Katon i dżoker, po prostu: Zbigniew Ziobro

0
226


W twardej parlamentarnej grze obronił posadę, chociaż nie pozycję. Zbigniew Ziobro w rządzie pozostaje, ale jako rozsadnik przyszłego sporu. Wydaje się typem polityka postdemokratycznego, co z opozycją nie zawrze sojuszu ani nie wystartuje z własnym ugrupowaniem. Nawet jego ksywa Katon nie kojarzy się z systemem przedstawicielskim lecz z nieustępliwością i mściwością.

Ziobryści są frakcją tylko, a nie ugrupowaniem policzalnym w sondażach. Nawet nazwa Solidarna Polska nie upowszechniła się na tyle, żeby coś mówiła zwykłemu Polakowi. Ale lidera zna każdy od czasu komisji śledczej w sprawie afery Lwa Rywina.

               Kto skorzystał na grupie trzymającej władzę

Za rządów Leszka Millera z SLD producent filmowy, co wcześniej sam zdążył zagrać w “Ekstradycji” rosyjskiego mafioza w chwilach wolnych od wydawania nakazów egzekucji rywali oglądającego kreskówki o wilku i zającu, udał się do Adama Michnika z korupcyjną propozycją, którą ten drugi nagrał. Gdy “Wyborcza” ofertę ujawniła, wobec skandalu SLD przystało na powołanie komisji śledczej, na której czele stanął historyk i intelektualista prof. Tomasz Nałęcz, a głównym jej aktorem stał się Jan Rokita. Obu nie ma już w polskiej polityce. Nałęcza szanujemy nadal, Rokita na nic nie zasługuje, odkąd postanowił od państwa polskiego, które od trzydziestki budował, wydębić odszkodowanie za pobyt za kratami w stanie wojennym.

Za to Zbigniew Ziobro, dawny wiceminister sprawiedliwości u Lecha Kaczyńskiego w rządzie Jerzego Buzka, wykorzystał udział w komisji nie do dociekań, kto wchodził w skład grupy trzymającej władzę, tylko dla promocji własnej osoby. Niewiele ujawnił, ale w telewizji gadał bez przerwy, a jego wnioski godziły w tracących popularność polityków SLD. Wyczuł swój historyczny czas. 

                Piękna i bestia czyli opera mydlana

Pod wieczór w sejmowym barku “Za kratą” ulokowanym na parterze nowego hotelu sejmowego trzydziestoparoletni okularnik w niezłym garniturze, sprawiający wrażenie skupionego na własnej karierze, zasiadał przy kawie z piękną blondynką o nienagannych manierach. Patrycja Kotecka, wtedy z zapomnianego już dziś całkiem “Życia Warszawy” rychło imponowała zawistnym koleżankom ekskluzywnymi wiadomościami o powiązaniach grupy trzymającej władzę. Zostali już razem.

Wszyscy wiedzą, że elegancka i empatyczna “Pati Koti” dla Ziobry jest nie tylko żoną, ale menedżerką, programistką jego kariery oraz doradczynią medialną. Gdy o szóstej rano za pierwszych rządów PiS po wkroczeniu służb do jej domu w zagadkowych okolicznościach zginęła Barbara Blida (powstał o tym przejmujący film Sylwestra Latkowskiego “Wszystkie ręce umyte”) – to redaktor Kotecka jeszcze w łóżku uspokajała rozhisteryzowanego Ziobrę, wtedy ministra sprawiedliwości. Bo pan Zbyszek nie jest typem mordercy zza biurka jak Antoni Macierewicz: raczej wiecznego aplikanta, który mdleje na widok krwi.

