W kwestii “taśm prawdy” ze spotkania władz spółki Agora i przedstawicieli wydawanej przez nią “Gazety Wyborczej” istotna okazuje się zarówno zawartość nagrań, jak okoliczności ich dokonania. Oto wśród najstaranniej dobieranych i zaufanych w środowisku tak zamkniętym znalazł się ktoś, kto rozmowę utrwalił i jej efekt wyniósł do rządowej telewizji.
Przestań szklić – mówi Adam Michnik do swojego korporacyjnego zwierzchnika, prezesa spółki wydającego jego gazetę Bartosza Hojki. Ale ten zaraz osadza go, że przecież sam siebie nie wybrał.
Spór od dawna nabrzmiewał. Nagranie pochodzi z listopada ub. r. Oficjalne przejawy konfliktu, a ściślej to co w miarę autoryzowali uczestnicy sporu, pozostawały egzotyczne dla opinii publicznej. Trudno uwierzyć, by jedno do niedawna z najbardziej zwartych środowisk biznesowych i medialnych w Polsce serio poróżniło się o priorytet dla segmentu internetowego firmy lub gazety papierowej. A tym bardziej – o personalia, gdy w grę wchodzą niezbyt znane nazwiska. Czytelnika mało obchodzi, czy posadę zachowa Jerzy Wójcik. Czy nawet czas odpraw dla szefów.
W istocie poszło bowiem o politykę, a ściślej o jej biznesowe konsekwencje. Organizowanie przez “Gazetę Wyborczą” frontu odmowy wobec pisowskiej ekipy pozbawiło firmę ogłoszeń spółek Skarbu Państwa oraz rozlicznych zamówień rządowych. Szefowie Agory skłaniają się do łagodzenia kursu, by zyski powróciły. Swego czasu faktyczna twórczyni potęgi obu marek Helena Łuczywo wspominała o “chińskim murze”, oddzielającym spółkę od gazety. Teraz jak się okazuje, to już nie działa.
Niedawno minęło dwadzieścia lat od momentu, gdy Adam Michnik potajemnie zarejestrował pogawędkę z Lwem Rywinem na temat zamierzonych zmian na rynku medialnym i gratyfikacji za nie (gość naczelnego domagał się łapówki), co dało początek pamiętnej aferze, której finałem okazał się rozpad obozu postkomunistycznego, dysponującego w momencie jej wybuchu premierem (Leszek Miller) i prezydentem (Aleksander Kwaśniewski). Teraz to “Wyborczą” się nagrywa i to w jej twierdzy przy Czerskiej. Dla jedynej dziś profesjonalnie redagowanej gazety codziennej w kraju to konfuzja oczywista.
Po pierwsze – pada mit wewnętrznej solidarności i hermetyzmu zespołu Agory-Gazety, prezentującego się do niedawna tak, jakby łączył reguły technokratycznej korporacji i dziennikarskiego kunsztu na bazie wspólnoty ideowej. Kret się znalazł. I zapewne sam zaniósł nagranie do telewizji rządowej.
Po drugie zaś – taśmy prawdy, nawet jeśli uznać je za owoc złego drzewa (np. prawo anglosaskie nie dopuszcza dowodów tego typu, ale Michnik też kiedyś Rywina o zgodę na nagrywanie nie pytał) wiele mówią o pragmatyce służbowej koncernu i tytułu, których markę trudno przecenić. Kiedyś utrzymywali, że są lepsi, bo wyrastają z “etosu”: dziś widać, że dzieje się tam podobnie jak u innych. To kolejny po aferze Tomasza Lisa (z mobbingiem i molestowaniem w tle) oraz wcześniejszej celebryckiej, kiedy to rekiny medialne w tym Edward Miszczak i Mariusz Walter zaszczepiły się poza kolejnością na koronawirusa kosztem zwykłych obywateli – zimny prysznic na głowy zwolenników poglądu, że w polskich mediach poza rządowymi wszystko jest w porządku.
