czyli od Czwartej Władzy do “Żeco?” red. Adamek
Władza poza kontrolą jako efekt uboczny wyniku wyborów październikowych? Brzmi to szokująco ale w tym kierunku podążamy. Rządów “koalicji 15 października” nie są w stanie rzeczowo recenzować ani opozycja – bo sprawia wrażenie oderwanej od realności jak PiS lub wyrachowanej jak Konfederacja – ani media, bo ich bossowie władzę popierają a ich podwładni liczą na nowe posady od niej, zwłaszcza w TVP. Nawet prezes NIK Marian Banaś odetchnął z ulgą po zmianie sterników państwa i nowym odpuszcza.
Konferencje prasowe i briefingi polityków PiS na sejmowym podeście prezentują się równie operetkowo jak repliki nowego ulubieńca partii (i jej prezesa Jarosława Kaczyńskiego) Przemysława Czarnka w komisjach i sali obrad plenarnych. Wyglądający po ośmiu latach rządów jego formacji jak pączek w maśle b. wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik, który bez charakteryzacji mógłby zagrać w “Farmie zwierzęcej” George’a Orwella, gdyby ją raz jeszcze sfilmowano, z całą powagą traktuje wykluczenie go z obrad komisji śledczej (bo dostał kiedyś medal, więc zachodziła obawa, że nie będzie obiektywny w przepytywaniu tych, co mu go przyznali) jako przejaw praktyk porównywalnych ze stalinowskimi. Wtedy ci, których im poddano, wyglądali mniej kwitnąco – chciałoby się odpowiedzieć Wójcikowi, gdy pamięta się zdjęcia akowców i “wyklętych” z 1956 r. Poza tym przywoływanie stalinizmu przez wiceministra ekipy, posiłkującej się akurat w sferze zmian w wymiarze sprawiedliwości dawnym prokuratorem stanu wojennego Stanisławem Piotrowiczem zakrywa na traktowanie odbiorcy, w tym własnego elektoratu, w sposób określony przez b. prezesa TVP Jacka Kurskiego osławioną formułą: – Ciemny lud to kupi.
Każdy ma prawo nie jeść… i pleść głupstwa też
Problem nie sprowadza się wyłącznie do kondycji tych, co władzę już oddali. Lecz do obawy, że ci, co ją z ich rąk przejęli, demoralizować się będą w tempie równie błyskawicznym co poprzednicy. Przedsmak już mamy, wystarczy przytoczyć wypowiedź “wiceministry” sprawiedliwości Marii Ejchart (wcześniej używającej nazwiska Dubois) dotyczącej strajku głodowego Mariusza Kamińskiego i Macieja Wójcika, gdy przebywali jeszcze za kratami: – Każdy ma prawo nie jeść.
Komfort nowej ekipy związany z brakiem w miarę sensownej publicznej krytyki jej działań okazuje równie pozorny, jak szumnie reklamowane zwycięstwo PiS w wyborach z października ub. r. Partia Jarosława Kaczyńskiego uzyskała wprawdzie najlepszy wynik ale nie była w stanie sformować rządu. Podobnie teraz, ulgowe podejście mediów do rządzących nie rozładowuje konfliktów społecznych, jakie narastają: przykładem protesty rolników i rozczarowanie nauczycieli opóźnionymi i nie takimi jak obiecano podwyżkami.
Wielu Polaków dostrzega, że utrzymujące w miarę profesjonalny poziom media stały się tubą nowej władzy (dotyczy to zwłaszcza TVN, “Gazety Wyborczej” i przejętych publicznych środków masowego przekazu) zaś “przekaziory” związane z PiS nie są dla zwykłego człowieka miarodajne, bo kompromitują się potrójnie: blankietowym poparciem dla partii Kaczyńskiego, amatorszczyzną przekazu i przyjmowaniem wygonionych z TVP propagandystów. Nawet moda na TV Republika okazała się chwilowa, wynikała bardziej z ciekawości, co PiS po oddaniu władzy powie swoim zwolennikom. Podobnie jak przejściowo wzrosła oglądalność “19,30” bo ludzi interesowało, czym główny program informacyjny różni się od Wiadomości TVP z czasów Danuty Holeckiej. Gdy ciekawość została zaspokojona, słupki odbioru spadły. Na miarę tego, co widać na ekranie.
