Karol Nawrocki, partyjny kandydat obywatelski

0
101

W doborze kandydata PiS na prezydenta zawiera się najkrótsza własna ocena ośmioletnich rządów tej partii. Nominację otrzymuje nie były minister, nawet nie poseł, tylko prezes drugoplanowego Instytutu Pamięci Narodowej. Każą mu w dodatku jeszcze udawać kandydata obywatelskiego. Co nie znaczy, że nie wygra: to miara paradoksu.

Karol Nawrocki nie jest wielką postacią życia publicznego. Cechuje go nikła rozpoznawalność. Nie stanowi też jednak chodzącej zagadki. Ciągnie się za nim sprawa znajomości z przestępcą,  sparingpartnerem prezesa IPN w treningowych walkach bokserskich. Prawo i Sprawiedliwość wskazując Nawrockiego do roli kandydata na prezydenta, liczy na powtórkę efektu Andrzeja Dudy, który zanim pokonał Bronisława Komorowskiego również powszechnie znany nie był. Tyle, że dotychczas prawidłowości w polskich wyborach prezydenckich ujawniały się tylko raz, więc rachuba, że teraz stanie się inaczej, może się okazać zawodna.

Dla przykładu Paweł Kukiz po uzyskaniu świetnego trzeciego wyniku w wyborach prezydenckich z 2015 r. zmarnował cały swój potencjał, bo już w wyborach do Sejmu uzyskał ze swoją listą niecałą połowę własnego prezydenckiego wyniku, do parlamentu następnej kadencji wczołgał się z listy Polskiego Stronnictwa Ludowego na czele piątki zwolenników zaś do jeszcze kolejnego – w barwach PiS, i teraz stoi na czele paroosobowego koła, interesującego wyłącznie najbardziej wnikliwych i skrupulatnych obserwatorów.

Dla odmiany Szymon Hołownia, trzeci w wyborach prezydenckich przed czterema laty, przekuł ten sukces na kolejny: wspólnie z Polskim Stronnictwem Ludowym powołał koalicję Trzecia Droga, aż właśnie głosy oddane na tę listę przesądziły o odsunięciu PiS od władzy, a samemu liderowi dały stanowisko marszałka Sejmu obecnej kadencji. Nie ma więc uniwersalnych reguł, co kontrast obu tych przykładów potwierdza.

Obwołanie Nawrockiego kandydatem niezależnym i przez PiS tylko wspartym, zda się raczej na niewiele, skoro jego nazwisko od dawna krążyło na liście nieformalnych, w odróżnieniu od tych w Koalicji Obywatelskiej, pisowskich prawyborów: partyjnych przetargów,  poprzedzających wyłonienie pretendenta do prezydentury. Karol Nawrocki, pełniąc funkcję prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, musiał spełnić wymóg formalnej bezpartyjności. Nawet zresztą w tej roli specjalnie się nie wyróżnił. Również PiS ma w swoim kręgu  lepszych specjalistów od pamięci zbiorowej. Na pewno sprawniej troszczył się o nią b. szef Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, Jan Józef Kasprzyk, bez wątpienia najlepszy z grona pisowskich ministrów.

Eksponowanie na krakowskiej konwencji w sali Sokoła prezydenta Stalowej Woli Lucjusza Nadbereżnego jako podprowadzającego kandydaturę Nawrockiego nie stwarza mocnego efektu, bo po pierwsze żaden z niego społeczny autorytet a rozpoznawalność ma słabszą od samego pretendenta, bo drugie, kto go zna, ten wie, że to pisowski samorządowiec. Nazwisko kandydata ogłosił zaś oficjalnie prof. Andrzej Nowak, historyk niewątpliwie nietuzinkowy ale od lat oddany PiS do tego stopnia, że w 2014 r. wielu polityków zwłaszcza związanych z Krakowem przewidywało, że to właśnie on, a nie Andrzej Duda wystąpi w wyścigu prezydenckim.   

