3 maja w samo południe przedsiębiorcy wyruszą pod Pałac Prezydencki z Czarną procesją. To oczywiste nawiązanie w rocznicę historycznej Konstytucji do wystąpienia mieszczan z okresu Sejmu Czteroletniego. Akcja przedsiębiorców nie jest tylko protestem kolejnej grupy społecznej. Utrzymują państwo, również w trudnych warunkach pandemii, więc nie walczą wyłącznie o własne interesy. Żeby było co dzielić, trzeba najpierw wytworzyć, wszystkiego nie załatwią pieniądze z Unii Europejskiej. Środki na rozbudowane rozdawnictwo społeczne państwowa biurokracja również w dobie COVID-19 pozyskuje od najbardziej przedsiębiorczych rodaków.
Przedsiębiorcy od początku transformacji ustrojowej nie powołali własnej reprezentacji politycznej. Działania scedowali na zawodowych polityków. Trzy dekady pokazują, że ci ostatni zawiedli. W naturalny sposób pojawia się więc pomysł odrodzenia powszechnego samorządu gospodarczego. Po wojnie już się odbudowywał, gdy zlikwidowały go komunistyczne władze. Powraca jego idea wraz z przeświadczeniem, że nikt za przedsiębiorców nie załatwi ich problemów a działają dla dobra całego społeczeństwa.
Ze swoich podatków finansują zarówno niezbędne w czasie epidemii ale kosztowne działania antykryzysowe (z powszechną akcją szczepień włącznie) jak rządową inżynierię społeczną, ktora pomimo pochodu groźnego wirusa z Wuhan nie została zastopowana, nawet jeśli zamierzonych efektów nie przynosi: program 500plus nie zaowocował poprawą sytuacji demograficznej, lecz dał zarobić sprzedawcom używanych samochodow w Niemczech i działającym u nas zagranicznym sieciom handlowym. Inny okręt flagowy polityki społecznej PiS, trzynasta emerytura, została niedawno skrytykowana nawet w programie prorządowej TVP Info (“Debata Seniora”), gdzie zaproszony ekspert Oskar Sobolewski (Instytut Emerytalny) uznał ją za szkodliwą dla systemu zabezpieczeń społecznych, a gdy już to nastąpiło, robiono wszystko, żeby odebrać mu głos.
W dobie pandemii przedsiębiorcy okazują się też pierwszymi poszkodowanymi. Zamykanie całych branż w kolejnych lockdownach odbiło się w pierwszym rzędzie na tworzących miejsca pracy: pracownicy byli lepiej chronieni, zwykle przez własnych szefów – dążących do utrzymania firm i poświęcających w tym celu środki, ktore w normalnych warunkach by przeznaczyli na inwestycje – a nie państwo. Spośród najbardziej dotkniętych przez pandemię branża transportowa daje chleb 750 tys pracownikom, prawie milion zatrudnia gastronomia, 100 tys hotele, kolejnych 100 tys karmi branża fitness. Wszystkie podlegały przesadnym – nie tylko w ich opinii – restrykcjom. Tylko w branży kreatywnej, najmniej chronionej, bo przeważnie nie opiera się na stalym zatrudnieniu, w wyniku odwołania imprez plenerowych, zwłaszcza muzycznych, podstawy utrzymania straciło nawet pół miliona osób.
Pomysł świątecznego wystąpienia przedsiębiorców nawiązuje bezpośrednio do Czarnej Procesji mieszczan w okresie pracującego nad reformą państwa Sejmu Czteroletniego. 2 grudnia 1789 r. ubrani demonstracyjnie na czarno przedstawiciele 141 miast królewskich pod przywództwem prezydenta Warszawy Jana Dekerta przejechali karetami od ratusza na Zamek Królewski. Domagali się przyznania mieszczanom praw publicznych. Część ich postulatów, chociaż nie wszystkie uwzględniono w dalszych pracach Sejmu Czteroletniego i w samej Konstytucji Trzeciego Maja – drugiej w świecie po amerykańskiej, zaś pierwszej w Europie, przez historyków zaś nazwanej “odrodzeniem w upadku”.
Walka mieszczan o ich prawa, którą wspierał wówczas m.in. Hugo Kołłątaj pozostaje jednym z najszczytniejszych rozdziałów polskiej historii, ale też rolę jaką dzisiaj odgrywają w społeczeństwie polscy przedsiębiorcy najlepiej można porównać do tej, jaką w dobie I Rzeczypospolitej wypełniała szlachta, zaś w kolejnych wiekach – wyłoniona z niej inteligencja. Codzienna praca łączyła się w niej z misją, zaś przywództwo z poczuciem obowiązku wobec wszystkich warstw społecznych. Za sprawą tych związków Polacy potrafili odbudować zachowania obywatelskie po ponad stu latach zaborów.
