Z Barbarą Bartel, psychologiem ze “Spółki Lekarskiej Grzybowska 16/22”, rozmawia Łukasz Perzyna
– Jak ludzie znoszą pandemię w sytuacji, gdy wprawdzie możemy się cieszyć ze złagodzenia części ograniczeń, ale też wiadomo, że to nie koniec, zapowiada się jej kolejną, czwartą falę? I tak w kółko… A przecież żyjemy z tą zarazą już półtora roku?
– Na początku gdy zamykano biura i pojawiła się praca zdalna jako konieczność, Polacy starali się szukać dobrych stron całej trudnej sytuacji. Z entuzjazmem przyjmowaliśmy, że dzieci są w domu i możemy zjeść rodzinny obiad nie tylko od święta. Obserwowałam u moich pacjentów, jak szybko nauczyli się dostrzegać pozytywne przejawy zmian, które z konieczności wprowadzano. Zwłaszcza tego bycia razem. Odkrywali, że nie muszą tracić czasu na dojazd do pracy, stanie w korkach i mogą tę godzinę czy więcej spożytkować na pożyteczne działania.
– Ale nie działo się tak w nieskończoność?
– Z czasem odkrywanie prostych przyjemności, jakie płyną z faktu, że więcej czasu w rodzinie ze sobą spędzamy przestało wystarczać jako antidotum na poczucie zagrożenia. W domach zaczęło być ciasno. Nie każdy ma apartament z tarasem. W jednym mieszkaniu przez cały dzień tłoczą się rodzice pracujący zdalnie i dzieci, uczące się w ten sam sposób. Bawiące się dzieci przeszkadzają, a nawet komputerów jest za mało, mieszkania większości Polaków nie odznaczają się ogromną powierzchnią. Potem więc, po tej fazie wspólnotowej euforii, cieszenia się tym, co jest, co na nowo odkrywamy – nastąpiła cisza. Pojawił się stres. Okazało się, że kontakty rodzinne też są utrudnione, jeśli nie mieszka się razem.
– Ubiegłoroczne Święta Wielkanocne były pierwszymi, których dziadkowie nie mogli spędzić z wnukami, jeśli nie mieszkają pod jednym dachem?
– Dla własnego i ich bezpieczeństwa, ale to rodzi stres. Od czasu okupacji nigdy tak nie było. Pandemia skomplikowała więc też relacje międzypokoleniowe Polaków. Dla człowieka wiekowego i schorowanego niemożność spędzenia Świąt z wnukami to tragedia. Jeśli zaś chodzi o pozostawanie w domu w ramach pracy zdalnej, to ludziom zaczęło brakować codziennych kontaktów z kolegami z firmy, nawet jeśli wcześniej zdarzyło się na nich skarżyć. Szczególnie pogubione okazują się dzieci. Nic bowiem nie zastąpi wspólnoty rówieśniczej. Nawet przy dobrych relacjach z rodzicami czy rodzeństwem, jeśli się je ma.
– Co więcej, ze szkoły został przymus, sprawdziany i zadania, a zanikło to, stanowiło przyjemność dla młodych ludzi: spotkania na szkolnym boisku, pogawędki w przerwie?
– Młody chłopak w życiowej roli ucznia może wypełniać szkolny program dzięki internetowi ale rozmowa z dziewczyną za pośrednictwem skype’a nie jest tym samym co randka. Zamknięcie szkół fatalnie wpłynęło na psychikę młodzieży. Pojawiło się wśród młodych ludzi mnóstwo problemów psychiatrycznych. Trzeba pamiętać, że dla człowieka nastoletniego, nie mówiąc już o najmłodszych uczniach – rok bez szkoły to nie to samo, co dla dorosłego rok pracy zdalnej. To znacząca część jego życia. Szczególnie trudno znosić to dzieciom z klas 1-3, których psychika dopiero się formuje. Ale starsza młodzież również odczuwa problemy, bo ile można grać w gry komputerowe. Zaś powrót do szkoły okazuje się trudny. Potem z przestrachem się stwierdza, jak wiele się zmieniło, że wcale nie jest tak jak przedtem, a tyle sobie wyobrażaliśmy. Dzieciaki wróciły do nauki w szkole pod koniec roku i nie wiedziały, gdzie są.
– Ale dorośli też mają niełatwo?
– Każdy siedzi w osobnym pokoju, w samotności, to efekt faktu, że pandemia się przedłuża. Do gabinetu często trafiają rodzice wraz z dziećmi. Bardzo dobrze, że tak się dzieje, że wspólnie szukają pomocy. Osamotnienie stanowi wielki problem. Zbyt często pokutuje jeszcze w Polsce rozumowanie, że pójście do psychologa jest czymś złym czy podejrzanym, bo tym samym przyznajemy się, że mamy kłopot. W krajach zamożniejszych od Polski, o wyższym poziomie życia, podobnych oporów nie ma. Poszukiwanie porady okazuje się przecież czymś roztropnym i poniekąd oczywistym.
– Dlaczego?
