Koalicja na czerwonym świetle

0
51

Koalicja świateł drogowych to najnowszy pomysł, krążący po politycznych kuluarach. Utworzyć by ją miały: Lewica Włodzimierza Czarzastego oraz już złączone sojuszem wyborczym (Trzecia Droga) Polska 2050 Szymona Hołowni i Polskie Stronnictwo Ludowe Władysława Kosiniak-Kamysza. Problem w tym, że uczestnicy porozumienia niewiele by zyskali, poza przyjemnością utarcia nosa Donaldowi Tuskowi, który oficjalnie opowiadając się za wspólną listą opozycji, musiałby przeboleć jej powołanie bez niego.

Sojusz, jaki miałby powstać, stanowi bowiem sposób bardziej na wczołganie się do przyszłego Sejmu nielicznego grona liderów tworzących go partii, niż masowe i triumfalne do niego wkroczenie. A sam pomysł wydaje się efektem raczej spowodowanej przez sondaże paniki niż trzeźwej kalkulacji. 

Termin “koalicja świateł drogowych” wywodzi się z polityki niemieckiej. Tam po ostatnich wyborach sojusz rządowy z Olafem Scholzem jako kanclerzem zawarli socjaldemokraci, Wolni Demokraci oraz Zieloni. SPD używa barw czerwonych (partia komunistyczna nie działała w RFN legalnie, więc ten kolor kojarzy się z socjaldemokratami), FDP żółtych, a Zieloni jak sama nazwa wskazuje – stąd zestawienie jak na sygnalizatorach drogowych.

Wyborcy nie lubią dodawania w ich imieniu

W polskich warunkach trudniej jednak wróżyć tej palecie barw sukces wyborczy. Socjologowie potwierdzają bowiem, że elektoratów partyjnych nie da się mechanicznie łączyć, bo zwykle nie akceptują automatycznie decyzji liderów. Pomysł koalicji drogowej oddaje raczej desperackie poszukiwania, związane z nerwowością, spowodowaną niekorzystnymi sondażami: w niektórych z nich poparcie dla Trzeciej Drogi (PSL z Polską 2050) zmalało do okolic progu wyborczego 8 proc, pozwalającego koalicjom na wejście do Sejmu: partiom wystarcza 5 proc. Zaś Lewica od dawna w badaniach utrzymuje skromny jednocyfrowy urobek. W najnowszym notowaniu Estymatora PSL razem z Polską 2050 uzyskują 11 proc poparcia, a Lewica samodzielnie 7,5 proc. Wcześniej jednak było dużo gorzej, a żaden z tych wyników nie jawi się na miarę ambicji [1]. 

Lekarstwem stać by się miało rozszerzenie porozumienia PSL z Polską 2050 o Lewicę. Wiadomo, że liderzy tej ostatniej, z Włodzimierzem Czarzastym na czele, pielgrzymują do Donalda Tuska w nadziei na wspólną listę z PO. Sternicy Koalicji Obywatelskiej (którą w praktyce PO zawarła sama ze sobą, bo nominalni partnerzy, jak resztówka Nowoczesnej to kanapy) nie kwapią się do rzucania tratwy ratunkowej. Już cztery lata temu ówczesny lider PO Grzegorz Schetyna po porażce szerokiego porozumienia PO, PSL i SLD w wyborach europejskich, przed kolejnymi – do Sejmu – uznał, że decyzja PSL o samodzielnym starcie załatwia odmownie kwestię rozszerzenia listy. Ocenił, że sojusz z samym tylko SLD bardziej Platformie zaszkodzi niż pomoże. Zwycięskiemu w wyborach do Parlamentu Europejskiego PiS, które w kampanii zarzucało PO sojusz z postkomunistami, podobna koalicja ułatwiłaby powtarzanie tego samego argumentu. 

Sondaż obywatelski bez realnych wariantów

Co i rusz “Gazeta Wyborcza” drukuje na pierwszej stronie wyniki “sondażu obywatelskiego” (każdy student pierwszego roku socjologii wie, że podobny przymiotnik w odniesieniu do badania opinii publicznej nie ma sensu, bo sondaż może być co najwyżej prawidłowy bądź fałszywy), przekonując, że tylko wspólna lista daje szansę odsunięcia PiS od władzy. Nieważne, że wyniki innych badań renomowanych ośrodków tego nie potwierdzają, co więcej, w pierwszym z sondaży – pożal się Boże obywatelskich – nie przebadano w ogóle wariantu z koalicją później zawartą przez PSL i Polski 2050, jakoby z braku środków, a to żart chyba. Oficjalnie za wspólną listą całej opozycji opowiada się Tusk. Wsparł także jej koncepcję list 447 intelektualistów, wśród których jednak zabrakło dwojga najbardziej w świecie rozpoznawalnych: noblistki Olgi Tokarczuk i laureata Oscara Pawła Pawlikowskiego. 