W kilkanaście lat później w warszawskim Sheratonie umówiona z Grzegorzem Biereckim, twórcą SKOK-ów, senatorem i sponsorem PiS dyrektorka państwowej firmy ubezpieczeniowej Link4 Patrycja Kotecka spostrzega w rogu sali opozycyjnego dziennikarza. Rozmówcę przeprasza, podchodzi, siada, przez chwilę rozmawiamy, mamy o czym, chociaż rzecz dzieje się już po gorszącej pacyfikacji TVP przez PiS, przy której Kotecka przynajmniej doradzała – nieudacznik dziennikarski Jacek Kurski kierujący po zamachu na media telewizją państwową to przecież giermek Ziobry, a zamiast własnego zdania ma kompleks młodszego brata (starszy Jarosław, zresztą też żaden tuz zawodu, pozostaje zastępcą Michnika w “Gazecie”). Z innymi macherkami medialnymi PiS: Lichocką, Gargas czy Holecką wstydziłbym się zasiąść przy jednym stoliku, a zresztą o czym niby z nimi rozmawiać… Wedle znanej formuły reklamy sprzed lat: prawie czyni różnicę. Kotecka na tym buduje swoją pozycję.

Nie wiem, czy zatwierdzała osobiście reklamę, jak to “masz polisę swą OC” i przy tym “zachowasz zniżki twe”, bijącą po uszach, ale pozostawiającą konkretny przekaz w pamięci, jednak medialna rekomendacja Zbigniewa Ziobry opiera się na podobnej zasadzie: słowa głośne i nośne, sprawiedliwość i nieuchronność kary, wartości zaś tradycyjne, całkiem jak archaizm na końcu tej piosneczki o wyższości Link4 nad innymi ubezpieczycielami.

Główny atut Ziobry to zarazem spory dla niego kłopot, bo najmocniejszy dziś hak na polskiego Katona wiąże się z jej osobą i domniemanymi grzechami młodości pięknej Patrycji. Najlepszy polski dziennikarz śledczy Wojciech Czuchnowski ogłosił tekst, zarzucający Koteckiej datujące się sprzed lat powiązania z gangsterami. Przecież nie o nią chodziło. Wiadomo, że autor lub jego informatorzy materiały na żonę ministra musieli dostać od Mariusza Kamińskiego, zawiadującego służbami specjalnymi i MWSiA lub od jego podwładnych. Walka buldogów pod dywanem trwa w samym PiS i jego otoczeniu biznesowym.

A same powiązania? Kto chce niech wierzy, że Kotecka osobiście poleciła puścić z dymem lokal usługowy gościa, który jej podpadł. A klimat początków polskiej transformacji pozostawał specyficzny i nie żurnaliści go wybierali. Pamiętam, jak wiosną 1992 r. po jedenastej wieczorem wychodziłem z biurowca, gdzie byłem kierownikiem działu krajowego dziennika “Obserwator Codzienny”. Na dole dostrzegłem trzech gości w dresach, pakerów mówiąc językiem wyrastających wtedy jak grzyby po deszczu siłowni. Zmusiłem sam siebie do spokoju oczywistą konstatacją, że przecież nie na mnie czekają. Miny mieli zresztą pokojowe. Po chwili dopiero usłyszałem stuk obcasów, potem pisk i koleżanka z działu zagranicznego wyprzedziwszy mnie na schodach rzuciła się na szyję najbardziej wybujałemu z chłopców z miasta. W duchu ucieszyłem się, że to nie moja podwładna, tylko Leszka Jesienia, u nas szefa zagranicy, który potem został pracownikiem administracji rządowej za PiS i bohaterem słynnej afery z “notatką Jesienia”, co choć poufna, wyciekła do dziennikarzy.

Bezstronnie wskazać trzeba, że tej samej “Wyborczej”, co traktuje tak surowo śliczną “Pati-Koti” wcale nie przeszkadzały powiązania dawnej prezenterki głównego wydania Wiadomości TVP, która najpierw była kochanką dyrektora tego programu, a potem obergangstera Bogusława Bagsika. Wprost przeciwnie, koncern z Czerskiej zalicza ją do elity. Zaś kiedy ujawniono, jak dawna szefowa kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy, wybitna prawniczka Jolanta Turczynowicz-Kieryłło została około północy w podwarszawskim Milanówku zaatakowana przez psychopatę i gdy chwycił ją za gardło, ugryzła napastnika – “Gazeta Wyborcza” stanęła po stronie dusiciela, z którego jej pismak próbował uczynić (to nie żart) społecznika oburzonego… rozlepianiem plakatów w ciszy wyborczej. Nie da się udowodnić, że bracia Kurscy porozumiewali się przed publikacją “kwitów na Patrycję”, ale wiadomo, że prezes TVP, dawniej wierny podnóżek Ziobry, teraz z nim się pokłócił i blokuje go na antenie: gdy minister sprawiedliwości miał jednego dnia aż dwie konferencje prasowe, to kanał Info zamiast transmitować drugą emitował “z puszki” tę pierwszą, chociaż na żywo daje się tam całkiem błahe wydarzenia. Przypomina się więc tytuł dawnej komedii: i kto to mówi?

