Zatrzymanie przez Centralne Biuro Antykorupcyjne mec. Romana Giertycha i przeszukanie w jego domu nastąpiło w momencie, gdy odnotowano rekordową liczbę nowych zachorowań na koronawirusa. I dzień po głosowaniu piątki Kaczyńskiego w Senacie, w trakcie którego złamało dyscyplinę aż siedmiu senatorów PiS. Jak wiadomo nieoficjalnie Giertychowi zarzuca się wyprowadzenie nawet 90 mln zł ze spółki giełdowej na korzyść jednego z oligarchów. Termin akcji uderza. Jak się wydaje – ekipa pisowska czyni wszystko, aby odwrócić uwagę Polaków nie tyle od pandemii, bo to niemożliwe, co od oceny działań rządzących w walce z plagą COVID-19. O winie lub niewinności dawnego wicepremiera w rządzie Jarosława Kaczyńskiego rozstrzygnie sąd. Jednak w niedawnym raporcie Komisji Europejskiej właśnie CBA obok rumuńskiej agencji wyspecjalizowanej w walce z korupcją znalazło się wśród instytucji, których podporządkowanie władzy wzbudziło sprzeciw autorów opracowania.
W walce z pandemią rząd okazuje się fatalnym przewodnikiem. Strategią ekipa PiS dysponowała wyłącznie przez pierwsze miesiące zmagań z koronawirusem, tyle, że wyznaczały ją cele polityczne: doprowadzenie do wyborów prezydenckich, co udało się z niewielkim opóźnieniem, a konkretnie – do zwycięstwa w nich Andrzeja Dudy. Od tego momentu władza powtarza tylko ruchy, które już wykonywała, przywraca ograniczenia wcześniej już zniesione (nakaz noszenia masek w miejscach publicznych czy godziny dla seniorów w sklepach od 10 do 12). Sprawia to wrażenie bezradności.
W przeciwdziałaniu pochodowi wirusa z Wuhan władza nie może pochwalić się osiągnięciami, kolejne statystyki okazują się coraz bardziej depresyjne. Migotanie żółtych i czerwonych stref na ekranach telewizorów ani rola premiera Mateusza Morawieckiego jako głównego spikera (niezliczone konferencje i wystąpienia) nie przekładają się choćby na uzgodnienie działań rządowych z podejmowanymi w mniejszej skali przez odradzające się błyskawicznie wspólnoty obywatelskie. Częściej niż policja to przechodnie czy klienci napominają niesfornych, by założyli maski. W codziennej walce o higienę, zdrowie i życie władzy i jej funkcjonariuszy po prostu brakuje.
Równocześnie jednak PiS nie tylko pokazuje, kto tu rządzi, jak dowodzi zatrzymanie Giertycha, ale nie rezygnuje z tradycyjnego uprawiania polityki na rzecz ograniczenia jej – ze względu na powagę sytuacji – do pewnego niezbędnego minimum, wyznaczonego przez kalendarz konstytucyjny (jak uchwalenie budżetu). Wzrost liczby zachorowań – do smutnego rekordu 8099 nowych chorych na COVID-19 z czwartku – skłaniać powinien do zamrożenia działań, które nie wiążą się bezpośrednio z ratowaniem zdrowia i życia Polaków, tylko budować mają perspektywę na kolejne lata czy wręcz dekady. Jednak nie radzące sobie z codzienną obroną obywateli przed pandemią PiS wciąż próbuje układać życie Polakom w kwestiach nie mających z nią związku.
Jak klęska żywiołowa, to uchwalajmy ustawy. Zwłaszcza z nią nie związane
Rozbudowana i kontrowersyjna twórczość ustawowa partii rządzącej wcale nie stała się limitowana w dobie pandemii: po piątce Kaczyńskiego, która przysporzyła PiS wielu kłopotów we własnych szeregach i zapleczu (ze sprzeciwem środowisk Radia Maryja włącznie) do Sejmu jeszcze w listopadzie ma trafić projekt podziału Mazowsza na dwa województwa. Zapowiedział to zwykle dobrze poinformowany szef struktur partyjnych Krzysztof Sobolewski. Oznacza to, że gdy wszystkich interesuje najbardziej mapa świeżych zakażeń COVID-19 – władza zamierza skupić uwagę na rysowaniu nowej mapy administracyjnej kraju, czego zwykle w Polsce próbowano raz na ćwierć wieku i nigdy w klimacie klęski żywiołowej (poprzednie podziały przyjmowano w 1950 r, 1975 oraz 1998 r.).