– Zaraza jest nieobliczalna, wirus mało znany. Gdy mamy do czynienia z zagrożeniem, łączenie sił i odwołanie się do pomocy fachowców powinno stać się naturalnym rozwiązaniem. Nikt samotnie się z tym nie upora. Gdy czujemy się izolowani od kolegów z pracy, grupy rówieśniczej – szukamy pomocy. Także wówczas, gdy chociaż z początki cieszyliśmy się z dłuższego przebywania z rodziną, teraz dostrzegamy jego negatywne następstwa.
– Jak to wygląda na konkretnych przykładach?
– Pięćdziesięcioletnia kobieta dochodzi do wniosku: ja swojego męża nie znałam. A są razem od kilkudziesięciu lat, mają dwójkę dzieci. Teraz doszła do wniosku, że coś jest nie tak, gdy miała więcej okazji do obserwacji i przemyśleń, bo dłużej ze sobą przebywali. W pandemii liczba rozwodów wzrosła. Niełatwo układają się również relacje międzypokoleniowe. Dorosły syn mówi: ja ojca nigdy nie miałem. Teraz to stwierdza, co nie jest sprawą przypadku. Zaległości w kontaktach międzyludzkich się nadrabia, ale wnioski jakie z tego płyną okazują się różnorodne. Wszystko, co się dzieje, to coś nowego. To ciężka droga. Dołącza się stres, lęk, ciągłe mówienie o tym, że jest zaraza, a nie wiemy, jak długo potrwa. Psychoza i obsesja, gorączkowe zamykanie się w domach również wtedy, gdy nie jest to niezbędne – zaliczają się do częstych reakcji na to obciążenie.
– Ale zbyt lekkie podejście do problemu pandemii okazuje się… jeszcze gorsze?
– Dostrzegamy teraz niesamowite rozluźnienie. Nad morzem tłumy, w górach też trudno miejsce znaleźć. Objawia się pęd do normalności. Wtedy jednak okazuje się, że zaczynamy mieć inne problemy: dorośli z powrotem do pracy stacjonarnej, dzieci do szkoły. Na początku powróciła wspólnota, teraz okazuje się coraz częściej, że coś jest nie tak. Polska rodzina nie funkcjonuje jak należy. Do wszystkich docierają niby te same informacje, ale różne wnioski z nich wyciągamy. Na Podkarpaciu i we wschodnich regionach Polski ludzie mniej masowo się szczepią, chociaż zagrożenie epidemiologiczne wcale tam nie jest mniejsze. Starsza osoba, która pamięta Powstanie Warszawskie przychodzi do przychodni i tam słyszy: jak Pan przeżył powstanie, to teraz też się uda… Albo to samo o Syberii… Drugiego człowieka trzeba zrozumieć, a nie zbywać.
– Czas zadać pytanie: dlaczego jest tak trudno?
– My, Polacy, nie potrafimy się relaksować. Czujemy się niesamowicie osamotnieni. Gdy rodzi się problem, doradzam, żeby nie czekać: udać się do psychologa, psychoanalityka, terapeuty. Kiedy nas boli, idzie się do lekarza, co oczywiste, ale nie tylko fizycznych dolegliwości ta zasada dotyczy.
– Gdyby przyszedł do Pani pacjent i spytał po prostu jak kiedyś wyborca jednego z byłych premierów: jak żyć? Jak żyć w pandemii?
– Nie przesadzajmy. Przestrzegajmy tego, co nieodzowne. Środki odkażające i maska ochronna są nam niezbędne. Niektórzy zaczęli znowu gości do domu zapraszać, ja uważam, żeby z tym nie przesadzać, dopóki zagrożenie nie ustąpi. Do sąsiadki zawsze idę w masce. Bo to przecież również obce, nawet jeśli przyjazne nam pomieszczenie, a w Sejmie, gdzie z racji mojego drugiego zawodu dziennikarki radiowej również bywam, noszenie masek pozostaje obowiazkowe. Ochrona własnego ciała i zdrowia wciąż okazuje się konieczna. Nie wiemy, kto wokół jest zakażony. Szczepienia wzmocniły nasze poczucie bezpieczeństwa. Jednak wiemy, że ludzie różnie na nie reagują: jeśli ktoś ten zastrzyk odchorował, to nie poprawiło mu to przecież nastroju. Wirus się mutuje. Całkowicie pewnego przed nim zabezpieczenia nie znamy. Pamiętam zajęcia na studiach, gdy obserwowaliśmy różne mutacje, mówiło się wtedy, jak często zmiany zaskakują. Nie pozbawione racji okazuje się przypominanie, że zagrożenie łączy się z czymś w znacznej mierze niewiadomym.
– Co w takim razie okazuje się pewne?
– Życie jest tak krótkie i zarazem wspaniałe, że trzeba o nie zadbać. Warto też innym o tym przypominać. W Hali Mirowskiej napotkałam klienta, który stanął w kolejce do stoiska, a maskę miał założoną tylko na usta. Powiedziałam mu, że maska powinna osłaniać zarówno usta jak nos. Tylko dokładnie nałożona okazuje się skuteczna. Żachnął się, że wtrącam się w jego prywatność czy intymność, ale cała kolejka stanęła po mojej stronie. Warto się starać dla siebie i dla innych. Bądźmy ostrożni, a przebrniemy przez najtrudniejszy czas.