Uderza prawidłowość, że na starcie tej kampanii PiS nie odwołuje się do nazwisk znanych z ośmiu lat pełnienia władzy w kraju. Ani nawet przesadnie do trwającej już rok dłużej prezydentury Dudy, chociaż ten dwa razy wybory wygrał, a Nawrocki ma podążać jego śladem. Zawiera się w tym pewna ocena. I brak złudzeń co do nastrojów społecznych. Zupełnie jakby pisowscy prominenci chcieli powiedzieć nam wyborcom: wiemy, co o nas myślicie… 

Co symptomatyczne, rekomendujący Nawrockiego w sali Sokoła profesor Nowak przedstawił go jako kandydata Komitetu Obywatelskiego – co niewątpliwie, chociaż prawem kaduka nawiązuje do mitu zwycięskiej w wyborach 4 czerwca 1989 roku Solidarności, ale zarazem podkreślił jego “skromne robotnicze pochodzenie”, co znamionuje, że PiS nie zamierza w tej kampanii lekkomyślnie stracić sympatii tych, dla których nostalgicznym i sentymentalnym punktem odniesienia pozostaje raczej oficjalna rzeczywistość PRL wraz z ankietami personalnymi i punktami za pochodzenie.    

Im gorzej, tym Nawrocki wyżej

Na co w takim razie liczyć mogą PiS i Nawrocki w roli kandydata na prezydenta? W pierwszym rzędzie na dalsze radykalne pogarszanie się nastrojów społecznych, zwłaszcza ocen wypełniania przez rządzących obietnic, złożonych przed 15 października. Nie da się ukryć,  że krytycyzm wobec władzy coraz silniej  się zaznacza. Dlatego w pisowskim scenariuszu nie tylko wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej i raczej nieudany prezydent Warszawy przez drugą już  kadencję Rafał Trzaskowski ale nawet marszałek Sejmu Szymon Hołownia zapłacić mają przy urnach  w maju ub. r. za rozliczne zaniechania rządzących, a kandydat Nawrocki zgarnie zwycięską w tym wypadku pulę społecznego niezadowolenia. Raz już tak się zdarzyło, z korzyścią dla Dudy w 2015 r, do czego przyczyniła się afera taśmowa, gdzie nagrania utrwaliły szpetne wypowiedzi prominentów PO o własnych kolegach, państwie i wyborcach. W wygraniu prezydentury dopomogły też Dudzie: wyjazd Tuska do Brukseli i nieudane premierostwo Ewy Kopacz.         

Propagacja rozczarowania efektami rządów Koalicji 15 października po roku okazuje się faktem, potwierdzonym przez rozmaite badania opinii publicznej. Trudniej przewidzieć, czy proces ten się zatrzyma, czy będzie eskalował. Władza, chociaż z opóźnieniem pewne działania, by temu przeciwdziałać podejmuje, przykład stanowi zamrożenie rachunków za prąd, grubo po tym, jak rachunki wzrosły, budząc złość zwykłych obywateli. Z tego punktu widzenia Rafał Trzaskowski okazuje się nawet kandydatem nie najgorzej dobranym. O braku jego osiągnięć w stolicy wiedzą tylko jej  mieszkańcy, a Warszawa i tak pozostaje niezawodną twierdzą wyborczą Koalicji Obywatelskiej. Trudniej za to przypisać Trzaskowskiemu bezpośrednią odpowiedzialność za zaniechania rządu i sejmowej większości, skoro od lat nie jest ministrem ani posłem.

Nasz chłopak z dzielnicy, z doktoratem

Z perspektywy PiS Karol Nawrocki jako kandydat szerokiej publiczności nieznany – może wśród osób nie interesujących się na co dzień polityką zyskać kredyt zaufania z tego właśnie powodu, że rzuca wyzwanie stałemu od lat bywalcowi przekazów telewizyjnych.

Syn tokarza i introligatorki, 41-letni dziś Karol Nawrocki wychował się w skromnej kamienicy w gdańskiej dzielnicy Siedlce. W domu oczywiście jeść dostawał, ale już na całą resztę musiał sam zarobić. Jako nastolatek pracował w McDonaldzie. Potem w ochronie, zwłaszcza na nocnych dyżurach. Czynnie praktykował sport, więc kłopotów ze sprawnością nie miał. Piłkę nożną uprawiał tylko w skromnym klubie Ex Siedlce Gdańsk, za to boksował w bez porównania lepiej rozpoznawalnym Stoczniowcu, w barwach którego wywalczył nawet Puchar Polski w kategorii juniorów w wadze 91 kg. Jednemu z nielicznych profesjonalnych, a nie tylko pokazowo żarliwych dziennikarzy sprzyjających PiS, Miłoszowi Kłeczkowi – którego pomysły pozostają intelektualnie niedostępne ideowym kolegom z “Sieci” czy “Do Rzeczy” – udzielił wywiadu w ringu bokserskim.

