czyli warianty sukcesji po Putinie

W tym wypadku przysłowie o dzieleniu skóry na żywym niedźwiedziu sprawdza się znakomicie. Na razie bowiem Władimir Putin wciąż rządzi i grozi światu. Chociaż zdrowie mu nie dopisuje, co nawet w telewizji widać, to od swojego amerykańskiego odpowiednika Joego Bidena pozostaje o dekadę młodszy.   

Rachuby wolnego świata, że rozstrzygnie stan zdrowia dyktatora (rocznik 1952) mogą okazać się zawodne, skoro postmarksistowski satrapa z Zimbabwe Robert Mugabe rządził do 93 roku życia łącznie przez 37 lat (jego rosyjskiemu odpowiednikowi brakuje więc jeszcze piętnastu), podobnie jak Putin sprawując w różnych okresach urzędy prezydenta i premiera i ostatecznie władzy nie oddał dobrowolnie, tylko obalony przez wojskowy zamach stanu. 

Wciąż więc wariantem najbardziej prawdopodobnym wydaje się długie pozostawanie Putina na obecnym stanowisku. Dla Ukrainy oznacza to przekształcenie obecnej wojny w długotrwały konflikt.

Na wyniszczenie i na wyczerpanie

Ze szkolenia wojskowego, które odbywałem, jak cały mój rocznik na uczelni w barakach studium przy Żwirki i Wigury (na roczną służbę do jednostki już nie poszedłem, bo skutecznie wyłgałem się pełnionym wtedy stanowiskiem kierownika działu politycznego w “Obserwatorze Codziennym”: gazeta była niezależna, ale miała wspólnego sponsora z rządzącym wówczas Kongresem Liberalno-Demokratycznym; wywarło to wystarczające wrażenie na czarnych pułkownikach z wojskowej komendy uzupełnień, żeby skutecznie przenieśli mnie do rezerwy) zapamiętałem zdarzenie z zajęć, gdy jeden z oficerów prezentował typologię wojen. W trakcie sakramentalnego “czy są pytania” jeden ze studentów chciał wiedzieć, jak zakwalifikować wojnę iracko-irańską. Trwała już wtedy ósmy rok.

Prowadzący, zanim odpowiedział, zadumał się głęboko i po namyśle odrzekł, że jest to zarówno “wojna na wyniszczenie” jak “wojna na wyczerpanie”. Dziś tamta odpowiedź zupaka stanowi już część elementarnej wiedzy specjalistów od konfliktów zbrojnych. I spełnienie się dokładnie tego wariantu zagraża Ukrainie, stanowiąc niekorzystny scenariusz również dla wszystkich – może z wyjątkiem Białorusi, odwracającej uwagę od własnych problemów – państw z nią graniczących. 

Co nie znaczy, że nie warto analizować innych ewentualności.

Władimir Władimirowicz Putin może się jednak zdecydować na ustąpienie z dokładnie tego samego powodu, z jakiego na jego rzecz zrezygnował przed ponad dwudziestu laty Borys Jelcyn: żeby zapewnić sobie bezkarność. Zresztą dawny major KGB Putin, chociaż nie leży to w jego naturze, w tym akurat wypadku słowa dotrzymał. Faktyczny immunitet zapewnił nie tylko samemu Jelcynowi (a prezydenta Federacji Rosyjskiej byłoby za co skazywać, skoro w październiku 1993 r. posłał czołgi na demokratycznie wybrany parlament, inna rzecz, że złożony głównie z komunistów i faszyzujących nacjonalistów), ale również jego córce Tatianie Diaczenko i zięciowi, którzy od oligarchów pobierali comiesięczne pensje w dolarach wielokroć przewyższające kwoty, jakie zwykły Rosjan zarobi przez całe życie.

Cyborg od Sorosa… czyli może wcale nie tak wielki suspens 

Jeśli zmiana odbędzie się pod kontrolą, najpewniejszym kandydatem do zastąpienia Putina w prezydenckim fotelu stanie się młodszy od niego o dziesięć lat Siergiej Kirijenko. Za sprawą Jelcyna błyskawicznie został premierem w wielu 36 lat i z powodu kryzysu, nazwanego potem na globalnych rynkach rosyjskich musiał się z fotelem pożegnać. Wszystko działo się w jednym i tym samym 1998 r.

Nazwano go kinderniespodzianką, bo – kaprys Jelcyna – nie był wcześniej wymieniany w gronie pretendentów do premierowskiego stołka. Poza nienagannym obyciem wyróżniał go młodzieńczy wygląd.  Nie dlatego odszedł, że z kryzysem sobie nie poradził, wręcz przeciwnie. Zdewaluował rubla, co należało zrobić. Tyle, że populistyczny Borys Jelcyn obiecał wcześniej, że żadnej dewaluacji nie będzie. Poświęcił więc Kirijenkę jako kozła ofiarnego. Nie wstrzymało to jego kariery. Zaraz po dojściu do władzy Putina mianowany został pełnomocnikiem w regionie nadwołżańskim. Zaś 2005 r. objął ważny w Rosji urząd szefa rządowej agencji ds. energii atomowej Rosatom. 