Następnym krokiem ma być ustawa o dekoncentracji mediów, propagandowo zwrócona przeciw kapitałowi zagranicznemu, jednak w założeniu przepojona fałszem, bo wiadomo, że PiS od swego powstania znakomicie dogadywał się zwł. z niemieckimi właścicielami środków masowego przekazu a sprzyjający partii Jarosława Kaczyńskiego żurnaliści masowo znajdowali zatrudnienie w koncernach Springera i Passauera. Za pierwszych rządów PiS springerowski “Dziennik” stać się miał nawet polskim odpowiednikiem “Die Welt” oraz konkurencją dla “Gazety Wyborczej”, ale z tych ambitnych planów nic nie wyszło, bo jakość zatrudnionych tam kadr okazała się niewystarczająca. Propagowanie przez PiS repolonizacji mediów kontrastuje też z nie tylko tolerowaniem – co zgodne z wymogami unijnymi – ale uprzywilejowaniem sektora zagranicznego w bankowości czy handlu. Polscy przedsiębiorcy daremnie domagają się reguł sprzyjających równej konkurencji.
Również w dobie pandemii władza dogadała się ze sprzyjającymi sobie związkami zawodowymi w kwestii likwidacji górnictwa. Ostatnia kopalnia ma zaprzestać wydobycia za 29 lat. Tak krańcowe zamierzenie to realizowane ma być w sytuacji, gdy nie znamy rozmiaru strat dla gospodarki, wywołanych przez pandemię – z oczywistych względów: nie tylko się nie skończyła, ale nie wiemy, w jakiej fazie się znajduje. Doświadczenie niczego tu nie podpowiada, bo z podobnym zagrożeniem nigdy nie mieliśmy do czynienia. Powódź stulecia z 1997 r. nie objęła całego obszaru Polski i wymagała odmiennych środków zaradczych. Przywoływanie grypy hiszpanki sprzed stu lat czy lokalnego pojawienia się czarnej ospy we Wrocławiu w latach 60. XX wieku ma znaczenie wyłącznie przyczynkarskie. Wygaszenie górnictwa w Polsce – samo w sobie dramatyczne dla tkanki społecznej – nie wiąże się z wyliczeniem następstw tej decyzji dla Górnego Śląska. Wiadomo, że na koniunkturę w regionie – nawet jeśli uda się jak najlepiej po pandemii odrodzić – oczywisty wpływ będzie miało odejście na emerytury stałej, doskonale zarabiającej, licznej i mającej przez lata gwarancje dalszego zatrudnienia grupy konsumentów. Nie ma co udawać, że na kondycję osiedlowych sklepów, nie mówiąc już o punktach dealerów samochodowych nie wpłynie fakt, że ich klientami przestaną być górnicy a zaczną zarabiający grosze pracownicy punktów kserograficznych czy podobnych tanich usług. PiS też, tak dbały o bezpieczeństwo kraju gdy rządzili inni, nie zatroszczył się o alternatywę w postaci odnawialnych źródeł energii. Wręcz przeciwnie, za jego rządów przyjęto regulacje niekorzystne dla farm wiatrowych. Oznacza to, że węgiel lub energię sprowadzać będziemy ze Wschodu. Reforma Janusza Steinhoffa, nazywana czasem piątą wielką reformą rządu Jerzego Buzka pozostawała kontrowersyjna, ale na tle obecnego zerowania górnictwa wydaje się przedsięwzięciem doskonale przemyślanym i przygotowanym, zwłaszcza, że wprowadzano ją w życie w momencie zadowalającej koniunktury, a z pewnością bez klęsk żywiołowych.
Biurokracja pisowska zawodzi w walce z pandemią, ale chociaż utworzono specjalnie dla Jarosława Kaczyńskiego stanowisko wicepremiera, zawiadującego resortami tak odległymi jak obrona i sprawiedliwość – o czym przesądziły względy personalne, bo o ile Mariusza Błaszczaka prezes nie musi pilnować, to Zbigniewa Ziobrę tak – nie pomyślano o wykreowaniu urzędu wicepremiera do spraw sytuacji nadzwyczajnych. Jednym słowem superresortu antyklęskowego.
Niepowtarzalna szansa przeszła bokiem
Perturbacje, związane z nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt aż się prosiły o odłożenie całego przedsięwzięcia na lepsze czasy. Wystarczyło ogłosić, że ponieważ walka z pandemią pozostaje najważniejsza, trwałe regulacje dotyczące norek czy uboju rytualnego bydła wypracuje się dopiero, gdy zaraza ustąpi. Rządzący z pewnością tylko by zyskali na takim przekazie. Przeważył jednak upór oraz wezyrskie jeśli nie lokajskie dążenie do przyniesienia Jarosławowi Kaczyńskiemu ustawy jego imienia na tacy. Prezes zapewne teraz kilka razy się zastanowi, zanim powtórnie pozwoli ochrzcić własnym nazwiskiem jakiekolwiek przedłożenie ustawowe. Piątka Kaczyńskiego odebrana została jako godząca w interesy polskiej wsi, najliczniejszego zasobu głosów oddawanych na partię rządzącą. Wyłącznie słabości opozycji zawdzięcza PiS zminimalizowanie strat i szkód. Nie wiemy jeszcze, pod jaką wersją nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt złoży swój podpis Andrzej Duda ani czy w ogóle to zrobi. Dla prezydenta to bowiem świetna okazja, żeby zamanifestować margines niezależności albo całkiem odwrotnie – odmową podpisu wybawić partię z której się wywodzi z kłopotu. Bo na piątce PiS nie zyska.
