Konwencja wyborcza PiS w Końskich pokazała styl znany doskonale od ośmiu lat. Jeśli propaganda nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla tych ostatnich, trawestować można Hegla.
Nieprawda, że wybory w Polsce wygrywa się w Końskich. Ten świętokrzyski powiat od dawna stanowi domenę Prawa i Sprawiedliwości i tak było również w latach 2007-14 kiedy to w całym kraju kolejne głosowania powszechne wygrywała Platforma Obywatelska. W sensie geografii politycznej o wyniku ogólnopolskim zdecydują raczej okręgi wahające się, zwykle raz wskazujące PiS raz PO, odpowiednik amerykańskich “swinging states” na których tamtejsi politycy zwykli skupiać kampanię. I nie mapy poparcia w regionach okażą się najważniejsze.
O wyniku rozstrzyga listonosz
W Polsce wybory wygrywa się za sprawą Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. W tym wypadku czternastej emerytury wypłacanej w kilku wrześniowych terminach tak aby beneficjenci nie zapomnieli o niej do 15 października.
A także dzięki podniesieniu świadczenia 500 plus do 800 plus, też zapowiedzianemu i przegłosowanemu w odpowiednim czasie.
Ogłoszono właśnie – i nie są to dane żadnego opozycyjnego thinktanku szukającego dziury w całym lecz zawarte w oficjalnych komunikatach Głównego Urzędu Statystycznego – iż liczba urodzeń w Polsce spadła do 21 tys miesięcznie. Dzieci rodzi się najmniej od zakończenia II wojny światowej.
Oczywiście wysoka dzietność nie oznacza wcale dobrobytu, gdyby tak było jego oazą pozostawałaby w Sojuszu Atlantyckim Turcja a nie Dania. W ponurym pod licznymi względami roku 1983 r, w Polsce przyszło na świat rekordowe 724 tys nowych obywateli. Co przynajmniej całkiem dosłownie.. rodziło nadzieję na przyszłość. Ale samopoczucia w rządzonym przez generałów kraju, w którym brakowało wszystkiego poza milicją i wojskiem, na bieżąco nie poprawiało.
Teraz nas ubywa. Znaleźliśmy się na przeciwległym biegunie. Chociaż oficjalną motywację dla wprowadzenia najpierw świadczenia 500 plus a później i 800 – stanowiła poprawa wskaźników demograficznych. Te ostatnie właśnie ustabilizowały się na poziomie najniższym od końca wojny. A nadzieje paradoksalnie wiążą się z inną, współczesną okrutną wojną na Ukrainie, za sprawą której napływają do nas masowo młodzi obywatele sąsiedniego państwa. Tylko w warszawskich szkołach dzieci cudzoziemskie stanowią już 10 proc uczniów.
Część zapowiedzi obozu władzy – jak poprawa jakości posiłków w szpitalach – chociaż bezsprzecznie słuszna i sensowna rodzi z kolei pytanie, dlaczego nie wdrożono ich wcześniej, skoro ta sama ekipa rządzi od ośmiu lat, mając w dodatku swojego prezydenta, o którym wiadomo, że ważnych ustaw nie zawetuje. Symbolem niesłowności okazuje się Paweł Kukiz, poseł od lat ośmiu, o kolejna kadencję ubiegający się jako lider opolskiej listy PiS, zapowiadający wprowadzenie sędziów pokoju, rozstrzygających drobne sprawy co pozwolić ma obywatelom krócej czekać ma sądowe wyroki. Rockman deklarował to wcześniej startując w barwach własnych a następnie list Polskiego Stronnictwa Ludowego. Teraz do pisowskich gruszek na wierzbie dodaje swoje.
Końskie zdrowie – jeśli strawestować z kolei miejsce sobotniej pisowskiej konwencji – trzeba więc mieć do kolejnych obietnic rządzących.
