Nagły spadek sondażowych notowań Konfederacji do niespełna 8 proc wywołał euforię w głównym nurcie mediów. Tymczasem żadna to rewelacja. Raczej dowód, jak badania opinii falują wraz z preferencjami wyborców. Co na tym etapie kampanii nieuniknione. Za wcześnie przesądzać, że przyszłą większość zbudują ugrupowania, zapowiadające zawarcie koalicji bez PiS, jak wynika z sondażu United Surveys. A tym bardziej spisywać Konfederację na straty.
Poza słabym wynikiem partii Sławomira Mentzena i Krzysztofa Bosaka, odbiegającym od jej w miarę stabilnych wcześniejszych kilkunastoprocentowych notowań, wielkich niespodzianek w tym badaniu nie znajdujemy. Prowadzi wciąż Prawo i Sprawiedliwość z poparciem 34,5 proc obywateli. Za nim jak zwykle idzie Koalicja Obywatelska – 31 proc. Trzecia Droga wreszcie uzasadnia swoją nazwę notowaniem 9-procentowym, ale pamiętajmy, że dla koalicji próg wyborczy zapewniający wejście do Sejmu wynosi aż 8 proc, nie 5 proc jak dla partii, żaden to więc dla Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza powód do radości.
Jeśli wynik wyborów będzie taki sam jak sondażu United Surveys, skład parlamentu uzupełnią Konfederacja (8 proc) i Lewica (7 proc). Nie od rzeczy jednak przypomnieć, że dopuszczalny błąd podobnych badań wynosi 2-3 proc więc tylko dwaj głowni mocarze krajowej polityki mogą być pewni swego, chociaż żaden z nich – zwycięstwa [1].
Dla Konfederacji zmiana okazuje się istotna, bo z przeliczenia poparcia na mandaty wynika, że wprowadziłaby do Sejmu zaledwie 28 posłów. Dogadanie się z nią Prawa i Sprawiedliwości (196 mandatów) nie skutkowałoby zbudowaniem większości sejmowo-rządowej, więc nie miałoby sensu. Rządzić mogłyby: KO, Trzecia Droga i Lewica, które wolę zbudowania takiego sojuszu dziś deklarują. Zabraknąć im może głosów a nie chęci do przejęcia władzy. Nie w tym badaniu jednak. Wedle United Surveys – biorą władzę.
Konfederacja utraciła więc pozycję języczka u wagi. Z wcześniejszych badań wynikało bowiem, że bez niej nie ma rządzenia.
Kiedyś to liderzy ludowców na pytanie, kto po wyborach będzie sprawować władzę odpowiadali: koalicjant PSL. “Zieloni” jednak na taką pozycję pracowali długo, obecni pod własną, PSL-owską marką i znakiem koniczyny we wszystkich kolejnych Sejmach.
Konfederacja to siła nowsza i mniej obliczalna, chociaż do obrazu świeżej formacji ani politycznego dżokera nie pasują jakoś twarze Janusza Korwin-Mikkego (posłem został po raz pierwszy w 1991 r.) ani nawet Grzegorza Brauna, co już nawet zdążył na prezydenta kandydować.
Spokojnie, to tylko fotografia
Socjologowie zwykli zastrzegać, że żaden sondaż nie stanowi prognozy wyborczej. Pozostaje wyłącznie fotografią nastrojów społecznych z momentu, w którym jest przeprowadzany.
Zanim w wyborach z 1997 r. AWS pokonała Sojusz Lewicy Demokratycznej, jeszcze w maju trzecią pozycję z 12 proc poparcia zajmowała enigmatyczna Krajowa Partia Emerytów i Rencistów. Wydawać się mogło, że wyrośnie na koalicjanta rządzących, zapewne z SLD, bo za ich przybudówkę uznawały ją media, dziś w podobny sposób sugerujące, że im lepszy wynik Konfederacji, tym większa możliwość kolejnej kadencji PiS u władzy, chociaż Mentzen i Bosak deklarują opozycyjność.
Wydarzenia nie dające się z góry przewidzieć zmieniły jednak nastroje Polaków. Katastrofalna letnia powódź stulecia pokazała bezradność rządzących postkomunistów a wypowiedź premiera Włodzimierza Cimoszewicza, że poszkodowani powinni się wcześniej ubezpieczyć zdemaskowała arogancję władzy. W dodatku środowiska związane z odłamem Konfederacji Polski Niepodległej, Obozem Patriotycznym zręcznie powołały… Krajowe Porozumienie Emerytów I Rencistów, idące do wyborów i posługujące się takim samym skrótem, jak niedoszły koalicjant SLD, co zdezorientowało starszy elektorat.
