Kartonowy czołg, papierowy tygrys. Nędza pisowskiej dyplomacji

0
179
zdjęcie KPRP

Podczas jednej z ulubionych przez obecną ekipę rocznicowych gali kontrdemonstranci przynieśli ministrowi obrony Mariuszowi Błaszczakowi czołg z kartonu. To żart, ale realia okazują się dużo smutniejsze: 70 proc zamówień na sprzęt dla Wojska Polskiego zgarniają koncerny zagraniczne, marną resztę rodzima zbrojeniówka, jeszcze za rządów PO i PSL proporcje były odwrotne. Zaś dyplomacja realizuje niemieckie interesy na Ukrainie, amerykańskie wobec Iranu, tylko z umiejscowieniem polskich… ma kłopot.

W polityce zagranicznej i obronnej ekipie PiS nie tylko brakuje wizji, ale nawet elementarnej technokratycznej sprawności. Nawiązujemy do najgorszych momentów naszej historii, oficjalna propaganda przypomina przedwrześniową.   

Wstawanie z kolan i zrywanie z imposybilizmem to wyjęte z rupieciarni slogany, których nie ulękną się potencjalni agresorzy, podobnie jak przypisywane Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu „nie oddamy ani guzika” nie powstrzymało w 1939 r. żelaznych dywizji hitlerowskich ani wkraczających po 17 września radzieckich komisarzy. Czołg z kartonu też się w ówczesnej rzeczywistości pojawiał, wedle oficjalnej propagandy przedwrześniowej takimi właśnie mieli dysponować Niemcy, a o nieprawdziwości tego retorycznego chwytu żołnierz polski przekonał się dopiero na polu bitwy.

Teraz prezydent Andrzej Duda w biały dzień oznajmia, że polscy żołnierze w Iraku są bezpieczni – po czym około północy dowiadujemy się o ostrzale rakietowym. Nie jest to jednak efekt chwilowego pogubienia się rządzących za sprawą tempa wydarzeń, lecz braku stosownej strategii. W sprawach zagranicznych PiS wszystko wie lepiej – stąd odmowa zwołania postulowanej przez Władysława Kosiniak-Kamysza Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Politycy PiS w ostatnich dniach na parlamentarnych korytarzach z rozbrajającą szczerością przyznają, że wiadomości o rozwoju sytuacji w Iraku i Iranie czerpią z internetu i przekazów telewizyjnych. Trzeba było pomyśleć wcześniej.    

Z gromko ogłaszanymi godnościowymi pryncypiami pisowskiej dyplomacji kontrastuje przyzwolenie na instrumentalne traktowanie Polski przez USA. Rządzący przekonali się o tym, gdy pod amerykańskim i izraelskim naciskiem musieli się wycofać z forsowanych przez siebie zapisów nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, penalizujących oskarżenia Polaków o kolaborację i współudział w holocauście. Miarą traktowania nas jak papierowego tygrysa okazało się utrzymanie podobnych sankcji, chroniących pamięć ludobójczej wobec Polaków UPA w ukraińskim odpowiedniku tej prawnej regulacji.      Z konferencji antyirańskiej, zorganizowanej przed rokiem w Warszawie – niczym w wynajętym hotelu – przez Amerykanów, Polska nic nie miała poza kłopotami, związanymi z utratą pozycji, wywalczonej jeszcze w dawnych czasach w Trzecim Świecie. Nawet w PRL cesarzowej Iranu przyznawano Order Uśmiechu, a z szachem handlowano na potęgę. Dopiero w nowej Polsce na kontaktach ze światem muzułmańskim cieniem położyła się sprawa tajnego więzienia CIA w mazurskich Kiejkutach, z którą rozliczenia umieli podjąć reżyserzy (Jerzy Skolimowski w „Essential Killing”) i pisarze (Krzysztof Beśka w „Fabryce frajerów”), ale odwagi zabrakło politykom z jednym wyjątkiem b. eurodeputowanego Józefa Piniora, z którego w odwecie pisowskie służby i propaganda TVP Info próbowały zrobić łapówkarza.