Szlachta przez wieki broniła ojczyzny i gospodarowała na roli, ale też – niczym wcześniej obywatele rzymscy – tworzyła kulturę, w tym piśmiennictwo polityczne i społeczne. U Jana Kochanowskiego pojawia się w “Odprawie posłów greckich” czy “Pieśni o spustoszeniu Podola” rozumienie ojczyzny jako dobra wspólnego i działalności publicznej jako aktywności na tego rzecz, nawiązujące do pojmowania polityki przez Arystotelesa. Nie podbijamy wtedy innych, sami do nas przyjeżdżają, bo pozostajemy dla przybyszów atrakcyjni dzięki demokratyzmowi i egalitaryzmowi. Nawet w najbogatszej Francji rządzi wtedy nieliczna garstka, u nas 10 proc społeczeństwa, a w niektórych regionach jak na Podlasiu herbem poszczycić się może nawet co drugi mieszkaniec.
Wspólnota szlachecka staje się punktem odniesienia dla Jana Paska piszącego u szczytu potęgi Rzeczypospolitej ale nie zaniknie nawet po upadku państwa. Wywodzący się z arystokracji Zygmunt Krasiński i pochodzący z drobniejszej szlachty Adam Mickiewicz formułują swoje przekazy we wspólnym kodzie kulturowym, pierwszy z nich w “Przedświcie” wystąpi z projektem europejskiej jedności, drugi jako redaktor “Trybuny Ludów” zabiegać będzie o połączenie sił przez uciśnionych i dyskryminowanych. Gdy konfiskaty majątków zwłaszcza po powstaniu styczniowym i uwłaszczenie chłopów przeprowadzone przez zaborców podkopią materialne podstawy działania dawnej elity, uformowana z odchodzącej szlachty inteligencja przejmie jej poczucie misji i współodpowiedzialności. Wobec uprzywilejowania obcych w gospodarce, nieuniknionego w sytuacji braku niepodległości, realizować się będzie w sferze idei i pracy społecznej, szukając też możliwych do zagospodarowania nisz: Polacy znajdą się więc wśród odkrywców na Syberii jak Przewalski i stypendystek nauk ścisłych na Sorbonie jak Skłodowska. Zdarzą się i tacy, którzy na Syberii i Uralu zrobią fortunę jak Alfons Koziełł-Poklewski, co pojechał tam dobrowolnie, stał się właścicielem domów towarowych w Tiumeni i Tobolsku, licznych gorzelni i kopalń, co nie przeszkadzało mu dbać nie tylko o pracowników ale również o edukację ich dzieci i troszczyć się przy tym o polskich zesłańców.
Pozytywizm i praca organiczna, wspólne polskie inicjatywy bankowe i spółdzielcze w Wiekopolsce staną się formami działania zbiorowego zastępującymi państwo. Towarzyszyć temu będzie wzmożona refleksja nad przeszłością, dominująca u Stańczyków krakowskich, poczucie obowiązku kultywowane przez Stefana Żeromskiego czy przypominanie chwalebnych rozdziałów historii u Henryka Sienkiewicza. Bohaterowie “Rodowodów niepokornych” Bohdana Cywińskiego, opowiadających o pasjonatach idei z drugiej połowy XIX wieku i “Budowania Niepodległej” Wojciecha Giełżyńskiego, zajmującego się ówczesnymi konspiratorami, a także zbierających rozmaite doświadczenia “Sylwetek politycznych XIX wieku” Marcina Króla i Wojciecha Karpińskiego, nie tylko wspólnie ocalą wartości, których kultywowaniem w szczęśliwszych krajach zajmuje się państwo ale po latach staną się wzorem dla kolejnych pokoleń, skoro wspomniane książki zaczytywane będą przez generację Solidarności oraz kolejne roczniki robotników i studentów, przygotowujące rozstrzygający przełom 1988-89.
Wcześniej jednak o prawie stulecie młodzież inteligencka pójdzie do Legionów Józefa Piłsudskiego, a w obronie państwa w 1920 r. uczestniczyć już będą urobione przez obywatelskie wzorce chłopskie masy, w jego budowaniu przydadzą się tradycje pracy organicznej i szlachetnego altruizmu społecznikowskiego, upostaciowanego przez Szymona Gajowca z “Przedwiośnia” Żeromskiego. W latach II wojny światowej właśnie inteligencja stanie się przedmiotem eksterminacyjnej polityki okupantów, to jej przedstawiciele będą ofiarami egzekucji w lesie katyńskim i w Palmirach a ostateczną jej hekatombą okaże się Powstanie Warszawskie z jego poległym pokoleniem ale również setkami tysięcy cywilnych ofiar i totalnymi stratami materialnymi od zabytków po księgozbiory.