W tej historii mamy więc – niczym w wenezuelskim serialu – pozbawionego skrupułów karierowicza w pinglach, piękną i inteligentną kobietę, dwóch pokłóconych na pokaz braci wykonujących do siebie nocne telefony ze zleceniami na wspólnych wrogów oraz szczerze poszukującego prawdy dziennikarza i wreszcie gangsterów sprzed lat. Czy państwu już wystarczy? Ale taka jest polska polityka. A ściślej – takim życie publiczne w kraju uczynił obóz Ziobry i młodszego z brajdaków Kurskich, którzy wykopani w 2011 r. z PiS przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego założyli własną kanapową partię: Solidarną Polskę. Nazwa tego tworu nie zleksykalizowała się do dziś, mówi się więc po ludzku: ziobryści. I tak już pewnie zostanie. 

 W tym szaleństwie jest metoda

To był punkt zwrotny w karierze Ziobry, wcześniej typowanego na delfina – namaszczonego półoficjalnie następcę prezesa Kaczyńskiego.
Dociekanie, z jakiego powodu lider PiS przed dziewięciu laty pozbył się z partii Zbigniewa Ziobry a także zawsze dowcipnego i uwielbianego przez dziennikarzy za elokwencję i bezpośredniość Tadeusza Cymańskiego oraz topornego w porównaniu z nimi obydwoma “brata swojego brata” czyli Jacka Kurskiego – mija się z celem. 

Kaczyński nie wytłumaczył się przecież nawet z tego, dlaczego w 2006 r. znienacka zerwał nieźle rokującą koalicję rządową z Samoobroną (LPR wtedy została) i wyrzucił Andrzeja Leppera z posady wicepremiera. Wspominano o jakiś poważnych uwikłaniach “na kierunku wschodnim”. Ale w wypadku Macierewicza podobne nie przeszkadzały… Z czasem prezes Leppera przywrócił, koalicję odnowił, a za rok znowu zerwał – również z LPR – by pójść na przedterminowe wybory. Taką ma naturę, stąd powracające w ostatnich tygodniach porównanie do skorpiona.

Pogonieni przez Kaczyńskiego politycy próbowali czegoś na własną rękę ale z fatalnym skutkiem. Kurski w roli polityka jest nieudacznikiem takim samym jak w dziennikarstwie, Cymański nadaje się, żeby błyskotliwie perorować w studiu medialnym, a nie żeby mozolnie budować od zera partyjne struktury. Najpoważniejszy z nich Ziobro przekonał się, że niczego na własną rękę nie zdziała, gdy prowadził marsz w obronie Radia Maryja i Telewizji Trwam, szykanowanych wtedy przez zdominowaną przez PO i PSL Krajową Radę RiTv. Trudno o bardziej zbożny cel. Ale gdy Ziobro przemawiał w alejach Ujazdowskich, z radiomaryjnego tłumu wykrzykiwano: – Wracaj i przeproś.

Wiedzieliście Państwo Katona, któremu trzęsą się ręce? I drży głos? Ja raz jeden: wtedy.
Wyciągnął wnioski, zrobił to, co nakazywał zawsze wierny elektorat. Bolesław Kędzierzawy też ukorzył się przed cesarzem Barbarossą i również wiedział co robi, bo zachował resztkę władzy nad Krakowem.

