Krótka wspinaczka na szczyt

0
37

Przełamanie w Paryżu

Po trzynastu dniach paryskiej olimpiady pierwszy złoty medal dla Polski wywalczyła Aleksandra Mirosław. Starsza szeregowa Wojska Polskiego, co zapewne lepiej wpłynie na istotny w trwającym kryzysie międzynarodowym wizerunek armii niż wszelkie nachalne kampanie typu “murem za polskim mundurem”. Ale przede wszystkim dziewczyna z Lublina, która przedtem pracowała jako sprzedawczyni w sklepie i nauczycielka wychowania fizycznego. 

Na ścianie lubelskiej kamienicy, przy Krakowskim Przedmieściu, zakwitł mural jej poświęcony, autorstwa Michała Ćwieka, doktoranta z Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej. Twórcę zafascynowała filigranowa dziewczyna (1,62 m wzrostu) wspinająca się w niewiele ponad sześć sekund na piętnastometrową ścianę. Dzieło przedstawia więc jej zmultiplikowaną sylwetkę. Upamiętnia jeden z jej rekordów świata. Już w Paryżu, w kwalifikacjach ustanowiła dwa kolejne. Ale w finale olimpijskim nie rekord już się liczył lecz medal. W przeciwieństwie do innych faworytek z Polski (od Anity Włodarczyk po Igę Świątek) lublinianka tę nader trudną rolę udźwignęła.  

Najpierw trenowała pływanie, potem pod wpływem starszej siostry zmieniła dyscyplinę na wspinaczkę i przez pewien czas ćwiczyły razem. Wątek rodzinny w tej historii pozostaje, bo trenerem 30-letniej złotej medalistki olimpijskiej jest jej mąż. Kiedyś sam również ćwiczył wspinaczkę, później postawił na karierę Aleksandry. Wiadomo, że do pracy nie musi jej poganiać. Przez wiele godzin zawodniczka potrafi analizować filmowe zapisy swoich startów, śledzi, co nadaje się jeszcze do poprawy. Żyje tym, co robi.

Złoto dla Aleksandry Mirosław i brązowy medal w tej samej konkurencji dla jej  imienniczki Kałuckiej nie wzięły się  z  niczego, lecz z wieloletniego zainteresowania młodych Polaków ściankami wspinaczkowymi.

Motyw ten znajdujemy choćby w pochodzącym sprzed prawie ćwierćwiecza filmie Waldemara Szarka “To  my” (z udziałem m.in. Małgorzaty Sochy i Anity Werner).   

Czasem pojawia się wątek sceptycyzmu wobec nowych olimpijskich dyscyplin, ale nie da się przecież ukryć, że wspinaczkę nie tylko u nas uprawia więcej osób niż obecne od ponad stu lat w programie igrzysk wioślarstwo czy pięciobój nowoczesny. Mamy nową bohaterkę.

Zapewne lepiej motywującą młodych ludzi do pracy nad sobą i wytrwałości niż bohaterowie programów life-stylowych, których sukces wynika z typowości (jak w Big Brotherze) czy dopasowania się do preferowanych wzorców (wszelkie talent shows). 

Jednak degrengolady współczesnego polskiego sportu nie da się obyczajem tetryków zwalić  na “dzisiejszą młodzież”, bo odpowiada za nią w znacznej mierze powikłany system układów sponsorskich i menedżerskich, sieć powiązań nie zachęcająca do podejmowania ryzyka, jakie niewątpliwie stanowi zajęcie się kulturą fizyczną na skalę poważniejszą niż niedzielna tylko rekreacja czy nawet codzienna przebieżka wokół bloku. Także dawnych mecenasów – zamożnych klubów górniczych, hutniczych i wojskowych bądź “gwardyjskich” (jak eufemistycznie nazywano milicyjne) – masowo kiedyś inwestujących w szkolenie młodzieży wciąż nie ma kto zastąpić.      

Jeśli zaś w trudnych czasach PRL odnosiliśmy sukcesy w sporcie, stając się w Montrealu (1976 r.) szóstą potęgą świata, a na olimpiadach w Tokio (1964 r.) i Monachium (1972 r.) siódmą, a więc niewątpliwie powyżej poziomu rozwoju gospodarczego kraju – zawdzięczaliśmy to zarówno kultowi, jako otaczał naszych złotych  medalistów (w tym piłkarzy Kazimierza Górskiego i siatkarzy Huberta Wagnera), jak przekonaniu, że przez sport wiedzie droga do awansu społecznego i poprawy własnego losu.

Z podstawówki pamiętam kolegów i koleżanki często z wielodzietnych rodzin robotniczych, chodzących na co dzień w ofiarowanych przez kluby sportowe kurtkach i wyjeżdżających w ferie i wakacje na obozy, za które rodzice nie musieli płacić, co stanowiło niezbędny warunek spędzenia tego czasu poza domem. Do wytyczania sportowych ścieżek przyczyniali się mądrzy nauczyciele WF-u. Nawet jeśli zdecydowana większość ich protegowanych wyczynowcami później nie została, dzięki sportowi unikali pułapek, związanych z używkami i patologią.

Po przełomie ustrojowym sportowa kariera ustąpiła w wyoboraźni zbiorowej celebryckiemu modelowi, w którym bardziej od determinacji liczy się standardowe bycie fajnym, z czego jednak w późniejszym życiu niewiele poza licznymi rozczarowaniami wynika. Tylko sukcesy wyczynowców mogą tę tendencję przełamać.           

W tym sensie Aleksandra Mirosław ponownie wystąpiła w obecnej w jej curriculum vitae dawnej roli nauczycielki wychowania fizycznego.        

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 1

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here