Jak w dawnych czasach – czy to kojarzących się z Jackiem Kurskim czy Jerzym Urbanem – program informacyjny TVP nawet nie powiadomił w relacji z wizyty w Polsce premiera Kanady Justina Trudeau i jego spotkania z Donaldem Tuskiem o dotkliwym przejęzyczeniu naszego gościa zza Oceanu: mówiąc o wojnie na wschodzie życzył on bowiem zwycięstwa nie Ukrainie wcale, lecz Rosji. Materiał niekoniecznie musiał się od tego zaczynać, ale brak odnotowania lapsusu tak gorszącego rodzi najgorsze porównania i wskazuje na skrajną tendencyjność lub kompletną amatorszczyznę a najpewniej zarówno jedno jak drugie.
Z włączoną kamerą albo czy zechciałby się Pan marszałek wypowiedzieć
Po zachowaniu większości – chociaż nie wszystkich – dziennikarzy politycznych w Sejmie widać różną taryfę jaką stosują wobec władzy i opozycji. Za marnymi nawet politykami PiS (prezes Kaczyński jeśli się nawet na Wiejskiej pojawia, to w szpalerze ochroniarzy, z którymi nowy marszałek Szymon Hołownia miał coś zrobić ale… nic nie wskórał) ugania się cały peleton, w tym dwie, czasem trzy, a zdarza się i cztery ekipy TVN-owskie ze szczególną lubością tratujące siebie nawzajem, bo zawsze milej zdeptać kolegę z korporacji niż konkurenta z innej telewizji. Ale odłóżmy żarty na bok. Za to gdy pojawia się w swoim słynnym czerwonym swetrze wicemarszałek Sejmu i przewodniczący Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty, żurnaliści i ekipy podchodzą z atencją, prawie, że na palcach – i z pokorą przyjmują werdykt, że się nie wypowie. Nikt nie włącza kamery. Kiedyś nikt nie prosił polityka, żeby gadał. Od razu podchodziło się z włączonym sprzętem.
Jak ja z ekipą Wiadomości w czasach rządu Waldemara Pawlaka, kiedy to jego prawą rękę Michała Strąka, szefa Urzędu Rady Ministrów zdybałem w pilnej sprawie, gdy wychodził z zakończonego już spotkania na Zamku Królewskim. Zdążyliśmy go dopaść w ostatniej chwili.
– No trudno – oznajmił minister Strąk, gdy dostrzegł mnie oraz operatora z włączoną kamerą. Płaszcz rzucił wtedy Strąk ochroniarzowi – chyba był marzec, tak jak teraz – i do obiektywu powiedział parę zgrabnych zdań, które znalazły się w całości w głównych Wiadomościach o 19,30. A nie był to wcale temat dla rządu Pawlaka korzystny, chodziło o aferę związaną z osobistymi korzyściami jednego z ministrów.
Ulubieniec coś palnął, redaktorka w konfuzji
Teraz żurnaliści różnicują plączących się po Sejmie polityków na swoich i obcych, stąd odmienne traktowanie. Ulubieńcy to “Czarzak” czyli Włodzimierz Czarzasty oraz “Kidawka” czyli nowa marszałkini Senatu Małgorzata Kidawa-Błońska. Ich nikt nie wprawia w zakłopotanie, nawet jeśli na to zasługują.
Zakłopotanie staje się raczej udziałem redaktorów, gdy ich faworyt palnie zupełne głupstwo lub wygłosi sąd co najmniej wprawiający w konfuzję własnych wyborców. Na niesłychane słowa Donalda Tuska jeszcze przed wyborami, że perspektywa powrotu do parlamentu rysuje mu się jako upiorna, Agata Adamek z koncernu TVN zareagowała bezradnym: – Że co?
Nie takie pytania, przywodzące na myśl odzywki służby folwarcznej do Jaśnie Państwa w okresie najgorszego ucisku pańszczyźnianego, stawiają politykom, niezależnie od ich i własnej barwy przekonań, renomowani dziennikarze światowych stacji.
Ale świat nam ucieka, także pod tym względem, jak się wydaje. Kiedyś nazywano dziennikarzy dumnie Czwartą Władzą. Teraz coraz częściej stają się lokajami.
A widz, czytelnik, odbiorca przekazu – poradzi sobie, chociaż będzie miał trudnej. Władzę zrecenzuje sobie i oceni sam, bez pośredników. Ta pierwsza zupełnie nie rozumie, że to zmiana… wcale nie z korzyścią dla niej. Media jako pośrednik tonują przekaz, nieuchronnie go łagodzą i sublimują. Teraz taryfy ulgowej nie będzie. A twarda rzeczywistość, z którą wcześniej lub później przyjdzie się zderzyć – to nie studio TVN ani nowej “19,30”, programu co zastąpił Wiadomości prowadzone przez prezenterkę porównywaną z jej północnokoreańską koleżanką z oficjalnego dziennika Kimów.