Da się zapewne zbudować jego wizerunek chłopaka ze skromnej rodziny, który sam się przez życie przebijał i odnotował naukowe osiągnięcia. Już kiedy Karol Nawrocki studiował w Gdańsku historię, współczesność interesowała go bardziej od starożytności. Za temat doktoratu wybrał działalność antykomunistyczną u schyłku PRL w dawnym województwie elbląskim, co może wskazywać, że wtedy był bardziej skrybą – przyczynkarzem niż wizjonerem albo zwyczajnie przemęczać się nie lubi i jako naukowcowi poprawność mu wystarczała.   

Swego czasu kibicował w piłkarskiej ekstraklasie Lechii Gdańsk, zaś w polityce Samoobronie Andrzeja Leppera. Teraz swoimi poglądami nie narusza żadnego z pryncypiów pisowskich. Nie zdystansuje się od Antoniego Macierewicza w kwestii klechdy smoleńskiej ani od narracji posłów PiS o “koalicji 13 grudnia”, czego kandydat o bardziej liberalnych przekonaniach mógłby zapewne spróbować. W wypadku Karola Nawrockiego – Jarosław Kaczyński podobnego ryzyka nie ponosi. Zaś dwa kolejne zwycięstwa wyborcze Andrzeja Dudy dowiodły, że przeszkody w nich nie stanowi bezbarwność pisowskiego kandydata. Chociaż jakby z innej gliny są ulepieni. 

Duda był jednak harcerzem, później prawnikiem z żoną germanistką, za teścia ma jednego z najwybitniejszych poetów Juliana Kornhausera. Córka studiowała prawo, potem poszła do pracy w renomowanej korporacji. To zawsze grzeczny chłopiec. Nawrocki tylko pod tym względem jawi się jako jego przeciwieństwo. Daje jednak gotowy materiał do wzruszającej narracji o chłopaku, który na ludzi wyszedł, chociaż nie było mu w życiu lekko. I jeszcze się go ten salon czepia.

Jednak z tego, o czym już się dowiedzieliśmy, będzie się musiał tłumaczyć. Na razie po ujawnieniu jego znajomości z przestępcą Patrykiem Masiakiem, co za kratami spędził parę lat (stręczycielstwo, porwanie a nawet tortury). Nawrocki utrzymuje, że cała ich konfidencja ograniczała się do sali treningów bokserskich  i to wiele lat temu. Z pewnością pojawi się wątek, też sprzed lat, okoliczności pracy studenta Nawrockiego w jednym z hoteli, gdzie miał gościom zapewniać również – nazwijmy to łagodnie – ponadstandardowe rozrywki czy przyjemności. Do grona znajomych zaliczał też narodowców nawet najbardziej radykalnych, co wystawia go na krytykę mediów, ale ma ułatwić pozyskiwanie zwolenników Konfederacji, skoro jej kandydatem na prezydenta został ogłoszony Sławomir Mentzen: polityk bardziej biznesowy niż ideowy i pozbawiony daru szybkiego nawiązywania kontaktu z wyborcami, który przed czterema laty zapewnił Krzysztofowi Bosakowi 7 proc poparcia i czwarte miejsce zaraz za Hołownią.    

Zanim został prezesem zatrudniającego trzy tysiące  osób Instytutu Pamięci Narodowej, Karol Nawrocki kierował gdańskim Muzeum II Wojny Światowej. Zmieniał tam ekspozycje po swoim powszechnie szanowanym poprzedniku Pawle Machcewiczu (autorze książki o 1956 roku, w której po raz pierwszy wykorzystano utajnione przedtem raporty bezpieki, dotyczące Poznańskiego Czerwca i Polskiego Października). Preferował heroiczną zamiast martyrologicznej wizję historii. Również jako prezes IPN, gdzie tylko mógł, zastępował Lecha Wałęsę… Anną Walentynowicz. Dbał też o promocję własną, jeździł w delegacje aż do Afryki Południowej a potem chwalił się zdjęciami, jak z czarnoskórymi dziećmi gra tam w piłkę nożną. Z pewnością natomiast nie zaszkodzi Nawrockiemu w oczach konserwatywnych czy umiarkowanych wyborców to, co wzbudza bezbrzeżną grozę środowisk “Gazety Wyborczej” czy TVN: włączenie do gdańskiej muzealnej ekspozycji rodziny Ulmów wymordowanej przez Niemców za pomoc Żydom ani rotmistrza Witolda Pileckiego a także Maksymiliana Kolbego, co oddał życie za współwięźnia w oświęcimskim obozie, za co – warto przypomnieć – kanonizował go Jan Paweł II. Głównego problemu nie stanowią w wypadku Nawrockiego poglądy, sympatie ani nawet dokonania, bardziej fakt, że to co o nim wiemy, zaufania do niego nie wzbudza. A wiemy przecież tak niewiele, skoro wedle  niedawnego sondażu Opinii24  nazwisko Nawrockiego zna raptem… 39 proc Polaków.  Pamiętajmy jednak, że na pół roku przed wyborami w 1990 r. Stanisława Tymińskiego nie rozpoznawał niemal nikt, a przebił się on później do drugiej tury głosowania.

