Efekt flagi staje się pojęciem magicznym. Wybory na jesieni? Decyzja, że wtedy się odbędą, jeszcze nie zapadła, ale to wariant, z którym coraz poważniej liczą się czołowi politycy. 

Otwarcie mówi o tym Szymon Hołownia, niemal zaraz po zarejestrowaniu swojej partii Polska 2050 przeprowadzający jej pierwszy kongres: odbył się w niedzielę 27 marca br. Zaś Polskie Stronnictwo Ludowe organizuje serię konferencji, spotkań i paneli a nawet pikników, związanych z ćwierćwieczem obowiązującej Konstytucji. To znakomita okazja, by przypomnieć czas świetności Stronnictwa. Bowiem gdy ustawę zasadniczą uchwalano, PSL stanowiło drugą co do liczbności siłę w Sejmie i współrządziło.

Ironią losu pozostaje, że PiS, któremu wiele razy łamanie tej Konstytucji zarzucano – głównie przy okazji ustaw sądowych – zamierza jej nowelizacją posłużyć się jako pretekstem do rozpisania wyborów przed terminem. Opozycja nie zgodzi się na zmiany, które zdaniem rządzących mają wzmocnić obronność i umożliwić konfiskatę majątków oligarchów rosyjskich w Polsce, ponieważ twierdzi, że da się to wszystko przeprowadzić z użyciem ustaw. Wtedy władza ogłosi oponentów zwolennikami Władimira Putina. Zaś następnym krokiem stanie się skrócenie kadencji parlamentu. O rok, bo termin upływa jesienią 2023 r.    

Tytuł powieści kolumbijskiego noblisty Gabriela Garcii Marqueza o sędziwym przywódcy doskonale tu pasuje, bo wszystko zależy od starzejącego się przedwcześnie i coraz bardziej przypominającego Leonida Breżniewa z jego ostatniego okresu… prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.   

Kalendarz polityczny tworzony w głowie jednego człowieka wydaje się oczywistym absurdem, jednak paradoksalnie w kwestii terminu wyborów tylko PiS podejmie decyzję suwerenną: ugrupowania opozycji pozostają tu zakładnikami własnego wieloletniego przekazu propagandowego. Koalicja Obywatelska od dawna głosi niezbędność skrócenia wraz z kadencją Sejmu czasu rządów PiS. Prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz złożył już nawet wniosek w tej sprawie. Nie da się z dnia na dzień odwrócić własnego przesłania. Jeżeli PiS zdecyduje o wyborach przed terminem, oponentom pozostaje za tym zagłosować. W każdym innym wypadku stracą elektorat. Ten paradoks sprawia, że chociaż do skrócenia kadencji potrzeba głosów dwóch trzecich posłów, a PiS stanowi niespełna połowę składu Wysokiej Izby, może decydować wedle woli o terminie głosowania powszechnego. Tyle, że jeszcze nic nie postanowił.

Pierwsza przymiarka miała miejsce podczas niedawnego posiedzenia komitetu politycznego partii rządzącej, kiedy to jednak zapał ostudziły sondaże, wskazujące, że PiS ma szansę przejmowania znacznej części elektoratu Konfederacji, ale już nie innych ugrupowań. Nie wystarczy to, żeby w kolejnej kadencji samodzielnie rządzić. Dlatego decyzję odłożono, co nie oznacza porzucenia tej koncepcji.

Efekt flagi i stan zdrowia lidera

Jarosław Kaczyński wie bowiem, że ma coraz mniej czasu, żeby tak własną partię, jak całą polską politykę poukładać po swojemu. 

Stan jego zdrowia od dawna pozostaje przedmiotem spekulacji, zaś porównania z Breżniewem, niegdyś złośliwe, stały się standardem. Prezes Kaczyński przyjmując Viktora Orbana nałożył maskę w ten sposób, że zasłoniła mu prawie całą twarz i dawał się tak fotografować. Później – chociaż jako wicepremier nominalnie odpowiada za bezpieczeństwo kraju – podsypiał podczas prezentowania programu przez ministra obrony Mariusza Błaszczaka. Nie pojawił się na Zamku Królewskim, gdy przemawiał prezydent USA Joe Biden. Wiele wskazuje na to, że rok w jego wypadku – jak w popularnej reklamie – czyni różnicę. Postawa “jeśli nie teraz, to kiedy” wyjaśnia też niełatwą do zrozumienia kwestię, czy warto poprowadzić na wybory rok wcześniej tylko po to, by pozbyć się z Sejmu Konfederacji, a ściślej zastąpić ją tam Polską 2050 Szymona Hołowni. Dla Kaczyńskiego najważniejsze okazuje się jednak konstruowanie list własnej partii. Jeśli nie wpuści na nie Zbigniewa Ziobry, ten przy uruchomieniu przyspieszonego kalendarza wyborczego nie zdąży zbudować żadnej konkurencyjnej listy: nie udało mu sie to już w przeszłości. Zaś Kaczyński nie znosi negocjowania ze swoimi podwładnymi. Teraz musi się z Solidarną Polską układać. Spodziewa się, że po wyborach nie będzie już na to skazany. Wszystkich frakcji z PiS to dotyczy.    

