Nie lubię poniedziałku – może teraz powiedzieć Jarosław Kaczyński. Koszmarny sen prezesa PiS nagle i niespodziewanie stał się rzeczywistością. Jednego i tego samego dnia sąd wypuścił na wolność Sławomira Nowaka, byłego ministra i prawą rękę Donalda Tuska oraz unieważnił zgodę Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów na przejęcie Polska Press przez Orlen z rąk niemieckiego koncernu z Pasawy.
Sądownictwo od początku rządów PiS znalazło się na celowniku nowej władzy. Stąd postępująca destrukcja Trybunału Konstytucyjnego prowadząca do ośmieszenia tej instytucji, eksperymenty z izbą dyscyplinarną, wysyłanie swobodnie myślących prokuratorów na delegacje w odległe miejsca. Źródłem tych praktyk pozostawał po pierwsze trafny odczyt wyników badań opinii publicznej; w chwili przejmowania władzy przez partię Kaczyńskiego zwyczajny Polak sądom nie ufał i się ich obawiał.
Tymczasem jednak cała operacja doprowadziła zamiast do obiecanego usprawienia pracy wymiaru sprawiedliwości do wydłużenia postępowań o dwie trzecie w trakcie ponad pięcioletnich już rządów Prawa i Sprawiedliwości. Równocześnie konkretne pomysły przybliżenia obywatelom sądownictwa, włącznie z powołaniem sędziów pokoju, wybieranych przez ogół Polaków i rozstrzygających w drobniejszych sprawach, ekipa rządząca odłożyła ad calendas Graecas, bo jej bezpośrednio nie służyły.
Kolejnym źródłem ofensywy pozostały kompleksy samego Kaczyńskiego jako niespełnionego prawnika. Jeszcze istotniejszym okazują się doświadczenia pierwszych rządów PiS (2005-7) kiedy to Trybunał, wtedy jeszcze całkiem niezależny, uznał ówczesną ustawę lustracyjną za niezgodną z zapisami Konstytucji.
Parę punktów w badaniach opinii publicznej zapewne udało się PiS na tej walce uzyskać, z kolei stracił on w środowiskach prawników, z których część spoglądało przedtem z sympatią na hasła “IV Rzeczypospolitej” czy “rewolucji moralnej” ale dla roztoczenia przez partię rządzącą kontroli nad sądownictwem poparcia już brakło.
W dodatku wojna z sędziami (casus Igora Tulei), środowiskiem adwokackim (perypetie mec. Romana Giertycha) a nawet niepokornymi prokuratorami przyprawiła państwu rządzonemu przez PiS fatalną doprawdy Gombrowiczowską gębę z zjednoczonej Europie. Polskę zaczęto wymieniać w jednym szeregu z Węgrami jeśli nie wprost z Turcją czy Białorusią.
I wszystko to na nic, chciałoby się dziś powiedzieć. Oczywiście z perspektywy rządzących.
Kozłem ofiarnym okazać się może Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości, który “czarnemu poniedziałkowi” nie potrafił zapobiec. Pognębienie go posłuży spacyfikowaniu nastrojów w kwestii europejskiego pakietu pomocowego na czas pandemii, który Ziobro uznawał – wbrew reszcie PiS, premierowi Matueszowi Morawieckiemu i samemu prezesowi Kaczyńskiemu – za zagrożeniem dla suwerenności Polski. Ale równie dobrze właśnie Ziobro może teraz ustroić się w togę Katona, którą już parokrotnie przywdziewał. Powie, że trzeba było ostrzej, jak radził, ale go nie słuchano.
Jak się wydaje, prezes Jarosław Kaczyński po raz kolejny poprowadził swoich na wojnę, której nie dało się wygrać. Bunt ludzi w togach trudno nazwać zaskoczeniem. Zbyt długo uchybiano ich godności, nazywając w TVP kastą i rozgłaszając fakt drobnej kradzieży dokonanej na stacji benzynowej jako reprezentatywny wyraz degrengolady środowiska polskiej Temidy.