W praktyce zaś Tusk dąży nie do szerokiej koalicji z uwzględnieniem praw wszystkich jej uczestników, lecz do kanibalizacji jej partnerów, wciąż postrzeganych jako konkurenci. Pognębienie ich pozostaje dla PO ważniejsze niż przejęcie władzy z rąk PiS. Podobne podejście ujawniło się przy okazji wyborów prezydenckich, kiedy po wycofaniu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej Platforma Obywatelska wystawiła nie mającego szans na zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego, którego zadaniem było pokonanie wcale nie Andrzeja Dudy, tylko Szymona Hołowni i obrona drugiego miejsca w polskiej polityce. W ten sposób rozumuje i dzisiaj PO-Koalicja Obywatelska: niech nawet dalej rządzi PiS, byle byśmy to my pozostali najsilniejsi “na opozycji” jak mówią w swoim szpetnym slangu politycy.         

Pokonać Tuska jego własną bronią? I raptem pięć minut satysfakcji

Jedynym sukcesem “koalicji świateł drogowych” byłby więc prestiżowy: ośmieszenie Tuska. Bo oto szeroka koalicja powstała, ale bez tego, kto krzyczał o niej najgłośniej i jego partii. Takie propagandowe zwycięstwo i utarcie nosa niedoszłemu “dominatorowi” okazało by się jednak pyrrusowe. 

Główną siłą opozycji i tak pozostanie PO-KO. Oczywiście nowa koalicja liczyć może na miejsca w przyszłym Sejmie, kłopotu z przekroczeniem progu 8 proc. by nie miała, jednak każda z tworzących ją formacji wprowadzi wtedy niewielu posłów. Choćby PSL, które po wyborach z 2019 r. miało ich trzydziestu, podobnego urobku teraz nie uzyska. A tym bardziej Lewica, co na Wiejską wprowadziła poprzednio 49 posłów. Przyczyna pozostaje dość oczywista: Lewicę z Trzecią Drogą niewiele łączy. 

Antysystemowcy od Hołowni nie poprą Czarzastego…

Udział Włodzimierza Czarzastego, kojarzonego jeszcze z aferą Lwa Rywina po której był przesłuchiwany przez sejmową komisję śledczą, a przy tym łączonego z tradycyjnie partyjnym stylem prowadzenia polityki – zrazi liczne grono wyborców Szymona Hołowni, opowiadających się za odnową życia publicznego i naprawą nie tylko mechanizmów ale sposobu politycznego działania. Z kolei Polskie Stronnictwo Ludowe zmieniło się mocno od czasów, gdy wraz z SLD współrządziło Polską w latach 1993-97 oraz 2001-3. Potem przez dwie kadencje pozostawało z kolei lojalnym sojusznikiem PO u steru kraju (2007-15). Wieś na tym skorzystała, czego symbolem pozostają boiska-“orliki” i drogi-“schetynówki”. Nawet, jeśli większość głosuje tam na PiS za sprawą wiązanych z jego rządami socjalnych świadczeń. PSL stało się nie tylko na wsi partią ludzi sobie radzących, a nie – jak w pierwszym okresie transformacji – reprezentantem pokrzywdzonych.

…ani milicyjne osiedla świętego młodzianka

Koncepcja “koalicji świateł drogowych”, przypisywana Stanisławowi Żelichowskiemu, reprezentującemu starszą generację ludowców, wydaje się w niewielkim stopniu uwzględniać doświadczenia ostatnich lat. A nawet wolę partnera, który stanowić ma tu wartość dodaną: dla wielu wyborców starszej daty, pamiętających czasy, kiedy partia była jedna i nazywała się PZPR, święty młodzianek Szymon Hołownia z telewizją TVN w biografii pozostaje nie do przyjęcia. Raczej pozostaną w domach niż to poprą.  

Poza paniką sondażową Lewicę i przyszłych jej partnerów łączy głównie zagrożenie kanibalizowaniem przez Koalicję Obywatelską, objawiające się sposobem potraktowania liderów innych partii w dniu organizowanego przez PO-KO marszu 4 czerwca, kiedy to nie stali się nawet statystami. Dalece bardziej niebezpieczna okazuje się dla nich koncepcja kaptowania poszczególnych polityków i grup, wbrew liderom. Wiadomo, że z listy Koalicji Obywatelskiej do Sejmu wystartuje teraz wicemarszałek Senatu dobiegającej końca kadencji Gabriela Morawska-Stanecka, która do izby wyższej weszła z rekomendacji Lewicy. Mówi się o miejscach rezerwowanych przez PO-KO dla działaczy PSL. Prowokuje to nastroje typu “ratuj się, kto może”.