Zbigniew Ziobro nie dał się – choć “sczyszczony” jak mawia aparat PiS – nie dał się, znowu posłużmy się tym samym slangiem, “wygumkować”. 
Kaczyński wpuścił go z powrotem. Ale bocznymi drzwiami. Nie musiały być szerokie, niezbyt rozległa kanapa w postaci Solidarnej Polski cała się zmieściła. Bo Ziobro nie został powtórnie przyjęty do partii PiS, tylko wraz z całą swoją czeredą stał się “koalicjantem wewnętrznym” w ramach wirtualnej czy operetkowej Zjednoczonej Prawicy. Leszek Moczulski, człowiek odważny i przedni umysł, wymyślił przed laty “Rewolucję bez rewolucji”. A nieudany prawnik Kaczyński zwykle odwagą nie grzeszący (13 grudnia spałeś do południa – skandują demonstranci przed jego willą) – tylko koalicję bez koalicji. Szatański pomysł prezesa załatwił dwie sprawy: Ziobro nie odbiera już tych 2-3 proc głosów, które mógłby pozyskać samodzielnie ze swoją kanapą. Ale wyeliminowany zostaje z dwóch kluczowych dla PiS spraw: premierostwa i sukcesji po Kaczyńskim.

Wiadomo, że premier musi pochodzić z partii-matki, którą Jarosław i Lech Kaczyńscy wspólnie zakładali a nie z żadnej z pogardzanych kanap sojuszniczych.
Zaś następcą prezesa – w sytuacji gdy Kaczyński coraz bardziej przypomina Leonida Breżniewa z jego ostatnich lat zachowaniem, sposobem poruszania się i mówienia, spowolnionymi reakcjami i postępującą utratą kontaktu z rzeczywistością – również zostać może wyłącznie polityk PiS.  

Wiosną 2005 roku wiadomo już, że wkrótce kończą się rządy SLD, do władzy zmierza PiS, wtedy jeszcze wszyscy myślą, że będzie to koalicja z PO, bo mało kto wie, że osieroceni po śmierci Jana Pawła II Polacy porzucą moralne kategorie w głosowaniu na tyle, że dyrdymały Kurskiego o dziadku z wermachtu nie będą im już przeszkadzać, liczyć się będzie zmiana jak najbardziej stanowcza, a tę obiecuje nie kiepski żurnalista Kurski tylko poseł Ziobro, kojarzony jako twardy prokurator z komisji rywinowej, chociaż zdążył być tylko aplikantem…  Spotykam Ziobrę w sejmowym korytarzu. Chcę mu dać książkę, to oczywiste, jest jednym z jej bohaterów. Zna mnie zresztą doskonale, choćby ze wspomnianej komisji.

– Mam coś dla pana – rzucam.  
Mina posła przypomina przykładnego kleryka, któremu zaproponowano wizytę w agencji towarzyskiej.
– Co mianowicie? – pyta z marsem na twarzy.

Szybko wręczam mu egzemplarz, żeby już mieć to z głowy. Znacie państwo wiele przykładów, żeby w Polsce dziennikarz próbował dać łapówkę politykowi? Ja żadnego. Ale Ziobro już wtedy woli na zimne dmuchać. A przy tym nie ufa nikomu. Może troszeczkę swojej Patrycji… Ona jedna go nie zawiodła.

Niby taki uczciwy, a jego kanapowa Solidarna Polska partyjną konwencję zorganizowała za pieniądze, pozyskane z instytucji europejskich na działalność proekologiczną, chociaż nie jest to partia zielonych.

Poczucia humoru polski Katon też nie ma. Rozmawiamy kiedyś w Sali Kolumnowej, rzucam sformułowanie: “komisja Nałęcza”. W USA każdą śledczą instytucję nazywa się od nazwiska jej szefa. Ale Ziobro zaraz protestuje. 