Straci natomiast, niezależnie od dalszego obrotu sprawy, polska wieś, bo pewność i obliczalność warunków gospodarowania wkalkulowane są w każde działanie przedsiębiorcy. Nie tylko hodowcy staną się ostrożni, gdy zobaczyli, co władza potrafi. Oprócz pandemii pojawi się więc kolejna bariera wzrostu rodzimego agrobiznesu. Zło już się dokonało. Zyskuje zagraniczna konkurencja polskiego rolnika, nie tylko hodowcy, z państw, gdzie rządzący nie zmieniają reguł prawnych z dnia na dzień, bo zainteresowani są wpływami z podatków – ale również z krajów, gdzie nikt nie zwraca uwagę na dobrostan zwierząt i humanitarne aspekty hodowli i uboju, czego przykładem pozostaje Ukraina.
Jeśli zaś chodzi o samą walkę z pandemią, władza wciąż antagonizuje, zamiast premiować, grupy zawodowe, dźwigające bezpośredni ciężar walki z zarazą. Po serii niezręcznych wypowiedzi pisowskich prominentów o jakoby unikających pracy lekarzach pojawiły się zapowiedzi ich dyscyplinowania. Pozostaje problem, kto zdyscyplinuje własnych urzędników. Na razie to oni przysparzali kłopotów. Od dostaw respiratorów, które okazały się widmowe, po bezduszność, okazywaną ofiarom COVID-19. Tymczasem PiS na razie – wobec kłopotów z dyscypliną we własnych szeregach – tylko zamroził ustawę o bezkarności urzędniczej. Jednak z niej nie zrezygnował. Równocześnie zaostrza się kary za błędy lekarskie. Wymowa tego zestawienia okazuje się jednoznaczna.
To opozycja z PSL-Koalicji Polskiej zaproponowała premie dla bohaterów – 1500 zł dodatku co miesiąc do pensji pracowników służby zdrowia, zaangażowanych w walkę z COVID-19. Nawet w trakcie pandemii, w sierpniu br, demonstrowali przed Sejmem na rzecz swoich wcale nie wygórowanych postulatów przedstawiciele różnych zawodów medycznych.
Nie tylko perypetie, związane z powołaniem na ministra Przemysława Czarnka (mocno oprotestowany, wciąż nie został zaprzysiężony, bo sam stał zachorował na koronawirusa, ale wtajemniczeni zapowiadają, że funkcji nie obejmie), pokazują, że PiS nie pozbył się uprzedzeń wobec nauczycieli – drugiej grupy zawodowej po służbie zdrowia, którą wobec pandemii określić można mianem frontowej. Zwłaszcza odkąd rząd podjął obarczoną wysokim ryzykiem decyzję o powrocie do szkół od 1 września. Zawodowych postulatów nauczycieli wciąż nie spełniono, a ich ubiegłoroczny strajk, wsparty przez samorządowców, intelektualistów a nawet celebrytów, pokazał odradzającą się solidarność środowiska. Teraz w pandemii nauczyciele dwoją się i troją, w fazie nauczania zdalnego musieli objawić umiejętności informatyczne a teraz przychodzi im zastępować higienistki szkolne. Wszystko za pensje, których przed ponad rokiem władza nie chciała im godziwie podwyższyć.
czyli co obnaża tragedia pandemii W dolnośląskiej Nysie pacjent z rozpoznaniem koronawirusa zmarł w karetce, oczekującej przed szpitalnym oddziałem ratunkowym, bo zabrakło dla niego respiratora. Za coraz bardziej złowrogimi statystykami kryje się wiele podobnych przypadków niemożności, której nie jest w stanie przełamać godne podziwu zaangażowanie pracowników wszystkich zawodów medycznych. Problem niewydolności systemu ochrony zdrowia będzie […]
Rząd wydaje się oczekiwać, że problem pandemii rozwiążą za niego grupy zawodowe i społeczne najzacieklej przezeń w ostatnich pięciu latach zwalczane. To kolejny paradoks, wzmagający powagę sytuacji. W znacznej mierze już zresztą tak się dzieje: lekarze pracują dla swoich pacjentów, nauczyciele dla uczniów, niezależnie od tego, kto w telewizji przypisuje sobie ich sukcesy. Społeczeństwo obywatelskie i tradycyjna misja inteligencji odradzają się w tych ciężkich dniach, powraca też – dostrzegalna już wiosną – solidarność sąsiedzka.