Nocny stróż czy akwizytor uliczny
Pod prąd obowiązujących tendencji popłynął tylko lider Konfederacji Krzysztof Bosak, oznajmiając w programie Graffiti prywatnej i zwykle bezstronnej – w odróżnieniu od choćby TVN – telewizji Polsat, że podniesienie wieku emerytalnego stanie się wkrótce koniecznością. I to w sytuacji gdy taką właśnie swoją decyzję z przeszłości uznał za błąd Donald Tusk. Wcześniej lider Koalicji Obywatelskiej starał się przelicytować premiera Mateusza Morawieckiego i jego formalnego zastępcę a faktycznego promotora Jarosława Kaczyńskiego, domagając się wprowadzenia 800 plus zamiast 500 już od Dnia Dziecka a nie Nowego Roku. Po tym apelu część jego młodych wyborców o liberalnych przekonaniach uciekła jednak do Konfederacji właśnie, jak pokazała sekwencja poparcia w sondażach. Teraz Bosak gra va banque, widząc, że z kolei notowania jego partii słabną.
Zobaczymy, co 15 października wybiorą Polacy.
W powszechnej licytacji władza zyskuje jednak oczywistą przewagę, bo przekaz przyniesiony przez listonosza ma moc niewspółmierną do obietnicy rozpisanej na przyszłą sejmową kadencję. Z drugiej strony rządzący rozdając nie swoje pieniądze sięgają po nie do kieszeni zaradniejszej i bardziej dynamicznej części społeczeństwa, stanowiącej motor wzrostu gospodarczego i tworzącej miejsca pracy. Na kolejne wybory nie doczekaliśmy się reprezentacji klasy średniej, co nie oznacza jednak, że jej przedstawiciele pozostaną w domach w dniu głosowania. Komisje wyborcze policzą głosy, potem zaś księgowi koszty festiwalu obietnic, a ściślej tych, o których nie uda się taktycznie zapomnieć, gdy kolejna kadencja będzie w toku.
Inżynieria społeczna obecnej władzy, wbrew gromkim zapowiedziom wyrównywania dysproporcji, niewątpliwie ciepło – nie tylko ze względu na gorącą choć wrześniową już aurę – przyjmowana choćby w Końskich, sprowadza się do rozszerzania grup społecznych uzależnionych od socjalu państwowego. Środki na to rozdawnictwo pochodzą z kieszeni aktywniejszych sąsiadów ich beneficjentów. Oznacza to budowanie finansowej piramidy, która z czasem może podzielić los podobnych konstrukcji znanych z początku transformacji ustrojowych.
Władza, która rozdaje nie swoje, nie zyskuje nawet wdzięczności ani dobrej reputacji. Bo przecież ten, kto korzysta, przekonany, że mu się należy, żądać będzie coraz więcej. Kpić można, że w tej kampanii nawet liberałowie niespodziewanie objawiają ludzką twarz a nawet kajają się za błędy: o wieku emerytalnym i deklaracjach Tuska była już mowa. Dużo gorzej, że przynajmniej pod flagą żadnego z ogólnopolskich komitetów wyborczych nie rozlega się głos reprezentujący tych, którzy za to wszystko płacą: polskich podatników, przedsiębiorców, wolnych zawodów, klasy średniej. Zaś sławetne “wystarczy nie kraść” obecnej ekipy okazuje się argumentem brzmiącym jak autoironia w kontekście choćby afery wizowej, pokazującej aktywne zaangażowanie przynajmniej części struktur państwa w praktyki szkodzące w bezpośredni sposób bezpieczeństwu nas wszystkich.
Mur na granicy, choć słusznie postawiony, nie wystarczy, żeby chronić to ostatnie. Dla zwykłych ludzi najważniejsze. Nie powstrzymał przecież białoruskich śmigłowców kołujących bezkarnie nad polską Białowieżą ani rakiet wystrzeliwanych na nasze terytorium, o których dowiadywaliśmy się z opóźnieniem i wyłącznie wtedy, gdy spowodowały ofiary śmiertelne. Państwo – nawet pisowskie – wypełniać musi przynajmniej funkcję nocnego stróża, uznawaną przez teoretyków za zupełne minimum. A nie ulicznego akwizytora, po to, żeby zyskać klientów, obiecującego co popadnie.