urzędu Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk zwykle poszczał, czy mówiąc w jego języku “zwalniał” to, co niezrozumiałe) a po drugie z poczucia ważności własnej  dyscypliny, w odczuciu celebrujących ją humanistów godnej idiolektu na miarę nauk ścisłych. Język iblowski przeżył jednak socjalizm, którego był bastardem i w epoce demokracji zdominował aplikacje o granty i rządzącą wciąż nauką biurokrację.

To, że nie mówi nim dzisiejszy humanistyczny inteligent, stanowi zasługę noblistki Olgi Tokarczuk, innego znakomitego autora Szczepana Twardocha, wreszcie paru artystów nie żyjących z pióra ale pisujących lepiej niż jego szeregowi wyrobnicy: weterynarza Radka Raka (“Baśń o wężowym sercu”), menedżera Piotra Siemiona (“Niskie Łąki” i “Finimondo”) czy wieloletniego pracownika Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie Jerzego Woźniaka, który zdobytą w niej wiedzę spożytkował w genialnej “Trylogii mazurskiej” (“Mazur”, “Cyrograf”, “Fatum”) w odróżnieniu od tej sienkiewiczowskiej  rozgrywającej się nie na pograniczu wschodnim lecz polsko-niemieckim w czasach plebiscytowych, dwudziestolecia i wojennych. 

Bez złudzeń przy tym: wszyscy oni, chociaż znakomicie, piszą dla tych, którzy w odróżnieniu od Molierowskiego Pana Jourdaina wiedzą, że mówią prozą. Pod eternity, współczesny odpowiednik strzech, dzieło żadnego z nich nie zabłądzi. Książki wedle badań Biblioteki Narodowej czyta dziś 38 proc z nas. Jeśli pomimo to język jakim się porozumiewamy bardziej przypomina dyskus Tokarczuk czy Twardocha niż nasyconą złymi emocjami publicystykę Agnieszki Kublik czy Piotra Semki – stanowi to zasługę paru już wymienionych autorów, chociaż nie zawsze oddalenie od polityki stanowi niezbędny warunek tej sublimacji, bo akurat na nową rozszerzoną wersję “Dziedzińca strusich samic” Rafała Grupińskiego czytająca publiczność czeka z nadzieją, czemu nie przeszkadza fakt, że autor po wydaniu tej pierwszej (która promowała go na “Adama Michnika polskiej centroprawicy”) zdążył być ministrem i przewodniczącym największego wtedy klubu parlamentarnego. We Francji Andre Malraux nie oduczył się pisać gdy został ministrem w powojennym rządzie generała Charlesa de Gaulle’a zaś sam Winston Churchill – o czym nie wszyscy pamietają – na Nobla pokojowego wprawdzie nie zasłużył ale na literackiego za bezkonkurencyjne pamiętniki jak najbardziej.

Nie pasja polityczna bowiem szkodzi słowu lecz nadmiar uprzedzeń, przywara rzadsza wśród pełnokrwistych polityków niż ich propagandzistów. Jeśli wrócić do ulubionego bohatera Tokarczuk – verne’owskiego Fileasa Fogga to za nim przecież również przez całe 80 dni podróży podąża starający się popsuć mu szyki detektyw Fix (nie poznajemy nawet jego imienia), sam Fogg jednak jak na prawdziwego dżentelmena przystało uderza go tylko raz. I robi swoje podobnie jak dziś Tokarczuk opluwana przez pisowskie środki musowego przykazu i zagłaskiwania chociaż wciąż nie skaptowana przez “Gazetę Wyborczą”, bo ta ma wieszczów, w której powieściach dramaty sprowadzają się do kłopotów bohatera ze strawieniem ugotowanej przez mamusię zupy jarzynowej jak u Krzysztofa Vargi (“Nagrobek z lastryko”). Dla kultury polskiej ich słabości mają jednak znikome znaczenie, podobnie jak ciemność mowy Nycza. Ważne, że sama Tokarczuk pisze z imponującą jasnością myśli i stylu.            

