Z Barbarą Bartel, psycholog z Lekarskiej Przychodni Profesorsko-Ordynatorskiej Waliców 20 w Warszawie rozmawia Łukasz Perzyna
– Śmierć żołnierza w obronie polskiej granicy, czyli nie tak dawne tragiczne wydarzenie, sprawia, że niepokój o bezpieczeństwo własne i najbliższych okazuje się uzasadniony? To coś bardziej konkretnego nawet niż w 1981 roku, kiedy zachodnie tygodniki ukazywały się z mapą Polski na okładce ze naniesionymi radzieckimi dywizjami na granicach?
– Na całym świecie narasta wielki niepokój, wystarczy włączyć CNN, globalną stację telewizyjną, która przejęła teraz funkcję wspomnianych kolorowych magazynów. Nie stanowimy więc wyjątku, tyle, że mieszkamy najbliżej źródła zagrożenia.
– Nie znamy też przyszłości, skoro dopiero co odbyły się wybory we Francji i Wielkiej Brytanii, a jesienią Amerykanie wskażą prezydenta i trudno przewidzieć, kto nim zostanie? Wokół wszystko zmienia się, u naszych sojuszników, co mieli nam bezpieczeństwo gwarantować i tylko dyktatorzy wydają się całkiem stabilini i wciąż mocni?
– Putin odwiedza władcę Korei Północnej, więc można rzeczywiście podobne wrażenie odnieść. W Wielkiej Brytanii mamy zmianę władzy, we Francji potężny wstrząs po wyborach, zaś Amerykanie jesienią wyznaczą na prezydenta albo polityka, o którego zdrowie się obawiamy albo jego rywala, co wydaje się nieprzewidywalny. Cały wolny świat patrzy na to, co się dzieje, z lękiem i napięciem. Pragnie uwolnić się od strachu. Ale to nie następuje.
– Czy rzutuje to na nagłe upowszechnienie zachowań agresywnych albo autodestrukcyjnych?
– Matka wzywa policję do domu, bo nie może sobie poradzić z synem, który się awanturuje. A syn strzela do interweniującego policjanta. Do niedawna takie historie raczej w filmach napotykaliśmy. Albo tragedia w pięknym domu. W sąsiednim pokoju córka popełnia samobójstwo, a matka się dziwi: jak to możliwe, przecież miała wszystko, niczego jej nie brakowało. Jednak brakowało… rozmowy. Ale drzwi pozostawały zamknięte. Nie na klucz nawet. Tylko na klamkę, której nikt nie otworzył, bo dobrego impulsu zabrakło. Problem samobójstw wynika z utraty poczucia spokoju, oby nie bezpowrotnej. Zaś brak zrozumienia, często przeradzający się w agresję – z tendencji do owładnięcia uczuciami innych, manipulowania nimi, zamiast rzeczywistego partnerstwa.
– Gdzie je znaleźć?
– Ono rodzi się w rozmowie. Gdy nie ma czasu, żeby nawet pogadać, poczucie obcości narasta. Brakuje rozmowy matki z synem czy matki z córką albo między życiowymi partnerami. Zaganiani, tracimy z oczu innych. Pokrywa to przeświadczenie, że przecież dla nich to wszystko robimy, tyle pracujemy, że na kontakt z bliskimi czasu już nie zostaje. My tych wyborów dokonujemy nieświadomie a okazują się złe, dla nas samych kosztowne i niszczące.
– Wystarczy chwila zastanowienia i rozmowa ze specjalistą?
– Psychoanalitycy starają się tu ludziom uświadamiać. Skłonić ich do zajęcia się własnymi problemami. Odbudową relacji z najbliższymi, co tak ważne. Często ludzie myślą, po co to wszystko, przecież są leki, wezmą tabletkę i już. Po takiej tabletce polityk wychodzi do debaty w studiu a matka jedzie do pracy w korporacji.
– Odsuwamy zagrożenie, leczymy je zamawianiem, niczym dawni pacjenci wiejskich znachorek?
– Nikt nie lubi pokonywać trudności. Ani pracować nad sobą. Trzeba się przemóc, żeby dopiero z problemami się zmierzyć. Łatwiej imponować albo dążyć do dominacji nad innymi. Agresję przenieść na obcego człowieka, w kolejce do kasy w markecie, albo nawet na najbliższych, kiedy już naprawdę dzieje się źle. Nie wystarczy przystosować się do rzeczywistości.
– Jak Amerykanie poradzili sobie z własnym lękiem po 11 września 2001 r? Wiele czasu spędziła Pani w USA, zna Pani ten kraj: jak jego obywatele wyszli z traumy niespodziewanego ataku na terenie najpotężniejszego państwa świata i przestali się bać, skoro w wiele lat po tragicznej napaści na pasażerskie samoloty i obie wieże World Trade Center jednak wojnę z terroryzmem międzynarodowym wygrali?
– Amerykanie pozostają specyficznym narodem. Nie tylko są pracowici, ale doceniają innych. Dlatego tak szybko wstają z kolan. Ich strach okazuje się chwilowy, bo przezwyciężają go wspólnie. Uśmiechają się do siebie nawzajem, nikogo nie lekceważą.
– W filmie Janusza Zaorskiego “Szczęśliwego Nowego Jorku” bohater grany przez Bogusława Lindę opowiada, jak pracodawca w USA kazał mu przez cały dzień uśmiech ćwiczyć, nawet gdy żadnego klienta nie było, a nie chodziło o ekskluzywną perfumerię ani galerię sztuki, tylko o zwykły sklep z narzędziami?
– Rzeczywiście oddaje to, że my w życiu codziennym mamy inne nawyki, biorące się z przeświadczenia, że jesteśmy wspaniali, co życie niekiedy weryfikuje nader brutalnie. Oni idą do przodu, trochę pragmatycznie: jesteśmy Amerykanami, więc damy radę. I mają najlepszych w świecie psychoanalityków.
– Bo nie wstydzą się do nich chodzić?
– Na pewno u nas często dzieje się tak, że nawet z drobnym bólem zgłaszamy się zaniepokojeni do internisty czy kardiologa, ale gdy w grę wchodzą psychiczne problemy zwlekamy tak długo, że gdy już do specjalisty wreszcie się zgłosimy, kłopot okazuje się większy, niż w chwili, kiedyśmy sobie uświadomili, że go jednak mamy. W Stanach Zjednoczonych nawet w odległych od metropolii ośrodkach gabinety psychoanalityków ulokowane są przy każdej niemal większej ulicy. Ważne, żeby dolegliwościom i problemom zapobiegać a nie wyłącznie je uśmierzać. Liczy się profilaktyka. Nie przypadkiem społeczeństwa, w których przyjęto to do wiadomości, notują najwięcej osiągnięć i najwyższy poziom życia. Z problemami poradzą sobie ci, którzy uświadomią sobie, jak ważne okazują się wspólnota i współpraca. I również wspólny cel. Jeśli się boimy, co więcej – mamy ku temu powody – powinniśmy usiąść i razem o tych naszych lękach porozmawiać. Bo bez tego one być może na zawsze nie tylko z nami pozostaną ale zwyczajnie nas zdominują. W rozmowie rodzi się wspólnota. Daje nam siłę woli i napęd do działania.