– Gdyby to była komisja Nałęcza, to nie by nigdy do głosu nie dopuścili – przekonuje.
Rocznik 1970, zdążył w rodzinnej Krynicy jako dziewiętnastolatek przed wyborami czerwcowymi rozlepiać plakaty Komitetu Obywatelskiego. Gdy studiował prawo, szantażysta o przezwisku Gumiś wysadzał po kawałku historyczny Kraków, domagając się okupu, który część radnych… serio skłonna była mu wypłacić, żeby przestał. Z ekspertyzy, zamówionej u autorytetów psychologii i kryminalistyki wynikało, że Gumiś to człowiek inteligentny, najpewniej z wyższym wykształceniem. Gdy go złapano, okazało się, że ma tylko podstawówkę, pozostaje na utrzymaniu siostry, połowę życia spędził w więzieniu. Bezradność państwa wobec szantażysty wywarła przejmujące wrażenie na przyszłym prawniku, podobnie jak pobyt we Włoszech, gdzie wszyscy mówili o sędzim Falcone, rzucającym wyzwanie mafii.   Zbigniew Ziobro pozostaje typem polityka postdemokratycznego w tym sensie, w jakim zostawali nimi kolejni rosyjscy premierzy w czasach Borysa Jelcyna a potem Władimira Putina, zawdzięczający swoją pozycję wskazaniu protektora, podbudowanemu wiedzą tajemną, jaką dysponowali (zwykle z zakresu gospodarki lub służb specjalnych).

Nie jest typem człowieka, na którego się głosuje, jego ugrupowaniu zmierzono w trakcie niedawnego kryzysu jednoprocentowe poparcie, podobnie zresztą jak Porozumieniu Jarosława Gowina. Nie musi jednak się martwić, skoro jego plany nie zakładają samodzielnego startu. Ale też żadna “umowa sukcesyjna” nawet gdyby powstał taki tajny protokół do też niejawnej umowy koalicyjnej, jaką PiS zawarł z SP i Porozumieniem, nie zagwarantuje skutecznie Mateuszowi Morawieckiemu następstwa władzy. Silny dziś poparciem Kaczyńskiego premier może się okazać bezradny wobec demonów, uruchomionych gdy prezesa zabraknie.

Ziobro na samodzielne przywództwo nie ma co liczyć, ale wie też, że z chaosu wyłonić się może jakiś triumwirat, dzielący wpływy. Niedawny sondaż IBRIS pokazuje, że pomimo gorszących sporów i utraty twarzy na wsi (skutki uboczne ustawy o ochronie zwierząt okażą się dotkliwe dla rolników) partia rządząca zachowuje ponad 40 proc poparcia. Jeśli zacznie się gra o to, żeby je zachować – Ziobro przyda się jako polityk rozpoznawalny jako twarz “reformy wymiaru sprawiedliwości” (chociaż ta sprowadziła się do przejmowania prokuratury i sądów przez władzę) a przy tym ten, który nie tylko sprzeciwił się regulacjom antynorkowym ale również utrącił niesławny pomysł zinstytucjonalizowania bezkarności urzędniczej pod pretekstem pandemii. 

Zbigniew Ziobro… musi zostać 

Jaka jeszcze – poza inteligencją, powierzchownością oraz poziomem partnerek życiowych istnieje różnica między Ziobrą a Kurskim, kiedyś wspólnie wykluczonymi z PiS przez prezesa? To wcale nie początek żartu, tylko kwestia poważna i dla ekipy rządzącej kluczowa… Różnica bowiem polega na tym, że teraz Kaczyński Kurskiego może wykopać z prezesury TVP – co czynił już dwukrotnie, za każdym razem przywracając. Za to Ziobry z rządu – już nie. Okazało się to przy okazji ostatniego zawirowania. Bo przecież Katon z resortu sprawiedliwości – jeśli znów użyć slangu pisowskiego aparatu – nagrabił sobie jak mógł. Zagłosował wraz ze swoimi posłami przeciw piątce Kaczyńskiego, odmówił poparcia dla ustawy o bezkarności urzędników, co zmusiło do zdjęcia jej z sejmowej agendy, bo już w tym wypadku PO i SLD nie były takie głupie jak w sprawie “ochrony zwierząt”, bo pod taką marką przechodzą szkodliwe dla wsi regulacje, żeby rządzących wspierać. Odejście Ziobry pomogłoby pozyskiwać fundusze europejskie. Ale to nie ten scenariusz. Minister zostaje, chociaż prezes ma wielką wprawę w usuwaniu tych, co się sprzeciwią.
Jak to, spytać można, to w 2011 r. Kaczyński mógł się Ziobry z partii pozbyć a teraz już nawet z rządu nie może? Co zmieniło się w międzyczasie…