Zmierzyć się z chaosem czyli ludzie tacy jak my

“Czuły narrator” okazuje się książką o człowieku w labiryncie świata i sposobie na uporządkowanie chaosu. “Nie da się przecenić tego, co pierwszoosobowa narracja zrobiła dla literatury i w ogóle dla ludzkiej cywilizacji – przetworzyła opowieść o świecie jako miejscu działań herosów czy bóstw, na które nie mamy wpływu, na naszą indywidualną historię i oddała scenę ludziom takim jak my” – powiada Olga Tokarczuk w wykładzie noblowskim [4]. 

Tym bardziej, że nawet powstanie ogólnoświatowej sieci nie sprzyja tylko upowszechnieniu wiedzy, czyli dawnemu marzeniu Jana Amosa Komeńskiego, wielkiego pedagoga z XVII wieku: “(..) internet, poddany zupełnie bez refleksji procesom rynkowym i oddany graczom – monopolistom steruje gigantycznymi ilościami danych, które wykorzystywane są całkiem nie (..) na rzecz szerokiego dostępu do wiedzy, ale przeciwnie, służy przede wszystkim prorgamowaniu zachowań użytkowników, czego dowiedzieliśmy się po aferze Cambridge Analitica (..). Internet to coraz częściej opowieść idioty, pełna wściekłości i wrzasku” – stwierdza z uzasadnioną goryczą parafrazująca Williama Szekspira noblistka [5]. Każdy, kto zetknął się choćby z dubami smalonymi podawanymi jako fakty w Wikipedii, współczesnej Biblii Pauperum (spróbujcie się Państwo z tej encyklopedii dla ubogich duchem dowiedzieć czegoś konkretnego na przykład o okolicznościach upadku “Życia” Tomasza Wołka czyli średniej rangi zdarzeniu sprzed 20 lat i zastanówcie się czy owa niemożność nie ma związku z tuszowaniem odpowiedzialności za ten fakt) nie mówiąc już o stronach hejterskich przyzna, że problem istnieje, a laureatce trudno przypisać radykalizm w jego definiowania, zresztą nawet o Wikipedii wypowiada się ciepło chociaż pod względem rzetelności kompendium to da się zestawić z pięćdziesięciotomową “Bolszają Sowieckają Encykłopediją” z czasów stalinowskich, gdzie przynajmniej ilustracje były wyjątkowej urody. 

Wobec podobnych zagrożeń, zamiast fascynować się postępem, który wcale nie następuje, gdy komunikacja międzyludzka przybrana w formaty autostrady informacyjnej nie wychodzi poza wymiar utarczek jaskiniowców, warto wrócić do źródeł i raz jeszcze postawić podstawowe pytania. Czy odpowiedzi pisarki nas przekonają – to już sprawa inna.  

“Czy zastanawialiście się kiedyś, kim jest ten cudowny opowiadacz, który w Biblii woła wielkim głosem: “Na początku było Słowo” ? Który opisuje stworzenie świata, jego pierwszy dzień, kiedy chaos został oddzielony od porządku? Który śledzi serial powstawania kosmosu? Który zna myśli Boga, zna jego wątpliwości i bez drżenia ręki stawia na papierze to niebywałe zdanie: “I uznał Bóg, że to było dobre”. Kim jest ten, kto wie, co sądził Bóg” [6]. Właśnie, kim? Bez przesady zapewne od czasu śmierci Jerzego Andrzejewskiego (rok 1983) nikt w naszej literaturze podobnych pytań nie stawiał, bo bardziej pozostawała zwierciadłem na gościńcu niż odbierała chleb filozofom. 