Rządzący liczą na efekt flagi, spowodowany wojną na pobliskiej Ukrainie: oznacza on skupianie się przy władzy w chwili zagrożenia. Sondaże na razie w całej rozciągłości nie potwierdzają, że to już działa, chociaż przeważnie pozostają dla PiS zachęcające. Skłania to do wspomnianego już rozumowania: jeśli nie teraz to kiedy… Bo, że jeśli nie my to kto – to dla rządzących oczywiste. Wiadomo, kto wymyślił osławione “TKM”, chociaż niby do przeciwników politycznych miało się ono odnosić.

Później będzie gorzej, czyli… drożej

Ucieczka do przodu to kolejny argument za przyspieszeniem. PiS może bowiem liczyć, że do jesieni nie objawią się jeszcze wszystkie ujemne skutki Polskiego Ładu, zaś rozmaite trudności da się usprawiedliwiać pandemią i wojną na Ukrainie. Później zaś będzie już tylko gorzej.

Gorzej znaczy drożej, w tym wypadku. Niewidziana od dawna inflacja stała się demonem, którego obecna ekipa rządząca sama z pandorowej puszki wypuściła, uruchamiając rozbujany socjal i dławiąc polską przedsiębiorczość rozmaitymi daninami. Teraz jeszcze, za sprawą 2,35 mln uchodźców z Ukrainy, kilentów socjalu jest więcej. Zaś środków nie przybywa od prezentacji w powerpoincie dokonywanych przez premiera Mateusza Morawieckiego. 

Decyzja wciąż jednak nie zapadła. Na to, że Kaczyński skłania się do tego, żeby jednak poprowadzić na wybory przed terminem, wskazuje obniżka stawki PiT z 17 do 12 proc. Zwykle bowiem rządzący obniżają podatki w takim czasie i trybie, żeby przyniosło to efekt przy urnach wyborczych. 

Kolebią łodzią, gdy na brzegu wybuchają bomby 

Wbrew oczywistej kompromitacji wszelkich zespołów i raportów Antoniego Macierewicza, przez lata drenujących publiczne pieniądze przy zerowym efekcie ich prac – sam Kaczyński wraca niespodziewanie do wątku spiskowego jako wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Oznacza to umacnianie w wierze twardego elektoratu. I również wskazuje na bliskość wyborów. W sukurs Kaczyńskiemu pospieszył z tą narracją prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, w wystąpieniu z telebimu do polskich posłów i senatorów przypominający Smoleńsk i wizytę Lecha Kaczyńskiego w Gruzji pomimo braku związku z tematem, którym pozostawało ratowanie jego ojczystego kraju. Za to, że przemawiał jak szef rady politycznej PiS mogą go w przyszłości skarcić polscy demokraci. Ich reakcją już stało się eksponowanie związków z konkurentem prezydenta merem Kijowa Witalijem Kliczką, który w trakcie kongresu programowego Platformy Obywatelskiej wygłosił bez porównania zgrabniejsze i treściwe przemówienie, a bohaterem pozostaje nie mniejszym, niż szef państwa.        

Zmiana Konstytucji okaże się tylko pretekstem. Wprawdzie przed ćwierćwieczem Porozumienie Centrum, którego założycielem i prezesem pozostawał Jarosław Kaczyński wraz całą AWS, do której weszło, popierało konkurencyjny Projekt Obywatelski – ale w odróżnieniu od Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego, Akcja Wyborcza Solidarność nie zaangażowała się w kampanię przeciw ustawie zasadniczej przed referedum w tej sprawie. Zaś gdy kolejna partia Kaczyńskiego, PiS, doszła do władzy nie tylko nie odnosiła się do Konstytucji z pietyzmem, ale obwiniana była o jej łamanie, jak przy pakiecie ustaw składających się na to, co rządzący nazwali reformą wymiaru sprawiedliwości, chociaż zmiany wydłużyły tylko czas oczekiwania obywatela na rozprawę sądową.

Nawet jeśli konstytucjonaliści utrzymują, że do konfiskaty mienia oligarchów i zwiększenia środków na wojsko, by nie liczyły się do dopuszczalnego limitu deficytu budżetowego, zmian ustawy zasadniczej nie potrzeba, a same ustawy wystarczą – rządzący potrzebują polaryzacji. Przeciwnikom nowelizowania Konstytucji zarzucą, że sprzyjają Władimirowi Putinowi i jego agresji na Ukrainę.      

PiS kolebie łodzią, licząc, że to inni się przestraszą, a partia rządząca z niej nie wypadnie. Czynił to wielokrotnie. Sytuacja okazuje się jednak inna, niż zazwyczaj. Tym razem bowiem łódź płynie po rzece, na której jednym brzegu wybuchają bomby. A efekt flagi może się obrócić we własne przeciwieństwo. I wtedy przyjdzie rządzącym wywiesić banderę alarmową.           

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 4.8 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here