Po tych prawyborach jedno tylko wydaje się pewne: Rafał Trzaskowski prochu nie wymyśli. Bardziej zapadały w pamięć słowa Radosława Sikorskiego, choć przegrał.
Brak niespodzianki w prawyborach Koalicji Obywatelskiej zwiększa jej możliwość w samym powszechnym głosowaniu. W wariancie optymistycznym sprawić ją może kosztem Rafała Trzaskowskiego, faworyzowanego kandydata partii władzy, marszałek Sejmu Szymon Hołownia. W pesymistycznym zaś mniej znany pretendent PiS, co zapewne oznaczać będzie nawet nie dalszą kohabitację, lecz kolejne wybory – parlamentarne przed terminem.
W ostatnich dniach przed prawyborami to nie Trzaskowski bowiem ucieleśniał dynamikę kampanii. Nie pozyskał żadnych nowych zwolenników. Nie dowiedzieliśmy się o nim też niczego, czego byśmy wcześniej już nie znali. To konkurent w prawyborach KO Radosław Sikorski wykazał niespożytą energię. Pozyskał liczne deklaracje nowych zwolenników. Opowiedziało się za nim szerokie spektrum polityków różniących się poglądami od Romana Giertycha po Klaudię Jachirę oraz od Marcina Bosackiego po Małgorzatę Tracz. Wsparł go Grzegorz Napieralski, rewelacja wyborów posmoleńskich w 2010 r. (podobnie jak przed czterema laty Hołownia, zajął wtedy trzecie miejsce) jak nie należący przecież do Koalicji Obywatelskiej dwukrotny prezydent i jedyny, który wygrał te wybory w pierwszej turze (w 2000 r.) Aleksander Kwaśniewski.
Nie stanie się z pewnością tak, że to szerokie poparcie i ujawniona przy okazji prekampanii Sikorskiego energia przełożą się w prosty sposób na potencjał Trzaskowskiego. Żaden podobny mechanizm bowiem nie działa. Nawet, kiedy ogłoszono wyniki, prezydent Warszawy, choć zwycięzca, nie wykrzesał z siebie nic istotnego. Za to pokonany w sms-owym starciu minister spraw zagranicznych ze swadą i po przyjacielsku żartował: – Rafał, mam nadzieję, że zatwierdzisz mi tych pięćdziesięciu ambasadorów.
Bo z taką właśnie decyzją wstrzymuje się obecny, wywodzący się z PiS, prezydent Andrzej Duda.
Wokół kandydatury Rafała Sikorskiego, dawnego wiceministra w rządach Jana Olszewskiego (obrona) i Jerzego Buzka (sprawy zagraniczne), potem szefa resortu obrony za rządów PiS i dwukrotnie dyplomacji za PO-PSL, co obrazuje mnogość jego doświadczeń – zrodził się już prawdziwy ruch społeczny. Aparat Platformy Obywatelskiej i pozostałych, miniaturowych już partii tworzących Koalicję Obywatelską, miał prawo wybrać po swojemu. Tyle, że niekoniecznie z trwałą korzyścią dla wyborców, chociaż dla siebie zapewne tak. Po tym jak Trzaskowski dostał ponad 74 proc, a Sikorski 25 proc – potencjał, jaki już się ujawnił przy okazji przedsięwzięć pokonanego w prawyborach pretendenta zostanie bez wątpienia roztrwoniony, wbrew nazwie formacji. Zresztą nie o pobudzenie społecznej energii tu chodziło.
Tusk przełamał impas, ale za Trzaskowskiego wyborów nie wygra
Donald Tusk, ogłaszając prawybory, osiągnął jeden cel. Przełamał impas, związany z – i tak toczącym się już – konkursem piękności, spowodowany w głównej mierze odwlekaniem przez kandydata Trzaskowskiego złożenia jasnej deklaracji startu. Nie padła w trakcie tegorocznego sierpniowego Campusu Polska Przyszłości, kiedy się jej spodziewano. Wprost przeciwnie, ten wakacyjny spęd partii władzy pozostawił po sobie głęboki niesmak, związany z wulgarnym pohukiwaniem przedstawicieli młodzieżówki oraz skandaliczną wypowiedzią gościa, szefa dyplomacji Ukrainy, rychło zresztą z tej funkcji odwołanego Dmytra Kułeby, zestawiającego rzeź wołyńską dokonaną przez faszystów z Ukraińskiej Powstańczej Armii i jej potworności z już powojenną przesiedleńczą akcją Wisła przeprowadzoną przez komunistyczne władze w Polsce.