W sztokholmskim wykładzie Olga Tokarczuk definiuje tytułowego czułego narratora jako duszę. A ściślej, świadoma laicyzacji świata: “coś, co kiedyś nazywano duszą” [7]. Bo też laureatka nie tylko pisze pięknie – co potrafi również z młodszego od niej pokolenia Szczepan Twardoch, a wśród nestorów Kazimierz Orłoś czy Maria Nurowska – ale z niesłychaną jak na rozgadaną kulturę nadwiślańską (czy bardziej – w wypadku noblistki – nadodrzańską) precyzję myśli, przy czym procentuje tu jej psychologiczne a nie literaturoznawcze wykształcenie. I słuch absolutny, nawet we współczesnej kulturze wysokiej tak rzadki…        

Demokratka z Polski, globtroterka (“Bieguni” mogli zostać napisani pod każdą szerokością geograficzną, ale żeby mogli powstać, ich autorka musiała… przemierzyć wszystkie) obrończyni praw zwierząt i zagorzała przeciwniczka ich zabojców myśliwych (stąd pasja zapewne najlepszej jej powieści “Prowadź swój pług przez kości umarłych” sfilmowanej jako “Pokot” przez Agnieszkę Holland) – badaczka zaginionych kultur (uderza erudycja “Ksiąg Jakubowych”) jeśli coś propaguje, to nowoczesny humanizm, łączący szacunek dla wiedzy z wielością inspiracji. Z multigłosowości współczesnego świata wyrasta zaś swoboda przemawiania własnym głosem. 

“Czuły narrator” to również nie tylko pierwsza w naszej literaturze wielka książka napisana w trakcie pandemii czy wyrosła z podejmownych w jej czasie decyzji doboru również wcześniejszych tekstów – ale rozważająca jej następstwa dla ludzkości, chociaż bezpośrednio o pladze COVID-19 przecież nie traktująca. To ważny walor. 

Jak zauważa bowiem Olga Tokarczuk, “dzięki ustaleniom biologii i medycyny (..) okazało się, że jesteśmy bytem raczej zbiorowym niż indywidualnym, bardziej republiką wielu różnych organizmów niż monolitem, hierarchicznie ustrukturyzowaną monarchią. (..) Niezależnie od tego, jak często się myjesz, człowieku, twoje ciało pozostaje pokryte populacjami “sąsiadów” – bakterii, grzybów, wirusów i archeonów. Najwięcej ich znajduje się w mrocznych zakamarkach naszych wnętrzności. Obecna pandemia koronawirusa potwierdza jeszcze ten obraz rodem z horroru – człowiek może zostać skolonizowany na wielką skalę. Brzmi to nieprawdopodobnie i zupełnie rewolucyjnie, do tej pory bowiem filozofia i psychologia monadyzowały nas. Człowiek monadyczny, pojedynczy byt “rzucony w istnienie” górował samotnie nad królestwami roślinnym i zwierzęcym jako “korona stworzenia” (..). Dziś wiem, że ten wspaniały homo sapiens jest tylko w czterdziestu trzech procentach sobą.

Reszta to te śmieszne i nieważne stworzonka, które dotąd łatwo było wytłuc antybiotykami i pestycydami” [8]. Autorka, wobec której nie czytający jej krytycy formułowali zarzut wrogości wobec chrześcijaństwa (zaprzecza temu choćby hołd złożony na stronicach “Czułego narratora” świętym: Janowi Chryzostomowi i Franciszkowi z Asyżu za ich podejście do wszelkich żywych istot) nie tylko sama objawia dużą dozę pokory, ale i nas do niej zachęca. Jak pokazuje przebieg pandemii, stanowiącej punkt wyjścia tych rozważań – na pewno nie bez racji…   

[1] Julian Krzyżanowski. Henryka Sienkiewicza żywot i sprawy. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1966, s. 216-217
[2] Krzyżanowski, Henryka Sienkiewicza żywot… op. cit, s. 232
[3] Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu 1944-1984. Poeta pamięta. Wybór: Stanisław Barańczak. Puls, Londyn 1985, s. 123
[4] Olga Tokarczuk. Czuły narrator. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020, s. 265
[5] Tokarczuk, Czuły narrator… op. cit, s. 271
[6] ibidem, s. 289
[7] ibidem, s. 263
[8] ibidem, s. 15-16  

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here