Wbrew wcześniejszym obawom wybory miały demokratyczny przebieg, jeśli pominąć niesławną rolę rządowej telewizji w kampanii. Zagrożenie zaczyna się teraz. PiS powraca do niechlubnej tradycji korupcji politycznej uosabianej kiedyś przez Adama Lipińskiego, kuszącego Renatę Beger. Teraz rządzący nawet resort zdrowia gotowi są oddać za jeden mandat senacki. Ale wyniku wyborów nie da się łatwo zmienić przy zielonym stoliku
Łukasz Perzyna
publicysta pnp24
Senatorowi Tomaszowi Grodzkiemu politycy PiS proponowali tekę ministra zdrowia, jeśli tylko przejdzie do ich formacji i tym samym pozbawi własny obóz większości w „izbie refleksji”. Grodzki, lekarz i profesor nauk medycznych nie jest postacią z odległego szeregu, ale głównym autorem tej części „sześciopaku Schetyny”, który dotyczy służby zdrowia. Jak się wydaje, Kaczyński, przestający po wyborach zawracać sobie i innym głowę takimi bzdurami jak program, gotów jest rozdać ministerstwa wszystkim autorom sześciopaku, jeśli da to jego partii bezpieczną większość w Senacie. A jeśli resortów zabraknie, powoła się nowe.
Jak zwykle politykom za wzór postawić można ich własnych wyborców. W październikową niedzielę poznali się na farbowanych lisach. Elektorat z Warszawy zadbał, żeby do Sejmu nie dostał się powtórnie Zbigniew Gryglas, który poprzednią kadencję zaczynał w Nowoczesnej, kończył w PiS. Równie surowo wyborcy z Podkarpacia potraktowali Stanisława Piotrowicza – kiedyś PZPR, teraz PiS. Nie pomogło mu nawet sprawstwo kierownicze – jeśli prawniczego terminu użyć – tego, co pisowska większość nazywa reformą sądownictwa, a nonkonformistyczny poseł tegoż PiS Zbigniew Girzyński „zastąpieniem ich sędziów naszymi”.
W parlamencie tymczasem już po wyborach trwają zabiegi, które określić można mianem polityki transferowej. PiS ma w tej dziedzinie długą i niechlubną tradycję. To za sprawą „niemoralnych propozycji” składanych przez wiceprezesa Adama Lipińskiego Renacie Beger, dotyczących posad i wpływów – a ujawnionych za sprawą odwagi posłanki – w polskim życiu publicznym upowszechniło się pojęcie korupcji politycznej. Taśmy prawdy z rozmowy Beger-Lipiński wyemitowała w 2006 r. prywatna TVN.
Na Ukrainie w tym czasie było jeszcze gorzej, korupcja polityczna przybrała taki wymiar, że nieformalnie w parlamencie znane były stawki za jednorazowe glosowanie w danej sprawie albo trwały transfer do konkurencyjnego dotąd klubu. Do chwili obalenia przez Euromajdan Partia Regionów Wiktora Janukowycza wydała na same łapówki dwa miliardy dolarów, pojedynczo oferowane wziątki sięgały 20 milionów, standardową kwotą było pół miliona lub milion dolarów również dla urzędników organizacji międzynarodowych, sędziów i polityków opozycji. Obecna władza po podwójnym zwycięstwie Wołodymyra Zełenskiego, grającego tę samą rolę polityka walczącego z korupcją najpierw w serialu potem w realu – zbudowała swoją pozycję na walce z tym modelem. Może jednak skończyć się jak we Włoszech, gdzie po wielkich aferach z lat 90. główne partie zmieniły… nazwy ale nie sposób działania.
U nas ostrzeżeniem, że nawet w partii rządzącej i z poparciem prezesa nie można sobie pozwolić bezkarnie na dowolną i toporną działalność lobbingową – pozostaje los Krzysztofa Czabańskiego. Podobnie jak Piotrowicz przebył drogę z PZPR do PiS, ale nie za nią go wyborcy rozliczyli. Pomimo świetnego miejsca na liście nie dostał się do Sejmu z Torunia, bo w poprzedniej kadencji forsował rozwiązania ustawowe, prowadzące do faktycznej likwidacji hodowli w Polsce – przyjazne jednak nie tyle dla zwierząt, co dla zagranicznych konkurentów polskich farm futerkowych oraz fanatyków ekologicznych, którzy za sprawą „lex Czabański” zyskać mieli możliwość wkraczania do domostw i gospodarstw pod nieobecność właścicieli. Wyborcy zdecydowali inaczej, wszystko wskazuje na to, że w tej kadencji Sejm wolny będzie nie tylko od Czabańskiego ale i jego niefortunnego projektu.
Kolejny protest przeciwko absurdom ustawy Czabańskiego
Czas już chyba wycofać się z tych “absurdów” ustawy posła Czabańskiego, które w rzeczywistości są owocem lobbingu organizacji pozarządowych.
Jarosław Kaczyński, wskazując na potrzebę współpracy ponad partyjnymi podziałami w Senacie – charakterystyczne, że nie w Sejmie, gdzie jego partia dysponuje większością – pośrednio wyraża publiczne przyzwolenie na praktyki przyciągania apanażami dotychczasowych oponentów. Podział fruktów nie pozostaje jednak jedyną bronią PiS, która ma poprawić niekorzystny dla partii wynik wyborów senackich.
Julia Pitera, była eurodeputowana, oponentka Grzegorza Schetyny i dawna szefowa polskiego oddziału Transparency International, międzynarodowej organizacji pozarządowej walczącej z korupcją – alarmuje, że PiS ma haki na wielu senatorów opozycji. I zamierza uczynić z nich użytek.
Pozostaje więc monitorować, jak będą głosowali świeżo wybrani senatorowie. Presja opinii publicznej nie zrównoważy oczywiście nacisków ludzi prezesa, ale jej zainteresowanie utrudni przedstawianie nagłych parlamentarnych wolt jako efektu niespodziewanych iluminacji mandatariuszy. Oczywiście nie każda zmiana zachowań musi być spowodowana korupcją lub szantażem. Jeśli jednak ma miejsce w parę tygodni po wyborach – przyjdzie się z niej wyborcom wytłumaczyć. W cuda oni nie uwierzą, skoro – wbrew obawom – nie było ich na szczęście nad urną.
Twoim zdaniem:
[democracy id=”102″]
Czytaj o wyborach: