Wirus z Wuhan podobnie jak kiedyś powódź stulecia zmusza do pokory wobec zagrożeń, związanych z siłami natury

Przed ponad stuleciem Polska odzyskała niepodległość walcząc nie tylko z zaborcami i najeźdźcami ale również z epidemią grypy hiszpanki, wyjątkowo śmiercionośnej.

Poczucie bezpieczeństwa, jakie zyskaliśmy za sprawą kilkudziesięciu lat pokoju w Europie okazuje się złudne. Zagrożenia powracają. Teraz mamy koronawirusa. Zaś w latach 2009-2010 epidemię tzw. świńskiej grypy, na którą nie działała zwykła szczepionka sezonowa. Za każdym razem przekonujemy się o tym samym: ograniczonych możliwościach człowieka w walce z siłami natury. Dla Polaków podobnym doświadczeniem nie są tylko epidemie, ale również powódź z 1997 r, która wywołała ogromne straty m.in. we Wrocławiu.

Tekturowy czołg ministra Błaszczaka

Szok spowodowany koronawirusem w Polsce wiąże się również z budowanym przez nieudolnych polityków wrażeniem, że bezpieczeństwo i to w każdym wymiarze zapewnią nam sojusze międzynarodowe. Pesymistyczną ocenę sformułował w ostatnich dniach konsultant krajowy ds. epidemiologii w kwestiach obronności kraju prof. Krzysztof Chomiczewski. Przestrzegł, że niedawne zwolnienie szefów zbudowanego we współpracy z Amerykanami laboratorium w Puławach obniżyło poziom bezpieczeństwa epidemiologicznego. Sojusze pozostają aktualne, ale sami sobie szkodzimy. Zaś koronawirus dotyka w równej mierze państwa NATO (Włochy) jak neutralne (Japonia) czy zaliczane do zbójeckich (Iran). Z sojusznikami można jednak wymieniać informacje i uzgadniać sposoby przeciwdziałania. Trudniej jednak to robić, gdy fachowców zwalnia się akurat w momencie zagrożenia epidemiologicznego.

Symbolem stanu obronności kraju – a dziś decyduje o nim sprawność przeciwdziałania nowym wirusom a nie obcym armiom – stał się tekturowy czołg, który demonstranci przy jakiejś okazji przynieśli Mariuszowi Błaszczakowi.   

Zamiast przygotować laboratoria i ich personel za ministra Antoniego Macierewicza zmieniano nazwę znanej szkoły w Rembertowie na Akademię Sztuki Wojennej, co samo w sobie pokazywało anachroniczny styl i sposób myślenia rządzących. Znane powiedzenie głosi, że generałowie rozgrywają zawsze poprzednie wojny. W tym wypadku patrzy się wręcz przez pryzmat wojen sprzed stu lat. Zemści się to na nas nie tylko w związku z epidemią, która już jest faktem, ale wszelkich zagrożeń, które mogą jeszcze nastąpić:  Kierownicy MON – poprzedni i obecny – przygotowali armię na urojone zagrożenia (pieniądze zmarnowano na obrone terytorialną pomyślaną jako przyszła partyzantka w razie okupacji rosyjskiej) ale zaniedbali rzeczywiste. Skoro odpowiedzią na oczywiste pytanie o rolę wojska w przeciwdziałaniu obecnej epidemii wydaje się być milczenie, to być może w przyszłości powinno ono zostać powtórzone przed Trybunałem Stanu. Osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo kraju wykazały się bowiem w ostatnich latach mentalnością w stylu autorów rekonstrukcji historycznych. Dlatego armia imponuje na defiladach ale pozostaje nieobecna w walce z koronawirusem. A w razie dalszego rozprzestrzeniania się epidemii parady i tak trzeba będzie odwołać, żeby uwielbiający je oficjele się nie pozarażali.

Karierowicze nie przygotowali kraju…

Karierowicze nie przygotowali kraju do powodzi – takie wielkie graffiti z muru jednego z bloków w centrum Warszawy zapamiętałem z lata 1997. Dziś opinia przeniosła się do sieci ale i tam rządzących nie chwalą. Trudno się dziwić.