Pozostaje teraz wiceszefem prezydenckiej administracji Putina. Zajmuje się szczegółami aneksji podbitych terytoriów ukraińskich. Z Putinem od lat jest blisko, mówią sobie “ty”. Właśnie od Kirijenki Putin dowiedział się o nominacji na szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa co otworzyło mu drogę do wielkiej kariery. Tyrani niekiedy skazują przynoszących złe wieści, ale zwykle wyróżniają tych, co dostarczają dobrych. Technokrata Kirijenko wywarł wpływ na kształt kampanii prezydenckich Putina.  

Co można o Kirijence powiedzieć, poza tym, że pozostaje łudząco podobny do Mateusza Morawieckiego, chociaż jego ojciec był wykładowcą filozofii (marksistowsko-leninowskiej, innej w ZSRR nie uznawano) a nie antykomunistą, zwłaszcza że nosił imię Władilen, wiadomo na czyją cześć, co być może miało zrównoważyć obciążające w radzieckich czasach rodowe nazwisko Izraitiel, którego kolejne pokolenie już nie używa, woląc to po matce, zresztą Ukraince? Siergiej Kirijenko czuje gospodarkę i zna się na niej, w czasach kryzysu nazwanego potem w świecie rosyjskim słuchał porad George’a Sorosa, a później organizował na użytek kremlowskiej administracji – to wcale nie żart – castingi na liderów.  

Może to oznaczać, że miejsce wywodzącego się ze służb specjalnych psychopaty, przypominającego nieco bohatera ponurego filmu “Ładunek 200” Aleksieja Bałabanowa, u steru władzy zajmie biegły w zarządzaniu kryzysowym cyborg obeznany doskonale z atomistyką ale i sferą public relations. Do wolnego świata należy ocena, czy to lepiej, czy gorzej.

Zachód raz już pomógł Siergiejowi Władilenowiczowi Kirijence – wtedy premierowi – pompując w Rosję ogromne pieniądze, byle tylko tamtejszy kryzys nie rozszerzył się na cały świat. Tym samym pośrednio sfinansował późniejsze o kilkadziesiąt miesięcy przekazanie władzy przez Jelcyna Putinowi, które – jak pamiętamy – nastąpiło w całkowicie pokojowych okolicznościach. Późniejsze zdarzenia dowiodły jednak, że Stany Zjednoczone ani Unia Europejska nie mogą liczyć na wdzięczność obecnego prezydenta za ten sponsoring. Bliższa Putinowi wydaje się raczej wypowiedziana swego czasu przez Władimira I. Lenina zasada, że kapitaliści sprzedadzą nam sznurek, na którym ich powiesimy. 

Technokrata Kirijenko pozostaje więc niewiadomą. Zapewne bardziej tylko obliczalną niż Putin.

Co do tego ostatniego nawet decyzję o użyciu broni jądrowej trudno wykluczyć. Co najwyżej można się spodziewać, że w takim wypadku powstrzymają Władimira Władimirowicza wysocy wojskowi, nauczeni, że bronią atomową skutecznie się straszy, ale nigdy się jej nie używa. Taka była bowiem doktryna radziecka: odwołując się do strachu wolnego świata, sprawiającego, że nawet w głębi terytorium Stanów Zjednoczonych masowo budowano schrony przeciwatomowe, Nikita Chruszczow w 1962 r. wygrał kryzys kubański, utrzymując socjalistyczny niezatapialny lotniskowiec pod komendą Fidela Castro o kilkadziesiąt lat od wybrzeży Florydy. 

Jeśli Putin, wieloletni oficer KGB na drugorzędnej placówce w nieistniejącej już Niemieckiej Republice Demokratycznej (nawet nie w Berlinie Wschodnim, lecz tylko Dreźnie) obeznany jest co najwyżej z technikami inwigilacji, to wieloletni szef Rosatomu na broni jądrowej zna się doskonale. Daje to niemal pewność, że Kirijenko jej nie użyje. Ale to jedyny komfort dla wolnego świata. Sprawy państwowe biegły w zarządzaniu kryzysowym Kirijenko poprowadzi zapewne sprawniej od Putina. Pod warunkiem oczywiście, że się do nich dorwie.  

Putin, jak wiemy – od dzieciństwa przygotowany został do przyszłych zadań. Doskonale, więc w uznaniu tego jego nauczycielka z leningradzkiej podstawówki Wiera Dmitrijewna Guriewicz, która sprawiła, że przestał chuliganić, zapisał do Komsomołu a nawet zaczął uczęszczać na zajęcia kółka zainteresowań językiem niemieckim, który po latach przydał mu się na placówce kagiebowskiej w Dreźnie – przeszła na emeryturę w randze kapitana milicji, wysokiej jak na “kobietę radziecką” zwykle w specsłużbach przy awansach dyskryminowaną. 