Wymowa faktów pozostaje porażająca: tak jak udział Polski w interwencjach w Iraku i Afganistanie nie przyniósł polskiemu przemysłowi zbrojeniowemu profitów ani ratunku dzięki obiecywanym kontraktom (wystarczy przypomnieć los radomskiego Łucznika), tak obecne wspieranie USA na tym kierunku strategicznym przynosi nam głównie zagrożenia. Okazuje się to zresztą regułą, a nie wyjątkiem. Podobnie na Ukrainie poparcie kolejno dla pomarańczowej rewolucji i euromajdanu pobudziło tylko miejscowy nacjonalizm, szkodzący zarówno Polakom z dawnych Kresów, jak prawdzie historycznej o rzezi wołyńskiej. Głównym  beneficjentem polskiego zaangażowania na Wschodzie okazała się dyplomacja niemiecka, budująca sobie na obrzeżach swoich wpływów państwo buforowe, o którym marzyli stratedzy sprzed stu lat, hołdujący koncepcji Mitteleuropy. Również zaangażowanie Polski w eksportowanie demokracji typu zachodniego na Białoruś przynosi efekty operetkowe (telewizja Biełsat), szkodzi zaś statusowi tamtejszej polskiej mniejszości i interesom krajowych przedsiębiorców.      

Podobnie jak w 1939 r. wrogów znajdujemy sobie blisko, a sojuszników daleko. Oprócz wrześniowego memento nietrudno jednak w historii najnowszej odnaleźć bardziej budujące przykłady, związane choćby z odrodzeniem i obroną polskiej państwowości przed stu laty. Dla rodaków nie jest to abstrakcja, przecież niedawno świętowaliśmy okrągłą rocznicę (poprzedniego 11 listopada) albo będziemy to robić niebawem w stulecie bitwy warszawskiej 15 sierpnia br.

Wspólna niepodległość…

Odzyskanie niepodległości po zaborach i jej skuteczna obrona wiążą się z geniuszem Józefa Piłsudskiego, trafnie przewidującego wynik wojny światowej. Nawet on nie mógł jednak ograniczyć działań do własnego obozu, choćby z tego powodu, że – jak zauważa w niedawno wydanej książce Witold Modzelewski – dla zwycięskich mocarstw zachodnich nawet powracający z internowania w twierdzy magdeburskiej brygadier pozostawał sojusznikiem pokonanych Niemiec [1]. W zabiegach o międzynarodowe uznanie odrodzonego państwa a potem korzystne dla niego granice, ustalane w trakcie konferencji paryskiej, której efektem stał się traktat wersalski, wyznaczający ład międzynarodowy na dwie dekady – główne role odegrali światowej sławy pianista Ignacy Paderewski oraz lider narodowych demokratów Roman Dmowski, od dawna zorientowani na zwycięzców I wojny. Jak opisuje biograf Krzysztof Kawalec, w Paryżu „Dmowski sugerował, że ujawnione podczas wojny zamiary Berlina, dążącego do stworzenia Polski kadłubowej, dyktowane były wrogością wobec żywiołu polskiego – z czego logicznie wynikało, że tworzona przez zwycięskie, a przyjazne Polsce państwa zachodnie powinna być większa… (..) Składając 28 czerwca 1919 r. – obok Paderewskiego – swój podpis pod tekstem traktatu wersalskiego, Dmowski doznawał uczucia triumfu” [2]. W pracach delegacji polskiej uczestniczyli także wybitny geograf prof. Eugeniusz Romer – trudno sobie wyobrazić lepszego specjalistę od wytyczania granic odrodzonego państwa – oraz Erazm Piltz, który wcześniej wraz z Włodzimierzem Spasowiczem prowadził w Petersburgu „realistyczne”, ale wybitne pismo „Kraj”. Sloganem nie jest więc, że Polska wtedy uczyniła użytek z talentów najzdolniejszych swoich obywateli.          

Zaś gdy bolszewickie hordy szły na Warszawę, na czele rządu w lipcu 1920 stanął Wincenty Witos, choć za pierwszym razem odmówił, a druga misja skończyła się fiaskiem. Jak podkreśla biografka ludowego przywódcy Małgorzata Olejniczak, jednak: „Piłsudski po raz trzeci zwrócił się do Witosa. Wysłannik Naczelnika ruszył do Wierchosławic. Witosa zastał w polu przy wywożeniu nawozu. I tym razem szef Piasta podjął wyzwanie, a sceneria tego wydarzenia jest jedną z najbardziej znanych anegdot historycznych” [3]. Marian Kukiel uzasadniał ten wybór w następujący sposób: „Gdy propaganda sowiecka głosiła, że chce polskich robotników i chłopów wyzwalać od polskich jaśnie panów, na czele rządu stali jako premier chłop Wincenty Witos, jako wicepremier weteran walki o sprawę robotniczą Ignacy Daszyński. Ministerstwo Spraw Zagranicznych objął książę Eustachy Sapieha. Zwołany sejm przemówił głosem wiary i woli zwycięstwa” [4]. Jak charakteryzuje dalej Małgorzata Olejniczak: „Witos wszedł do polskiej polityki silny. Nie można tego powiedzieć o Polsce, zniszczonej wojną, podzielonej 123-letnimi zaborami i jeszcze blisko trzy lata walczącej o kształt nowych granic z Rzeszą Niemiecką w trudnych rokowaniach politycznych, podczas których ambicje czy opinie Polski rzadko były brane pod uwagę, a także w plebiscytach czy powstaniach, lub militarnie, jak w przypadku granic z Czechosłowacją, z Litwą o Wilno, z Ukrainą o Galicję Zachodnią – oraz najpoważniejszą: o być albo nie być z Sowietami.   (..) W latach 1918-1921 Polska toczyła sześć wojen równocześnie (..). Ponad 50 procent Polaków było analfabetami” [5]. Jednak gdy Witos został premierem, ustały dezercje chłopskich synów „do żniw” i faktem stał się obronny wysiłek całego narodu, który zaowocował zwycięskim manewrem znad Wieprza i ocaleniem państwowości w bitwie warszawskiej. Gdy po latach zagrożenie powróciło, skazany w procesie brzeskim Witos, który przedtem wyjechał przed uprawomocnieniem się wyroku do Czechosłowacji, w 1939 r. przybył do kraju, chociaż pierwszą noc w ojczyźnie przyszło mu spędzić w areszcie, a nie wiedział z góry, na jak długo tam trafi.

…i program minimum na dziś      

Zapewne nietrudno dziś określić pewne patriotyczne minimum do wspólnego realizowania  nawet przez rywalizujące siły polityczne: to trwałość polskich granic i bezpieczeństwo Polaków w kraju i za granicą (zarówno turystów jak mniejszości za kordonem), gwarancje nienaruszalności polskiej własności (nie może jej regulować ustawodawstwo obcych, nawet sojuszniczych, państw jak amerykańska ustawa 447) oraz respektowanie prawdy historycznej, zwłaszcza w kwestiach związanych z martyrologią i wysiłkiem zbrojnym. Taka nowa agenda musi uwzględnić tematy dotychczas zaniedbane przez wszystkie ekipy, jak postulaty kresowian. Dużo trudniej niż ją sformułować przyjdzie skłonić polityków, by skłonni te zamiary byli realizować ponad podziałami.

W dobie cyberwojen, konfliktów hybrydowych, fake newsów i hejtu internetowego nie ma jednak innego wyjścia. Niezgulstwo rządzących nie zwalnia również opozycyjnych polityków od szukania skutecznych rozwiązań. Polska potrafiła odnosić sukcesy zarówno po roku 1918 jak 1989, bo wynikało to z objawionych przez polityków zdolności przewidywania, dzięki którym umieli odnieść się do konkretnych problemów, zanim zetknęliśmy się z nimi w praktyce. To zasługa bohaterów „Rodowodów niepokornych” Bogdana Cywińskiego i „Budowania niepodległej” Wojciecha Giełżynskiego oraz publicystów drugiego obiegu z lat 70 i 80, emigracji oraz działaczy nielegalnej opozycji antykomunistycznej w kraju.  Gdy teraz za sprawą konfliktu o globalnym wymiarze topnieje  poczucie bezpieczeństwa, którym długo się cieszyliśmy, kolejnej generacji polityków przyjdzie zdać egzamin z budowania korzystnych dla Polski scenariuszy.                

[1] por. Witold Modzelewski. Polska – Rosja. Rok 1919 – refleksje na minione stulecie. Wyd. Instytut Studiów Podatkowych, Warszawa 2019
[2] Krzysztof Kawalec. Roman Dmowski 1864-1939. Ossolineum, Wrocław 2002, s. 201 i 213
[3] Małgorzata Olejniczak. Wincenty Witos. Buchmann, Warszawa 2012, s. 64
[4] Marian Kukiel. Dzieje Polski porozbiorowej. 1795-1921. Polski Uniwersytet na Obczyźnie, Londyn 1981, t. 2, s. 658
[5] Olejniczak, op. cit, s. 58-59

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 12

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here