Wartość dodana… ale inna niż Czarzasty

Paradoksalnie Lewica manifestuje dziś największą zdolność koalicyjną, objawiającą się zarówno antyszambrowaniem u Tuska jak kombinowaniem z “koalicją świateł drogowych”. Czarzasty nie tylko nie mówi “nie” sojuszowi wyborczemu z PO-KO ale wręcz wydaje się jedynym poważnym zwolennikiem podobnego rozwiązania. To nie on, tylko Hołownia i Kosiniak-Kamysz sprzeciwili się odmienianej we wszystkich przypadkach przez media głównego nurtu wspólnej liście. Gadanie bez końca o koalicjach żadnej z nich jednak nie stworzy. Zapewne Czarzasty ze swoimi pozostanie sam na placu boju. Nerwowo spoglądając przy tym na sondaże, coraz bliższe progu wyborczego niż trzynastoprocentowego rezultatu sprzed czterech lat. Koalicja świateł drogowych nie wynika bowiem z prawa wielkich liczb, które rządzi działaniami na elektoratach. 

Brak szans powodzenia koalicji świateł drogowych nie oznacza jednak, że PSL i Polska 2050 muszą pozostać przy tym, co już uzgodniły. Chociaż powołanie Trzeciej Drogi to już niemało: przecież to jedyna jak dotychczas – a może być tak, że już do wyborów z tym stanem rzeczy zostaniemy – koalicja zawarta przez podmioty obecne w Sejmie. Nawet porozumienie senackie ugrupowań demokratycznych, sprowadzające się w praktyce do powtórzenia ustaleń sprzed czterech lat, ślimaczy się niebywale.

Porozumienie PSL z Polską 2050 ma do dyspozycji dwa warianty, stanowiące krok naprzód i uwalniające aparaty ale też, co ważniejsze,  elektoraty obu ugrupowań od kosztownej paniki spowodowanej sondażami i przybierającej postać samospełniającego się proroctwa.

Plan minimum oznacza rezygnację z koalicyjnego formatu przy zachowaniu samego sojuszu i obniżenie progu wyborczego do 5 proc. Oznacza to start w wyborach z listy PSL, na której ludzie Hołowni staną się zaproszonymi gośćmi. Dla nich to rozwiązanie prestiżowo trudne, ale lepsze od nieobecności w przyszłym Sejmie. W praktyce jednak sprowadza się do technicznej tylko zmiany. Zapobiegającej katastrofie, szczególnie dotkliwej dla ruchu ludowego, obecnego we wszystkich kolejnych Sejmach. Chwalącego się ponad 120 latami historii a także szesnastoma latami współrządzenia w czasach nowej Polski, również w momentach przełomowych (rząd Tadeusza Mazowieckiego). 

Ambitniejszy bez porównania wariant zakładałby dokooptowanie trzeciego koalicjanta, łatwiejszego do zaakceptowania jako partner przez wyborców PSL i Hołowni. W grę wchodzić może środowisko działające na rzecz wyłonienia politycznej reprezentacji klasy średniej i odrodzenia Powszechnego Samorządu Gospodarczego w Polsce. Stało się już ono partnerem ludowców w kampanii przed czterema laty, chociaż mandatów wtedy nie uzyskało, bo oferta PSL okazała się skromna i nie obejmująca “miejsc biorących”. Tym razem ludowcy mogliby ją rozszerzyć, również dla własnej korzyści. Powstałby sojusz programowy, a nie na zasadzie szalupy ratunkowej jak z Czarzastym. Potencjalnym partnerem stać by się mogli również niezależni samorządowcy. 

Przed czterema laty właśnie ludowcy zbudowali, jedyną jak się wtedy okazało na przedwyborczej mapie, koalicję z resztówką słabnącego Kukiz’15. Chociaż wydawać się mogło, że ugrupowanie Pawła Kukiza nie daje już żadnego bonusu, wyborcy nagrodzili PSL za samą intencję rozszerzania swojej bazy. Jeszcze w przedwyborczy piątek, w ostatnim dniu przed ciszą, obejmującą zakaz publikowania sondaży, “Gazeta Wyborcza” ogłosiła na pierwszej stronie wyniki jednego z nich, dającego PSL 4 proc poparcia. Przy urnach okazało się ono ponad dwa razy większe (8,55 proc głosów). O tym też warto pamiętać, bo przyzwyczajenia wyborców zmieniają się wolniej niż koncepcje polityków.     

[1] Estymator, sondaż z 5-7 lipca 2023

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 2

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here