Nawet premier Tusk, przy całej swojej zręczności, nie odda jednak kandydatowi Trzaskowskiemu części swojej charyzmy, bo dzieje nowoczesnej polityki nie znają podobnych zabiegów. Rafał Trzaskowski w ogóle nie jest typem przywódcy. W prawyborach charyzmę zaprezentował wyłącznie jego rywal – Radosław Sikorski. Znakomity życiorys z ryzykowną dziennikarską podróżą do walczącego z radziecką inwazją Afganistanu, skąd przywiózł prestiżową nagrodę World Press Photo przemawiają do wyobraźni. Zaś Trzaskowski nie jest w stanie wykazać się żadnymi osiągnięciami w roli prezydenta Warszawy, którą pełni od sześciu lat. Nie zrealizował przez ten czas żadnych wizjonerskich przedsięwzięć na miarę planów przedwojennego jej gospodarza Stefana Starzyńskiego. Ani nawet nie zaznaczył, że twardo walczy o interesy stolicy, jak czynił to Paweł Piskorski, kiedy w metrze pokazał ówczesnemu premierowi Jerzemu Buzkowi “ścianę możliwości finansowych miasta”.
Przedstawianie jako osiągnięcia wytyczenia tramwaju do Wilanowa oraz postawienia pieszo-rowerowego mostu przez Wisłę nadaje się do programu satyrycznego nie do polityki. Bo przecież przed półwieczem Edward Gierek tramwaje z Wilanowa wycofywał w imię tej samej nowoczesności, dla której teraz Trzaskowski je przywraca. W kontekście infrastruktury krytycznej i zarządzania kryzysowego, tak istotnym wobec sytuacji za wschodnią granicą, rozbudowa komunikacji szynowej mnoży tylko ryzyko. Bo da się ona odciąć w warunkach wojny hybrydowej jednym cięciem nożyc sabotażysty lub ruchem palców białoruskiego hakera po klawiaturze, podczas gdy zwyczajne autobusy jeździć mogą pewnie i bezpiecznie nawet przy dramatycznej sytuacji wokół. Zaś najpiękniejsza nawet kładka przez Wisłę, postawiona zamiast realnych drogowych połączeń, dla pieszych i cyklistów wyłącznie przeznaczona, nie rozładuje korków w centrum Warszawy więc pozostaje wyłącznie turystycznym gadżetem. Śródmieście stolicy slumsuje, nożownicy zabijają w bramach przy Trakcie Królewskim, wszędzie włóczą się bezkarnie i natrętnie żebrzący bezdomni, których nie goni straż miejska. W rankingach najlepszych do mieszkania miejsc Warszawa osuwa się, przed nią pojawiają się Olsztyn, Wrocław czy Lublin. Argument, że Jacques Chirac najpierw został merem Paryża potem prezydentem kraju traci więc sens, bo on o swoją stolicę rzeczywiście dbał. Trzaskowski przyszedł na gotowe i jeszcze kondycję miasta przez zaniechania pogorszył.
Zmarnowano szansę na kogoś lepszego
Trudno też przypisać pozbawionemu charyzmy kandydatowi Koalicji Obywatelskiej jakiekolwiek konkretne talenty czy zdolności. Rafał Trzaskowski pozostaje typem politycznego celebryty. Znanego z tego, że jest znany. Żaden z niego intelektualista ani bohater. Zapewne duża część elektoratu zwycięzców z 15 października ub. r. ma nieubłagane wrażenie, że Koalicję Obywatelską stać było na kogoś lepszego. Tę szansę zmarnowano.
Zapewne jeszcze nie nieodwołalnie, bo przecież teoretycznie można sobie wyobrazić – skoro Tusk rozpisał nie planowane przedtem prawybory – rozmaite manewry w stylu podmienienia kandydata, jak przed czterema laty (kiedy to słabnącą z sondażu na sondaż Małgorzatę Kidawę-Błońską zastąpił właśnie Trzaskowski). Nie jest to jednak zbyt prawdopodobne, ponieważ wyniki badań opinii publicznej odczytywane literalnie będą tym razem zapewne raczej uspokajać, a prezydent Warszawy długo utrzyma w nich pozycję lidera. Tyle, że z nich już teraz płynie wniosek, że trudno przyjdzie mu pozyskiwać jakichkolwiek świeżych zwolenników. Sam to sobie utrudnił.
Konto Trzaskowskiego obciąża niefortunna akcja zdejmowania krzyży w warszawskich urzędach. A także wcześniejszy podpis pod sławetnym dokumentem, przewidującym odzwyczajanie mieszkańców od jedzenia mięsa a nawet jajek oraz częstego kupowania nowych ubrań, co u prezydenta sybaryty razi szczególnie. Raczej nie przemówi więc skutecznie do umiarkowanych ani centrowych wyborców, niechętnych ideologicznym eksperymentom a tym bardziej szaleństwom. W dodatku miejsce pośrodku sceny wydaje się już zajęte.
Wariant optymistyczny: wyborcy zechcą, by było lepiej, niż po 15 października 2023 r.