Tradycje bezstronności polskich sądów wywodzą się jeszcze z czasów Rzeczypospolitej Szlacheckiej, której jak wiadomo, inaczej niż w państwach ościennych król nie mógł szlachcica uwięzić “chyba, że zwyciężonego prawem”. Potwierdzone zostały w czasach zaborów, wystarczy przypomnieć nieugiętą postawę sądu sejmowego z czasów Królestwa Polskiego przed Powstaniem Listopadowym, który rzetelnie rozpoznał sprawę ówczesnych konspiratorów z Krzyżanowskim na czele. Odwagę w obronie swoich klientów zachowali adwokaci w sprawie brzeskiej. Również w PRL nieugięci prawnicy jak mec. Jan Olszewski, Władysław Siła-Nowicki czy Krzysztof Piesiewicz stawali w procesach politycznych demaskując nadużycia władzy i uzyskując przynajmniej złagodzenie kar. To zbyt silna tradycja, żeby ją z dnia na dzień wyrzucić do kosza.
Zmiana Pawła Fąfary, nominata Passauera, na powołaną przez Orlen Dorotę Kanię nie obchodzi opinii publicznej, oboje są siebie warci, w ich życiorysach próżno szukać budującej opowieści. Ale sukces “repolonizacji” mediów ogłoszono przedwcześnie, a podważenie zgody UOKiK przez sąd warszawski zamienia go w dotkliwą prestiżową porażkę. Kaczyński został upokorzony. Zaś w sprawie Nowaka… jeszcze silniej.
Dawny minister Donalda Tuska od autostrad pozostając na wolności wydawał się dogodnym celem pisowskiej propagandy choćby ze względu na nieodparty komizm historii z zegarkiem, co nie wpisany do oświadczenia majątkowego, zablokował jego obiecującą karierę. Za to Sławomir Nowak po siedmiu miesiącach w areszcie, wypuszczony na wolność, wzbudza współczucie faktem, że zestarzał się przez ten czas na oko o siedem lat. Jeśli władza następnym razem się zastanowi, zanim kogoś pochopnie zamknie, to sędziowie wywarli zbawienny wpływ na polskie życie publiczne.
Tym bardziej, że niezbitych jakoby dowodów na korupcję Nowaka dostarczyć mieli Ukraińcy. A jak działają służby i prokuratura nad Dnieprem, cały świat miał okazję się przekonać na przykładzie sprawy Huntera Bidena, syna Joego, wtedy jeszcze tylko kandydata demokratów na prezydenta. Do czasu ukraińscy śledczy pracowali na zamówienie Donalda Trumpa, wtedy lokatora Białego Domu i republikańskiego konkurenta Bidena seniora. gdy jednak zmieniła się władza nie w USA lecz na Ukrainie i wybrany szefem państwa dawny aktor serialowy Wołodymyr Zełenski postanowił również w realu zagrać rolę nieugiętego wobec nacisków i wiernego obywatelom lidera – zarzuty dotyczące aktywności Huntera w gazowym holdingu Burisma okazały się dęte a cała sprawa montowana na zamówienie. Najlepsi, ukraińscy przyjaciele prezesa PiS nie zbudowali u siebie wymiaru sprawiedliwości, który zyskałby choćby minimalną wiarygodność, zwłaszcza w kontekście międzynarodowym.
Pierwszy raz od dawna Kaczyński znalazł się w sytuacji, w której kolejne misterne z pozoru konstrukcje rozsypują mu się w rękach. Widziany do niedawna przez pryzmat afery zegarkowej Nowak wyrasta na męczennika, proste przejęcie sieci prasy regionalnej, które miało się obyć bez awantur, okazuje się niewykonalne. W odróżnieniu jednak od koszmarów sennych w tym wypadku przebudzenie może się okazać jeszcze bardziej dotkliwe. Władzy zdobytej sześć lat temu PiS nie oddaje, ale kolejne jego zamiary zamieniają się we własne przeciwieństwa.