Odpowiedź nie jest trudna, zawiera się w niej imię i nazwisko: urzędujący premierMateusz Morawiecki, typowany też na następcę prezesa w partii. Dla pozbawionego życiorysu Kaczyńskiego syn legendarnego Kornela jest tym, kim dla wychowanego w leningradzkiej komunałce Władimira Putina profesorski syn Dmitrij Miedwiediew z nienagannymi manierami i wejrzeniem liberała. Delfin nie może mieć kłopotów, więc trzeba ścierpieć Ziobrę z całą jego arogancją. Przynajmniej szef nie może mu ich przydawać, dopóki jeszcze dzieli i rządzi. A ich zapowiedź już się pojawiła, choć w zawoalowanej formie przekazu. 

Porozumienie ponad problemami

Po tygodniu absorbowania opinii publicznej swoimi sporami wewnętrznymi rządzący ogłosili porozumienie. Przetargi temu towarzyszące odwracały tylko uwagę od powszechnych kłopotów. Pandemia zbiera rekordowe żniwo, trwa spór z rolnikami, zaczyna się gotowość protestacyjna w zbrojeniówce, z górnikami władza się dogadała, ale nie wiemy, czy zgoda przetrwa, bo musi ją potwierdzić Komisja Europejska.

Read more

W niedawnym kryzysie – była już o tym mowa – Ziobro jednego poniedziałku odbył dwie konferencje prasowe, z których jego były druh Kurski pozwolił dać na antenę pierwszą, ale z poślizgiem i w czasie drugiej. Co powiedział wtedy minister sprawiedliwości? Nawiązał do afery GetBacku. Dał do zrozumienia, że prezes tej instytucji Konrad K. – tak go nazwijmy ze względu na wymogi prawne, chociaż wszyscy i tak wiedzą o co chodzi – ma wiele do powiedzenia i zostanie zapewne świadkiem koronnym. Kiedyś finansujący gale “Gazety Polskiej” i tym podobnych pisowskich “środków musowego przykazu” – powiedzmy najostrożniej – zabiegał w lepszych czasach o dostęp do szefa Polskiego Funduszu Rozwoju Pawła Borysa (wersja hard mówi nawet o wspólnym projekcie biznesowym) oraz prezesa PKO BP Zbigniewa Jagiełły.

Czterech facetów po przejściach

Umowy, której podpisali, nawet nie ujawniono. Wiadomo, że zawiera podział pieniędzy z subwencji czyli z podatków od obywateli: kanapowi koalicjanci PiS, Porozumienie Jarosława Gowina oraz Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry dostaną po 2 mln zł rocznie.

Read more

Ten pierwszy to główny doradca gospodarczy i jak mawiają wtajemniczeni mózgMateusza Morawieckiego, ten drugi to kolega jeszcze z radykalnie antykomunistycznej Solidarności Walczącej. Tylko Ziobro i już wymieniony w kontekście żony ministra Mariusz Kamiński znają – jak mówią prawnicy – głębokość obu spraw. A praktyka resortu przez w sumie siedem już lat, kiedy nim Ziobro kieruje, wskazuje, że jego znakiem firmowym okazuje się posługiwanie się ludźmi, skłonnymi powiedzieć dużo więcej, niż wiedzą, byle tylko wyjść z najtrudniejszej sytuacji życiowej. Dlatego pewnie Zbigniew Ziobro musi zostać.          
– Strach się bać – mawia w takich sytuacjach nie tylko aparat PiS.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 4.9 / 5. ilość głosów 7

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here