Nietrwała okazała się też wcześniejsza mocna pozycja Ruchu Odbudowy Polski przed tymi samymi “powodziowymi” wyborami. Sięgający w badaniach poziomu 12-16 proc poparcia ROP, formacja polityków tak dla polskiej racji stanu zasłużonych jak Jan Olszewski, Wojciech Włodarczyk czy Dariusz Grabowski – traciła jednak za sprawą odśrodkowej a z czasem już otwarcie rozłamowej działalności Antoniego Macierewicza i Jacka Kurskiego, a AWS zyskiwała odmienianiem we wszystkich przypadkach hasła jedności, obiecując efekt śnieżnej kuli. ROP Mecenasa Olszewskiego znalazł się wprawdzie w Sejmie, ale zaledwie sześciu posłów tam wprowadził. Akcja – ponad dwustu.
Jesienią sojusz rządowy zbudowały Akcja Wyborcza Solidarność i Unia Wolności.
Czy Mentzen pójdzie drogą Kołodziejczaka
Spokojnie, to tylko jeden sondaż, chciałoby się więc powiedzieć.
Demokraci mogą jeszcze pożałować, że przekonując, iż głos oddany na Konfederację oznacza kolejne cztery lata rządów PiS – faktycznie pchają formację Mentzena i Bosaka w ramiona Jarosława Kaczyńskiego, który nie takie już koalicje zawierał: w 1989 r. w imieniu Lecha Wałęsy z dawnymi satelitami PZPR ze Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego oraz Stronnictwa Demokratycznego, zaś w 2006 r. z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin.
Taktyczne chociaż uznanie Konfederacji za członka opozycyjnej rodziny byłoby znacznie roztropniejsze. Pozostawiało by furtkę otwartą. Bo jeden sondaż nie oznacza przecież, że pakiet kontrolny na trwałe utraci Sławomir Mentzen. Co więcej, jeśli z wypowiedzi demokratów wynika, że Konfederacja jest zdolna do wszystkiego – oznacza to, że do koalicji z Donaldem Tuskiem również. Ścieżkę wytyczyła już Agrounia Michała Kołodziejczaka. Radykałem był on przecież większym, niż polewający piwo Mentzen.
Trudno zaś zakładać, że posłowie nowi, w dużej liczbie po raz pierwszy wybrani, przychylą się od razu do rozwiązania Sejmu. Ta gra wciąga przecież. Złota akcja może się okazać złotym rogiem, który jak w “Weselu” Stanisława Wyspiańskiego z czasem się zgubi, ale równie dobrze elementem historycznego przejęcia. Tej realnej władzy.
Zawsze pewnemu siebie Sławomirowi Mentzenowi nie robi chyba wielkiej różnicy czy wicepremierem miałby zostać przy Mateuszu Morawieckim czy Donaldzie Tusku. Przejściowa być może utrata statusu “języczka u wagi” tego nie zmienia. Zaś wyborcy Konfederacji nie ufają głównym mediom ani instytutom demoskopijnym i nietrudno ich przyjdzie przekonać, że waga… scentrowana.
Stłucz pan termometr, nie będziesz miał gorączki – zwracał się do jednego z oponentów Lech Wałęsa. Nie przypadkiem go w tym kontekście przywołuję.
Gdy w 1990 r. zaczynał się wyścig prezydencki, a głowę państwa po raz pierwszy w historii Polski wybierano w głosowaniu powszechnym (w międzywojniu czyniło to Zgromadzenie Narodowe czyli Sejm z Senatem, to samo gremium odrodzone po 50 latach wskazało… Wojciecha Jaruzelskiego) – w pierwszych badaniach opinii publicznej reemigrant z Kanady Stanisław Tymiński uzyskiwał na parę miesięcy przed wyborami 1 proc poparcia. Przy urnach miał go już 23 proc, co wystarczyło do pokonania urzędującego premiera Tadeusza Mazowieckiego, który przez to do drugiej tury nie wszedł. I to Tymiński, chociaż przegrał z przewodniczącym NSZZ “Solidarność” i pokojowym noblistą Lechem Wałęsą jeszcze poparcie do 25 proc w niej zwiększył.
Podobnie kiedy w 2001 r. niedługo przed wyborami powstała Liga Polskich Rodzin, żartowano wtedy, że to oferta lastminute, pierwsze badania opinii nie dawały jej nawet 1 proc poparcia. W wyborach zyskała go tyle, że starczyło na wprowadzenie do Sejmu 38 posłów, wśród których znalazły się nazwiska takie jak mec. Jan Olszewski czy bohater powojennej partyzantki antykomunistycznej Henryk Lewczuk.
Zachowanie zimnej krwi wydaje się więc nieodzowne. Nie tylko w sondażach niejedna jeszcze zmiana nas w tej kampanii czeka.
[1] sondaż United Surveys dla Wirtualnej Polski z 18-20 sierpnia 2023