Inteligenckie powinności odrodzą się jednak w nowej powojennej sytuacji, architektonika społeczna kolejnych komunistycznych ekip przegra w tej konkurencji, bo prastare wzorce misji i obowiązku okażą się silniejsze od woli zbudowania nowej klasy, wygrają jako atrakcyjniejsze kulturowo. Cywilizacyjną misję kultywować będzie zwłaszcza inteligencja techniczna, stawiająca sobie za punkt honoru przeciwdziałanie zapóźnieniu cywilizacyjnemu Polski. Doktor Judym powróci w postaci lekarza zarabiającego na zagranicznym kontrakcie a potem w rejonowym szpitalu wdrażającego nowe metody leczenia a Gajowiec – inżyniera przywożącego z zachodniego stypendium w częściach komputer nowszej generacji, gdy te w ojczyźnie są jeszcze wielkości sporej kamienicy. Inteligencja humanistyczna odrodzi się w postaci fenomenu drugiego obiegu wydawniczego, promieniującego – choćby poprzez popularne publikacje o Piłsudskim i Katyniu – na znaczną część społeczeństwa i poprzez rodzaj wtajemniczenia budującego nową wspólnotę.
W dobie protestów sierpniowych w 1980 r. dawne, szlacheckiej proweniencji poczucie godności, odziedziczone niespodziewanie przez robotników wielkich zakładów stanie się dowodem skutecznej ekspansji tych wzorów, budując fenomen dziesięciomilionowego ruchu podziwiany w świecie. Ostatnim, chociaż nie tak masowym akordem solidaryzmu społecznego okaże się skuteczne tym razem, bo nie rozjechane już przez generalskie czołgi współdziałanie kolejnego pokolenia robotników i studentów w gorącym 1988 roku. Ustanowienie w kolejnym roku demokracji oznacza jednak kres misji obu tych grup: inteligencja w nowych warunkach podzielić się musi na nieodwartościowaną materialnie i walczącą o przetrwanie “sferę budżetową” oraz aspirującą “klasę średnią”, próbującą jeśli nie żyć to chociaż konsumować jak jej rówieśnicy na Zachodzie. Powojenny już dorobek polskiej myśli, imponujący w wielu dziedzinach – od elektroniki po motoryzację – zostanie zmarnowany, bo czas planu Leszka Balcerowicza wywyższa handel, nawet bazarowy, kosztem produkcji, nawet nowoczesnej i precyzyjnej, zaś fabryka wedle oficjalnych wykładni warta jest tyle, ile nabywca skłonny jest za nią zapłacić. Wielkie zakłady pracy, wcześniej twierdze pierwszej Solidarności, nierzadko aktywne jeszcze w dobie przełomu 1988 zostaną pozamykane lub zminiaturyzowane. Do polskich miast wkradnie się dyktowany przez pazernych deweloperów chaos, apartamentowce wznosić się będzie nawet pod Wawelem, w miejsce wyburzanych choć ciekawych architektonicznie obiektów jak warszawski Supersam wyrosną szpetne bunkry biurowców, takie same u nas jak w Kuala Lumpur czy Porto Alegre. Establishment wyprowadza się do zamkniętych dzielnic, a centra miast i ich dawne “piękne dzielnice” slumsują, wypełniane przez plagę żebraków, amatorów tanich trunków lub w najlepszym wypadku samozwańczych dziadków parkingowych. Władza, tak centralna jak samorządowa, zamiast dbać o podnoszenie jakości życia, bezpieczeństwo i ład wytycza ścieżki rowerowe lub bawi się w parki tematyczne i przystanki dla hulajnóg elektrycznych.