Władza tymczasem bierze na warsztat ustawowy obowiązek noszenia masek. Chociaż właśnie rząd obciąża odpowiedzialność za jego zbyt wczesne zniesienie, w klimacie dyżurnego optymizmu, który sprzyjać miał wysokiej frekwencji w wyborach prezydenckich, a zwłaszcza rozproszyć obawy najbardziej dbałych o własne zdrowie seniorów. Dostrzegalny gołym okiem ograniczony repertuar środków nie buduje wrażenia wysokiej kompetencji rządzących. I zapewne z tym przeświadczeniem pozostaniemy.
Nie chodzi jednak o dobry wizerunek władzy, lecz, żeby robiła to, za co jej płacą polscy podatnicy. Żadna z modnych zwłaszcza na początku zmian ustrojowych koncepcji zmniejszenia roli państwa nie zakładała bowiem zdjęcia z niego odpowiedzialności za zdrowie publiczne i przeciwdziałanie klęskom żywiołowym.
Obecna władza nie wypracowała strategii przeciwdziałania lawinowemu wzrostowi zachorowań, co maskuje odwracaniem uwagi, nagłymi zrywami czy paroksyzmami, które zastępują spokojniejsze ale bardziej skuteczne konsultacje z epidemiologami, przestrzegającymi od dawna, że stanie się to… co właśnie się dzieje. Wielu z nich przyznaje, że statystyki zapadalności na COVID-19 tak mocno zależą od liczby testów, że realnie należy je pomnożyć przez dziewięć lub dziesięć, w czym sekundują im matematycy. Jednak nie do tych ostatnich należy odpowiedź na pytanie, dlaczego testów nie przeprowadza się więcej. Wyprzedzające scenariusze wcześniej pojawiały się w licznych eksperckich wypowiedziach. Jednak władza słuchała… samej siebie.
Biurokracja wyleczy się sama
Jedną z przyczyn nikłej mobilności organów państwa w walce z pandemią wydaje się nie kończąca się karuzela stanowisk w Ministerstwie Zdrowia. Wbrew regule, że nie zmienia się koni w trakcie przeprawy przez rzekę, w czasie zmagań z wirusem z Wuhan odszedł zarówno szef resortu Łukasz Szumowski jak i najbardziej wyrazisty jego zastępca Janusz Cieszyński. O dymisji ministra, przejściowo cieszącego się nawet najwyższym zaufaniem wśród polskich polityków zdecydowała skala interesów jego i znajomych, bezpośrednio związanych z zamówieniami sprzętu ochronnego i medycznego w związku z plagą COVID-19.
Najpierw znikały zamówione i opłacone już respiratory, potem ich los podzielił sam minister. Profesora Szumowskiego zastąpił dotychczasowy szef Narodowego Funduszu Zdrowia, ale nie lekarz jak on, tylko branżowy menedżer Adam Niedzielski. Żadna to zmiana skokowa. NFZ uchodzi za instytucję nieuleczalnie zbiurokratyzowaną i dającą zarobić rozmaitym firmom z rozbudowanych środków publicznych, ale nie kojarzy się z dynamizmem ani szybkim działaniem.
W trakcie niezliczonych reform państwowa ochrona zdrowia stała się znakomitym biznesem. Nie przełożyło się to na ocenę jej struktur przez pacjentów. Pandemia obnażyła tylko trwałe słabości systemu, ale też system tworzą ludzie: biurokraci skupieni na zysku i wyalienowani od lekarzy i pielęgniarek, na co dzień zmagających się ze zbiorowym nieszczęściem w szpitalach i przychodniach. Jeśli zwyczajni pacjenci skarżą się dziś na chaos, pochopne decyzje o odsyłaniu na kwarantannę na zmianę z lekceważeniem niebezpieczeństwa, nie jest to winą medyków, tylko wszystkich, którzy pobierają pensje za organizowanie ich pracy.
Gdy za pierwszych rządów PiS świeżej władzy zależało, aby wzbogacić swoją ekipę o powszechnie cenione i rozpoznawalne osobowości i tym samym poprawić jej społeczny odbiór, przy obsadzaniu resortu zdrowia sięgnięto po prof. Zbigniewa Religę, wirtuozerskiego chirurga i społeczny autorytet. Dziś jak się wydaje rządzącym przyświeca raczej zasada, że państwowa biurokracja wyleczy się sama.