Konstytucja: czy mamy co świętować

0
81

Opozycja, zwłaszcza Polskie Stronnictwo Ludowe, wykorzystujące okazję do przypomnienia czasów największej swojej potęgi, nadała ogromny rozgłos 25-leciu Konstytucji. Ustawę zasadniczą nauczyliśmy się doceniać, gdy zaczęła ją łamać obecna władza. Ale powodów do fety w ciężkich czasach brak. 

To nie pomnik, raczej instrukcja obsługi państwa – taką przynajmniej rolę powinna wypełniać dobra ustawa zasadnicza. Konstytucja sprzed ćwierćwiecza nie uchroniła Polski przed działaniami “na krawędzi prawa”, w których wyspecjalizowała się ekipa sprawująca władzę przez siedem ostatnich lat. Zarazem przyzwyczailiśmy się do obecnej ustawy zasadniczej, która przy licznych niedoskonałościach gwarantuje podstawowe prawa obywatelskie acz te socjalne pozostawia… bardziej na papierze. Na pewno w sam tekst Konstytucji nie są wpisane zarzewia potencjalnych konfliktów, jak w wypadku prowizorki ustrojowej sprzed 1997 r. było z resortami prezydenckimi (ministrów spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych i obrony powoływać miał prezydent w porozumieniu z premierem, tyle że zarówno Lech Wałęsa w trakcie swojej kadencji jak rząd SLD-PSL pojmowali to po swojemu) czy trybem wyłaniania i korygowania składu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. To jednak za mało, by z ustawy zasadniczej czynić fetysz. 

Jeśli już czcić ćwierćwiecze ustawy zasadniczej, bardziej pasuje tu nie data 2 kwietnia (okolicznościowe spotkanie w Sali Kolumnowej Sejmu odbyło się w rocznicę ostatecznego głosowania w Zgromadzeniu Narodowym), lecz 25 maja, kiedy to w 1997 r. naród przyjął Konstytucję w referendum.

Tyle, że do urn udało się wówczas niespełna 43 proc Polaków (wymogu większości nie było, aby głosowanie ludowe uznać za stanowiące), z których za wypracowanym w Sejmie i Senacie projektem opowiedziało się 53 proc. Wniosek z obu tych liczb wydaje się oczywisty: uchwalona przed ćwierćwieczem Konstytucja ani nie zjednoczyła obywateli (skoro miałoby być inaczej, to dlaczego przeszła o włos?) ani nie wzbudziła w nich wielkich emocji, o czym świadczy niska frekwencja. 

Polaków absorbowały wówczas sprawy dnia codziennego, w szczególności bezrobocie, związane z masową likwidacją zakładów pracy i całych branż gospodarki oraz walka o byt, kiedy to bez nowoczesnych programów osłonowych – w myśl znanej formuły Wałęsy – zmuszeni byli brać swój los w swoje ręce. Raczej nie wspominają z sentymentem tamtego czasu.

Dla rządzących dziś Konstytucja to sprawa kłopotliwa, skoro nie szanowali jej przez siedem lat rządów o czym świadczy sposób traktowania sądownictwa, wprawdzie krytycznie ocenianego przez obywateli, ale przez ekipę PiS poddanego prostej wymianie “obcych” na “swoich”, co wbrew nazwie ugrupowania rządzącego jeszcze wydłużyło drogę zwykłych Polaków do prawa i sprawiedliwości. Podobny efekt – tyle, ż w tym wypadku chodzi o drogę do prawdy jeśli przez nią rozumieć rzetelną informację – przyniosła faktyczna renacjonalizacja mediów publicznych, które stały się tubą partii rządzącej. 

Wstydliwym dla Jarosława Kaczyńskiego aspektem pozostaje ówczesne porzucenie przez jego środowisko projektu obywatelskiego, popieranego przez NSZZ “Solidarność” i faktyczne przyzwolenie na to, żeby ugrupowania zwane w tym kręgu “bandą czworga” (wywodzące się ze środowisk władzy sprzed 1989 r. Sojusz Lewicy Demokratycznej i Polskie Stronnictwo Ludowe oraz wyrastające z dawnej antykomunistycznej opozycji Unia Wolności i Unia Pracy) uchwaliły swój własny. Ówczesna partia Kaczyńskiego – Porozumienie Centrum współtworzyło Akcję Wyborczą Solidarność, ta zaś odpuściła kampanię przed referendum, żeby skupić się na jesiennych wyborach, które rzeczywiście wygrała. Cały ciężar walki z projektem, który ostatecznie niewielką większością przeszedł, wziął na siebie Ruch Odbudowy Polski Jana Olszewskiego. W efekcie przegrał zarówno referendum jak wybory jesienią 1997 r. 

Z kolei jeśli z perspektywy obecnego głównego nurtu opozycji Konstytucja godna jest aż takiej celebry, to zasadne pozostaje pytanie, dlaczego jej zapisy nie uchroniły demokracji przed – miękkim jednak, przyznajmy – autorytaryzmem kolejnych nominatów Jarosława Kaczyńskiego. Zaś część sporów wokół tekstu ustawy zasadniczej, jak ten dotyczący tekstu preambuły (uzgodniono wreszcie formułę autorstwa katolickiego intelektualisty Stefana Wilkanowicza, zawierającą nawiązanie do Boga ale zarazem nie deprecjonującą niewierzących) ma dziś czysto historyczny wymiar i interesuje nawet nie magistrantów ale doktorantów z dziedzin prawa i historii. 

Niech więc politycy sobie świętują, zwykłych Polaków w trudnych czasach pandemii i drożyzny, fali uchodźców z Ukrainy i zagrożenia bezpieczeństwa kraju interesują inne problemy niż rocznica ustawy zasadniczej.   

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here