Ludzie przedsiębiorczy, zrażeni do polityki na ponad ćwierć wieku zajmą się własnymi firmami, w nadziei, że państwo – w odróżnieniu od poprzedniego, które jeśli nawet zezwalało na firmy polonijne lub rzemiosło, to gnebiło je domiarami i żyłowalo – pozwoli im żyć. Tak działo się aż do czasów pandemii. Wtedy to administracyjne wygaszania, wbrew konstytucyjnej zasadzie swobody działalności gospodarki, całych gałęzi i branż, nie dotknęły jednak lichwiarzy ani windykatorów, drepczących teraz uparcie za tymi, którzy chętnie by na należne tamtym raty zarobili, jednak ich biznesy właśnie odgórnie pozamykano. Sytuacja ta nie wzbudziła zainteresowania mnożących się jak króliki organizacji pożytku publicznego wyspecjalizowanych jakoby w obronie ludzi, chociaż tylko niedawną kandydatkę na Rzecznika Praw Obywatelskich mec. Zuzannę Rudzińską-Bluszcz poparło – to nie żart – ponad tysiąc NGO’sów. Znane niemieckie powiedzenie głosi jednak – w swobodnym tlumaczeniu – że im więcej profesorów, tym pewniej ojczyzna zostanie zgubiona. Zawodowi obrońcy praw człowieka wolą zajmować się odmieńcami i dziwolągami niż zwyczajnym polskim podatnikiem, chociaż to on ofiarowuje im jednoprocentowe odpisy ze swojego dorocznego PIT-u.
W nowej rzeczywistości kasta zawodowych polityków, na ktorych zarówno praktycy gospodarki jak klasa kreatywna scedują obowiązki państwowe zawiedzie okazane zaufanie i praktykować będzie egoizm, którego szczytowym przejawem okaże się niedawne sejmowe glosowanie sprzed roku za podwyżką własnych uposażeń w warunkach szalejacej pandemii, wspólne – co szczegolnie porażające – dla autorytarnej władzy i demokratycznej opozycji. Nazwano to koalicją “koryto plus”. Jej sformowanie, przy równoczesnym zaaprobowaniu roli państwa jako pierwszego reketera, dowodzi całkowitego zaniku poczucia obowiazku wobec ogółu u całej klasy politycznej. Inna zaś, wykreowana naprędce przez nową Polskę grupa, celebryci – samozwańczy bohaterowie wyobraźni zbiorowej, znani z tego, ze są znani – uwikłała się w kolejne afery od szczepień poza kolejnością po molestowanie i znęcanie się w łódzkiej szkole filmowej, co sprawi, że jej przedstawiciele nadają się co najwyżej na wzorce modowe stosowne dla przekazu Pudelków i innych portali life-stylowych.
To dzięki ludziom aktywnym, tworzącym miejsca pracy, funkcjonuje w najtrudniejszym dla siebie od czasów wojny momencie polskie państwo. Płatnicy najwyższych podatków i ci, którzy wytwarzają produkt krajowy brutto podtrzymują jego niedoskonałą maszynerię. Za ich sprawą wypełnia podstawowe obowiązki, również w sferze ochrony zdrowia publicznego, dzisiaj najważniejszej.
Typową ilustracją potocznej mądrości pozostaje przekonanie, że nie szanuje się dóbr, na które się samemu nie wypracowało. Biurokracja państwowa dzieli nie swoje. Rozbuchana administracja, upartyjniona za rządów PiS jak nigdy dotąd od czasów dawnej nomenklatury komunistycznej, marnuje pozyskane od podatnika środki, daje zarobić swoim (jak dowodzą interesy rodziny i znajomych poprzedniego ministra zdrowia prof. Łukasza Szumowskiego, robione przecież bezpośrednio na pandemii), pakuje pieniądze w niedorzeczne biznesowo przedsięwzięcia jak zakup za wygórowaną cenę sieci regionalnych gazet od niemieckiego koncernu Passauer przez Orlen, sfinansowany tym samym przez każdego, kto na stacji benzynowej korzysta z dystrybutorów pozostajacych w gestii paliwowego giganta. Problem kontroli w państwie nie istnieje, a jeśli się pojawia, to w kontekście usamodzielniania się prezesa NIK Mariana Banasia, kiedyś zresztą dzielnego działacza niepodległościowej opozycji, od jego dotychczasowych pisowskich protektorów. Również rozliczne instytucje powołane do obrony praw obywatelskich i ludzkich, szumnie reklamowane NGO’sy skupiają się bardziej na propagowaniu odmienności niż obronie praw większej części społeczeństwa: Polaków, żyjących z własnej pracy. Nie z socjalu ani z synekur. Również tych, którzy innym warunki do zarabiania na chleb stwarzają. Dlatego narastający sprzeciw przedsiębiorców nie jest tylko kolejnym branżowym protestem grupy walczącej o własne interesy, często słusznie, jak czynili to nauczyciele, hodowcy zwierząt czy górnicy. Zawiera się w nim próba przywrócenia właściwego porządku rzeczy, zarządzania tym, co się uprzednio wypracowało, również elementarnego zabezpieczenia wobec zagrożenia, które czai się wokół. Wśród aktywnych Polaków narasta coraz mocniejsze przekonanie, że nikt nie zrobi tego za nas.