Koalicja Obywatelska może rychło pożałować,  że przeciwko niegrzecznemu chłopakowi z Trójmiasta, jakby wyjętemu z kadru filmu “Bad Boy” Patryka Vegi (Krzemienieckiego) wystawiła niezbyt wyrazistego Rafała Trzaskowskiego, celebrytę bliższego stereotypowi klasowego lalusia i maminsynka, zamiast prawdziwego fightera Radosława Sikorskiego, co swoją osobistą odwagę objawił nie w ringu, gdzie zawsze da się poprosić  pana sekundanta, żeby na znak poddania się ręcznik rzucił – lecz podczas wojny w Afganistanie, gdzie prawdziwe kule świstały wokół głowy i skąd nie wrócił jego kolega, też pracujący dla brytyjskich mediów Andy Skrzypkowiak.

Nadmierne personalizowanie wyścigu prezydenckiego stanowi raczej uproszczenie już na tym jego etapie, a zwłaszcza wystrzegać się warto wdrukowywanej nam natrętnie przez media głównego nurtu sugestii (całkowicie zbieżne okazują się w tej kwestii interesy TVN i Telewizji Republika),  że w wyborach prezydenckich liczą się tylko pomazańcy dwóch wielkich bloków politycznych. O tym, że wcale tak nie jest, przekonali nas skutecznie – nawet jeśli pominąć Tymińskiego jako fenomen jednorazowy: w 1995 r. Jacek Kuroń i Jan Olszewski, w 2000 r. Andrzej Olechowski, w 2010 r. Grzegorz Napieralski, w 2015 wspomniany tu już Kukiz, zaś przed czterema laty Szymon Hołownia. Znane powiedzenie piłkarskich trenerów, że same nazwiska nie wygrywają, stosuje się także do partyjnych skrótowców i logotypów. Zaś kto nie lubi sportu, tego pewnie przekona bardziej odwołanie do pojęcia niespodzianki, ale w takim magicznym wymiarze, jaki nadaje jej Andrzej Sapkowski w znanej sadze o Wiedźminie.      

Głosujemy dla siebie, nie dla nich    

Starcie Trzaskowskiego z Nawrockim nie okaże się z pewnością konfrontacją silnych osobowości. Raczej walką dwóch potężnych obozów politycznych. I ich nominatów mocno przypominających marionetki. Nie wiemy jeszcze, czy znów nas zaskoczy Szymon Hołownia. I czy nie włączą się kolejni pretendenci, których sukcesu – jak obecnego marszałka przed czterema laty – po prostu nie da się przewidzieć. Jeśli tak się stanie, będzie to z pewnością z korzyścią dla polskiej polityki.

Jeśli nawet pozostaniemy z pesymistycznym bo zubożającym życie publiczne wariantem starcia frontalnego Koalicji Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości, to kampania prezydencka powinna skłonić rządzących do wypełniania zapomnianych już obietnic sprzed 15 października, żeby po prostu w maju nie przegrać. Zaś dla PiS stanowić musi impuls do częściowego przynajmniej, tam gdzie ta partia jeszcze rządzi – w samorządach czy instytucjach medialnych jak Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, części aparatu sprawiedliwości zdominowanej przez “neosędziów”, a także w  IPN jako mateczniku kandydata Nawrockiego – powstrzymać się od działań najbardziej gorszących,  kojarzonych z bohaterami nagłaśnianych teraz przez Koalicję 15 Października afer. To jak się wydaje, uzasadniony plan minimum, jeśli chodzi o to, czego od polityków w tej kampanii powinniśmy oczekiwać. Maksimum wciąż jeszcze nie znamy. Chociaż może wreszcie tym razem, luminarze polityki zaskoczą nas czymś pozytywnie, spłacą chociaż część długu zaciągniętego u wyborców w związku z wysoką frekwencją 15 października ub. r. Zwłaszcza, że – o czym wciąż przypominać wypada – wtedy głosowaliśmy przecież dla siebie, a nie dla nich. 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 9

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here