Przed koronawirusem nie chroni żadna forma ustrojowa, nęka on obywateli zarówno najdoskonalszej demokracji francuskiej jak postkomunistycznej białoruskiej dyktatury czy państwa upadłego na Ukrainie. Jednak w odróżnieniu od innych systemów, demokracja – nawet tak wadliwa jak obecnie w Polsce – stwarza szansę rozliczenia rządzących ze skuteczności przeciwdziałania epidemii, tak jak wyborcy ocenili w 1997 r. ekipę Włodzimierza Cimoszewicza nie tylko za akcje ratownicze ale i pamiętne słowa premiera o tym, że poszkodowani powinni się wcześniej ubezpieczyć. Te ostatnie stały się na długo symbolem arogancji władzy w Polsce, póki tej roli nie przejął cytat z Beaty Szydło „te pieniądze nam się po prostu należą” oraz szpetny paluch posłanki Joanny Lichockiej wystawiony w sali sejmowej.

Rozliczenie rządzących może się okazać odłożone w czasie, ponieważ pogłoski o zmianie terminu wyborów – z powodu czy pod pretekstem epidemii – pochodzą głównie z obozu rządzącego i mają cechy znacznego prawdopodobieństwa.

Korona wirusów polityki

Prezydent Andrzej Duda zwrócił się do Sejmu o nadzwyczajne posiedzenie, jakby posłów nie mogła z własnej inicjatywy zwołać marszałek Elżbieta Witek. Ale to nie ona walczy teraz o reelekcję.

Read more

W apogeum klęski powodzi tysiąclecia  latem 1997 r. Bronisław Geremek z Unii Wolności sondował inne ugrupowania – sugerując, że czyni to również w imieniu SLD i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego – w kwestii ewentualnego przełożenia wyborów o rok. Ujawnienie rozmów jaki na ten temat odbył z liderami KPN przyczyniło się to storpedowania planu. Wtedy chodziło o głosowanie do parlamentu. SLD je przegrał, wygrała AWS, z którą Unia zawarła koalicję rządową.   

Teraz – co charakterystyczne – politycy PiS nieoficjalnie mówią równocześnie o odłożeniu wyborów jak i o tym, że  decyzja ta zaszkodzi szansom Andrzeja Dudy czy nawet przekreśli możliwość jego zwycięstwa. Albo więc mu tego zwycięstwa nie życzą albo zaliczają się do mniejszości we własnej partii. To nie jedyny paradoks związany z tematem: politycy i koronawirus. Nie wiemy jeszcze – zwłaszcza kiedy nawet termin głosowania stał się niepewny – jaki wpływ na zachowania wyborców będzie miał fakt, że jeden z głównych kandydatów Władysław Kosiniak-Kamysz jest lekarzem.

Groźny przybysz z Wuhan i solidarność przez małe „s”

W walce z epidemią – jak większości wspólnych działań Polaków – przydać się mogą raczej te cechy, które kojarzymy z początkiem zmian ustrojowych niż zachowania, które sama transformacja upowszechniła To polski paradoks: warto wrócić do poczucia wspólnoty, inteligenckiej misji i powszechnej odpowiedzialności, a znane z korporacji posłuszeństwo i asertywność nie zdadzą się na nic. Polacy […]

Read more

W historii nie zawieszano jednak uprawiania polityki z powodu epidemii. Gdy Polska odzyskiwała niepodległość, na jej ziemiach jak w całej ówczesnej Europie i Ameryce szalała epidemia grypy hiszpanki. Pochłonęła podobną liczbę ofiar, co działania kończącej się właśnie wojny światowej. Penicyliny jeszcze nie znano, nie używano antybiotyków, zaś sulfamidów sporadycznie. Hiszpanka zebrała tak katastrofalne żniwo, ponieważ informacje o niej blokowała cenzura wojenna. Wirus był nietypowy, bo najbardziej niszczący dla osób w wieku 20-40 lat, podczas gdy zwyczajna grypa najbardziej szkodzi osobom starszym i dzieciom. Wirusa przenosiły maszerujące ramie.  Jednak gdy hiszpanka na ziemiach polskich się zaczynała, stacjonowały tam jeszcze obce wojska, a gdy epidemia ustępowała po czterech miesiącach w styczniu 1919 r. mieliśmy już niepodległe i uznane na arenie międzynarodowej polskie państwo. W szkołach rzadziej się o tym mówi, oficjalna historia to wciąż bardziej dzieje wojen i traktatów pokojowych niż walk z epidemiami i klęskami żywiołowymi. Ale losy świata wyznaczają tak jedne jak drugie.          

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 10

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here