Słyszymy właśnie, że nie jest. Naczelny “Wyborczej” Adam Michnik i prezes Agory Bartosz Hojka praktycznie grożą sobie nawzajem. Pierwszy upublicznianiem konfliktu, daniem go na pierwszą stronę nawet, drugi utratą cierpliwości przez akcjonariuszy. Zespół domaga się – ustami naczelnego – żeby uzgodniono z nim kandydaturę członka zarządu Agory zajmującego się “Gazetą…”. W przeciwnym wypadku, jak argumentuje sam Michnik, powtórzyć się może sytuacja, że wykpienie na stronach kulturalnych “Wyborczej…” książki wydanej przez Agorę uznane zostanie za działanie na szkodę spółki.
Najmniej istotne okazuje się to, co namolnie uwypukla 24-godzinny kanał rządowej telewizji TVP Info. W ujawnieniu, że poczynania prezesa Orlenu Daniela Obajtka tropi wyspecjalizowany zespół dziennikarzy śledczych trudno dopatrzyć się czegoś bulwersującego, bo szef wielkiej spółki paliwowej sam do takiego zainteresowania prowokuje rozległymi i kontrowersyjnymi interesami od czasu, gdy w podgórskim Pcimiu pełnił urząd wójta. Zaś dziennikarze poniekąd po to są, by podobnych bonzów prześwietlać.
Ważniejsze, że gołym okiem widać, że “Gazeta Wyborcza” z Agorą nie tylko nie stanowią już monolitu, ale zajęły się sobą do tego stopnia, że gdzieś utracone zostało bezpowrotnie, cechujące je kiedyś poczucie wyższości i wyjątkowości. Rozżalony uczestnik spotkania, który z jego kompromitującym nagraniem pocwałował bezzwłocznie do telewizji Jacka Kurskiego, nie różni się do sygnalistów z wielkich korporacji. Chcieli biznesu, to mają, można powiedzieć. Albo wprost: nosił wilk razy kilka…
Kierownicza rola partii też była wpisana do konstytucji – mówi Michnik, gdy Hojka powołuje się na swoje korporacyjne umocowanie. I wolę akcjonariuszy. Nie wszystkie konflikty między spółką a redakcją dotyczą polityki. Bossowie Agory mieli się domagać od “Gazety…” usunięcia niepochlebnego artykułu o Allegro, bo to poważny reklamodawca.
Swego czasu “Gazecie Wyborczej” gwoli zdyskredytowania konkurencji zdarzało się podawać wiadomości fałszywe. Przekonałem się o tym, gdy zwalczająca mnie za komentarze na łamach “Życia” popierające AWS, jej pracownica Agnieszka Kublik poinformowała, że jestem kandydatem na rzecznika rządu Jerzego Buzka (który skądinąd współtworzyła w koalicji przezywana “partią Gazety Wyborczej” Unia Wolności). Chociaż o takiej nominacji nie ćwierkały nawet wróble w warmińsko-mazurskich Mierkach, gdzie w trakcie wyjazdowych posiedzeń klubu parlamentarnego Akcji Wyborczej Solidarność dzielono posady. Później jeden z założycieli “Wyborczej” Grzegorz Lindenberg w studiu telewizyjnym publicznie cieszył się z upadku konkurencyjnego “Życia”. Dla etosowej części opinii publicznej znacznie trudniejsze do zaakceptowania od przekłamań i środowiskowych podłości okazało się bratanie się Adama Michnika z Wojciechem Jaruzelskim oraz wystawianie innemu generałowi Czesławowi Kiszczakowi rekomendacji człowieka honoru. Jednak biznesowa sprawność Agory i profesjonalizm “Gazety…” wydawały się jakościami trudnymi do podważenia. Teraz okazuje się, że dwie dekady praktycznej samotności na rynku dzienników zaowocowały sporem, potwierdzającym znaną opinię, że każdy monopol na dłuższą metę osłabia samego beneficjenta. Potwierdzają to zarówno statystyki sprzedaży (52 tys egzemplarzy dziennie w pierwszym półroczu br. wobec pół miliona przed ćwierćwieczem) jak spór między zarządzającymi i redaktorami. Do wszystkich jego punktów zapalnych dojdzie jeszcze jeden, najświeższy: gdy się po raz kolejny spotkają, będą na siebie spozierać, czy aby znowu ktoś tego nie nagrywa. Kret to jak wiemy stworzenie niewielkie. Ale skutecznie podcina korzenie, zwłaszcza, jeśli okazują się słabe i nieodporne.