Start Szymona Hołowni oznacza bowiem, że mają na kogo zagłosować zarówno jego wyborcy sprzed czterech lat, jak zwolennicy Trzeciej Drogi sprzed roku, których poparcie dało wtedy większość niezbędną do odsunięcia Prawa i Sprawiedliwości od władzy. A także elektorat o przekonaniach demokratycznych, rozczarowany brakiem realizacji obietnic składanych przed 15 października i ci wszyscy, którymu zwyczajnie nie odpowiada sposób i styl rządzenia Tuska i jego partii, zwłaszcza preferowanie teatru (wieczne rozliczenia, głównie pisowskich płotek a nie rekinów politycznej korupcji) zamiast działań w realnej sferze, którą uosabiają dziś problemy polskich przedsiębiorstw czy zaniedbania w rolnictwie a nie inscenizacje komisji śledczych. Wszystkie wymienione tu grupy zwolenników Hołowni łączy wspólny mianownik: z pewnością nie zagłosują na Trzaskowskiego w pierwszej turze, co oczywiste, skoro kandydata już mają. I nie jest powiedziane, że poprą go w drugiej.
Jeśli jednak w miarę rozczarowania polityką rządu Tuska, a ono się pogłębia, co potwierdzają sondaże – liczba zwolenników Hołowni przyrastać zacznie lawinowo, obecny marszałek Sejmu nie ponoszący odpowiedzialności za opóźnioną reakcję władzy na horrendalne rachunki za prąd ani nie przepraszający z nutą obłudy nauczycieli, że im nie dał godziwych podwyżek – zebrać może wokół siebie pewną masę krytyczną i zaskoczyć resztę polskiej polityki. Jeśli wejdzie do drugiej tury, co stanowiłoby niespodziankę ale nie sensację – będzie w niej w stanie pokonać zarówno Trzaskowskiego jak kandydata PiS. Jak się wydaje podobny dla Koalicji Obywatelskiej czarny a dla reszty społeczeństwa po prostu ciekawy scenariusz przesądził o ogłoszeniu prawyborów przez Tuska, w celu dodania dynamiki działaniom kandydata, któremu jest ona obca.
Nie od rzeczy przypomnieć warto, że przed czterema laty Trzaskowski został wstawiony na listę kandydatów przez Tuska zamiast Kidawy-Błońskiej nie po to, żeby wygrał z Dudą – ostatecznie poniósł porażkę – lecz żeby powstrzymać idącego w tych wyborach po drugie miejsce Hołownię, co się udało. Sukces tego ostatniego oznaczałby bowiem odebranie Tuskowi i KO dominacji w ówczesnej opozycji. Tyle, że to, co dobre dla Koalicji Obywatelskiej – a ściślej jej aparatu – niekoniecznie musi być takim dla kraju.
Wariant pesymistyczny: wyborcy wystawią rachunek za to, co się po 15 października nie zdarzyło, choć powinno
Efekt zawodu związany z marnowaniem dorobku i imperatywu 15 października przez obecnie rządzących zadziałać może jednak jeszcze silniej i w innym kierunku. Tak, że zaowocuje powtórzeniem syndromu Andrzeja Dudy sprzed dziewięciu lat. Wtedy kandydat PiS, pozbawiony widocznych przymiotów i zdolności, startujący z nikłą rozpoznawalnością nawet w prawicowym elektoracie (na początek mylono go z przewodniczącym NSZZ “S” Piotrem o tym samym nazwisku), skumulował niezadowolenie zasadnie wywołane aferą taśmową (w której ujawniono, jak potajemnie nagrani prominenci PO wygadują po pijanemu gorszące brednie) oraz arogancją kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego, sprzeczną zresztą z licznymi dobrymi cechami osobowości kandydata.
Nie chodzi o to, że społeczeństwo ma pamięć złotej rybki, tylko często potrafi głosować na przekór – i źle rządzącym zgotować ocenę tyleż niespodziewaną co zasłużoną i dotkliwą. Tak stało się w 1990 r. kiedy do drugiej tury z Lechem Wałęsą wyborcy nie wpuścili urzędującego premiera Tadeusza Mazowieckiego, bo woleli by się w niej znalazł Stanisław Tymiński, egzotyczny wprawdzie, ale taki, co jeszcze sobie u nich nie nagrabił. Wobec niewielkiej rozpoznawalności kandydata PiS w tych wyborach “efekt Dudy”, może lecz nie musi się powtórzyć.
Kampania Koalicji Obywatelskiej zaczyna się więc paradoksalnie od rozczarowania. Spodziewanej przez wielu niespodzianki nie było. Walory swoje ujawnił głównie przegrany kandydat w prawyborach, zaś o zwycięskim Trzaskowskim niczego nowego się nie dowiedzieliśmy.
I kolejny paradoks: o super-demokratyczny mechanizm wyboru kandydata dbano tak bardzo, że być może utrudni to realną obronę demokracji za pół roku, w prawdziwym już a nie wirtualnym i tym razem powszechnym głosowaniu, gdzie narzędziem zamiast sms-a będzie kartka wyborcza, a w którego pesymistycznym wariancie jego rywalem stanie się pretendent PiS.