Karierę Siergieja Władilenowicza Kirijenki zaprogramowano z podobną starannością. Z humanistycznego domu pochodzący (jeśli o synu wykładowcy marksizmu da się tak powiedzieć), został inżynierem od budowy okrętów. W ZSRR była to branża równie strategiczna jak marksizm-leninizm. Nie skonstruował jednak ani jednej łodzi podwodnej, o lotniskowcach nie wspominajmy. Od 25 roku życia stał się aparatczykiem Komsomołu na kierowniczych stanowiskach. Rządził komunistyczną młodzieżą najpierw w jednej ze stoczni, potem w zamkniętym dla cudzoziemców mieście Gorki, gdzie lokowano zakłady ściśle tajnych sektorów. O jego służbie wojskowej niewiele wiadomo, chociaż niewątpliwie, gdyby nie nastawiał się na konkretny model kariery, udałoby mu się spędzenia dwóch lat w mundurze uniknąć jako synowi prominenta. Nie służył jednak w Afganistanie, skąd jego rówieśnicy wracali w trumnach, których masowe transporty do ojczyzny określano kryptonimem “Ładunek 200”, od czego wziął się tytuł przywołanego tu już filmu Aleksieja Bałabanowa, dziejącego się – nie od rzeczy przypomnieć – w nieznanym wtedy a dziś pojawiającym się stale w światowych przekazach Ługańsku..

Nie wszystko w obfitym i ciekawym biogramie potencjalnego następcy Putina tworzy zgrabną układankę. Deputowanym już w nowej Rosji został bowiem Kirijenko z ramienia Sojuszu Sił Prawicowych. Na czele tej formacji stał wtedy Borys Niemcow, zwolennik opcji prozachodniej, zabity na moskiewskim moście w drugim dziesięcioleciu rządów Putina. Czy Siergiej Władilenowicz współpracował z nim szczerze i rzetelnie, czy tylko został do liberalnej partii przez swoich oddelegowany, tego się dziś nie dowiemy.

Bezspornie jednak, chociaż nawet demokraci rosyjscy natrząsali się, że za rządów Jelcyna premierem zostać mógł każdy – inna wcześniejsza funkcja wiceministra energetyki, jaką pełnił Kirijenko, wskazuje na przynależność młodego polityka do ścisłego kręgu wtajemniczonych. Może kinderniespodzianka to była ale nie dla swoich.       

Ceausescu też wydawał się… na wieki wieków

W rozwoju sytuacji w Rosji nie da się też jednak wykluczyć trzeciego wariantu – poza petryfikacją reżimu oraz wymianą Putina na bardziej rzutkiego technokratę, co na atomie się zna, a nie tylko nim straszy.

Przebieg wydarzeń podobny jak w Rumunii nie da się dzisiaj wykluczyć. Reżim Nicolae Ceausescu, rządzącego od połowy lat 60. długo wydawał się nieusuwalny. Zachowywał względną niezależność nawet od radzieckiej centrali (siły rumuńskie – cześć im i chwała za to – nie uczestniczyły w likwidacji Praskiej Wiosny w 1968 r. a gdy ważyły się losy interwencji Układu Warszawskiego w Polsce, Ceausescu wypowiedział dobitne zdanie: “nie byliśmy w Pradze, nie wybieramy się też do Warszawy”). Utrzymywał własne kontakty z krajami Trzeciego Świata i Izraelem. Gdy państwa socjalistyczne zbojkotowały w 1984 r. olimpiadę w Los Angeles, Ceausescu posłał tam swoją ekipę, z sensem, jak się okazało, skoro Rumunia w klasyfikacji medalowej została… drugą po amerykańskich gospodarzach potęgą w światowym sporcie.  Zarazem jednak – pomimo światowego podziwu dla gimnastyczki Nadii Comaneci – Rumunia nawet na tle innych krajów bloku okazywała się skansenem. Obywatele żyli w niedogrzanych mieszkaniach, a w szpitalach chorych kładziono po dwóch do jednego łóżka, żeby im było cieplej. Za wszechmocną uchodziła okrutna policja polityczna Securitate, brutalnością przewyższająca wschodnioniemiecką Stasi.

Jednak działacze partyjni i generałowie utkali sieć konspiracji przeciw dyktatorowi, czekając na dogodny moment. Nadszedł on w grudniu 1989 r. kiedy to Ceausescu kosztem wielkiego przelewu krwi tłumił demonstracje protestacyjne w Timisoarze a potem samym Bukareszcie. Z czasem nawet wielki wiec zwołany na znak poparcia dla dyktatora przekształcił się w manifestację protestacyjną przeciw niemu. Ceausescu został obalony przez własnych zwolenników, osądzony i wraz z żoną Eleną pospiesznie rozstrzelany, żeby nie ujawnił udziału świeżych rewolucjonistów we własnych zbrodniach. Zaś Rumunia, szczelnie przedtem zamknięta, obrała kurs na Zachód, dziś należy wraz z nami do NATO i Unii Europejskiej.     

Zarówno Putin – wtedy jeszcze na placówce KGB w NRD – jak i jego potencjalni następcy z pewnością pamiętają tę historię doskonale.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here