Misja i służba. Charyzma i hipnoza
Co się zmieniło od wymarszu z Oleandrów

Pojęcie elity należy dziś do najbardziej zdezawuowanych. Zwykle używa się go z ironią, w cudzysłowie. Można to nazwać inaczej, ale ilekroć w najnowszej historii Polski dokonywały się korzystne zmiany, zawdzięczaliśmy to uformowaniu się grup, zdolnych je przeforsować.

Takimi byli Legioniści, później młodzież wychowana w wolnej Polsce Dwudziestolecia od “Buntu Młodych” Jerzego Giedroycia po Szare Szeregi z bohaterem Akcji pod Arsenałem Aleksym Dawidowskim. Wreszcie założyciele opozycji demokratycznej i przewodniczący regionów pierwszej, dziesięciomilionowej Solidarności.

Jeśli jednak mowa o tych, którzy wyznaczają innym kierunki – przez dziesięciolecia obecnej niepodległości stoimy w miejscu.  

Nie mieli pojęcia, jakimi torami potoczy się sprawa polska… ale ją rozstrzygnęli

Jak zauważał Wojciech Giełżyński w “Budowaniu Niepodległej”, “Strzelcy, którzy formowali się w Oleandrach we frontowe kompanie (tylko pierwsza kadrowa dostała nowoczesne manlichery, kupione przez Polski Skarb Wojskowy, następne zbrojono w jednostrzałowe werndle) nie mieli pojęcia, jakimi torami potoczy się sprawa polska. Stanowili gromadkę nieprzejednanych, którzy “na stos rzucili życia los”. Taki był entuzjazm pośród marzycieli (..). Straceńcy – legioniści, którzy w niewiele lat później stali się samowładną elitą (..)” – charakteryzował ich Wojciech Giełżyński [1].

Potwierdzał tym samym słowa najznamienitszego z biografów Józefa Piłsudskiego, Wacława Jędrzejewicza: “(..) Czas naglił. Ze sztabu austriackiego korpusu krakowskiego strzelcy uzyskali nieco karabinów (choć było wśród nich dużo przestarzałych jednostrzałowych), co pozwoliło Piłsudskiemu uzbroić w nowoczesne Mannlichery na razie jedną kompanię w Krakowie, której dowództwo objął Tadeusz Kasprzycki, przybyły z Genewy. Piłsudskiemu chodziło o to, by Strzelcy weszli do Królestwa możliwie przed Austriakami by rozpocząć tam jednocześnie operacje wojenne i akcję polityczną (..). Przed wymarszem pierwszej kadrowej kompanii z Oleandrów w Krakowie, złożonej ze Strzelców i Drużyniaków Piłsudski wygłosił przed jej frontem przemówienie podkreślając żołnierzom, że spotka ich ten zaszczyt niezmierny, iż pierwsi pójdą do Królestwa i przestąpią granicę zaboru rosyjskiego jako czołowa kolumna wojska polskiego.

Kompania kadrowa wyruszyła o świcie 6 sierpnia 1914 r. w kierunku na Miechów – Kielce (..). Jednocześnie z kadrówką organizowały się w Krakowie, Krzeszowicach i innych miejscowościach inne oddziały Strzelców, które wyruszały stopniowo w kierunku Kielc. Z nimi to Piłsudski wyszedł na wojnę (..). 9 sierpnia otrzymał w majątku Czaple Małe konia wierzchowego, Kasztankę, która mu służyła aż do 1927 roku. 12 sierpnia na czele 400 strzelców wkroczył do Kielc” [2]. Tak zaczęła się nie symboliczna, lecz realna droga do odzyskania niepodległości Polski.

Pozwoliła do niej dojść udana kooptacja: Piłsudski, wprawdzie w dniu 11 listopada 1918 r. świeżo uwolniony z Magdeburga więzień, ale wcześniej sojusznik pokonanych w wojnie światowej Niemiec, powierzył paryskie pertraktacje pokojowe i negocjowanie traktatu wersalskiego narodowym demokratom, przez zwycięzców traktowanych jak sojusznicy. Podobnie skaptował polskich oficerów z armii rosyjskiej. A sam – jak mu to wypominano w czasach Polski Ludowej – wysiadł z czerwonego tramwaju na przystanku niepodległość, by po latach trafić z Bezdan, w których bojowcy PPS w ramach ekspropriacji rozbili carski wagon kolejowy z pieniędzmi, do Nieświeża, rezydencji Radziwiłłów, gdzie zresztą nawet wtedy pod koniec lat 20. działał wyłącznie jeden water closed, wyłącznie do dyspozycji jaśnie państwa, co stawia pod znakiem zapytania tak reklamowaną polską misję cywilizacyjną na kresach. Ale odłóżmy żarty na bok, nawet te wpisujące się w znaną rubaszność Komendanta.  
Cel został osiągnięty.  Nie zmieniło tego niepowodzenie wielu koncepcji samego Komendanta Piłsudskiego, z federacyjną włącznie. Ukraińcy ani Litwini nie chcieli bowiem związku państwowego z Polską.

Przy czym, jak zaznaczał Andrzej Micewski “Piłsudski nie był teoretykiem i myślicielem politycznym, był konspiratorem, twórcą wojska i przywódcą politycznym o dużych zdolnościach taktycznych. Wola i potrzeba czynu okazały się w nim silniejsze od koncepcji” [3]. 

Węgla i tak dla wszystkich nie wystarczy

Inercja jednak działała nieubłaganie. U Juliusza Kaden-Bandrowskiego w “Generale Barczu”, gdzie pierwowzorem tytułowego bohatera pozostaje sam Piłsudski, zimną późną jesienią 1918 r. legionista w Krakowie udaje się do magistratu po niedostępny po czterech latach wojny węgiel.

“Urzędnik puknął ołówkiem w grubą księgę.
– Pan Rasiński. No tośmy gdzieś razem chyba musieli?…
Obmacali się oczyma, w których, niby ciemne pasma, mijały długie wspomnienia, rozrzucone na przestrzeni tylu pożarów, zniszczeń, gruzów i niedoli. 
– Pan pod Barczem – westchnął urzędnik – bliżej samego ołtarza. Ale i ja też…
Wymienił z namaszczeniem jakąś jednostkę bojową. 
– Barcz, panie Rasiński, to był wódz, jakby się kto pytał, co?
– Może jest jeszcze?
Zespoleni poczuciem wspólnego kultu radośnie spojrzeli na siebie. W końcu urzędnik, rozwarłszy grubą księgę, począł szukać (..).
Formalności gotowe – do magazynów (..).
Aż nareszcie udało się Rasińskiemu zwyciężyć.
Obiegając czujnym wzrokiem każdą zmarszczkę czarnorudej toni, zamkniętej brzegami wózka, kroczył lekko chodnikiem, podczas gdy “jego ludzie” pchali garbaty skarb środkiem ulicy. 
W domu wielka radość z tego triumfu (..).
– Zdawałoby się, że już nic nie znaczymy, że już nas nie ma – opowiadał żonie przy obiedzie – a tymczasem nieprawda (..). I tam właśnie ten urzędnik. Też spod Barcza ongiś. I będziemy mieli ciepło” [4]. Wiadomo przecież, że w pierwszą zimę pokoju węgla i tak dla wszystkich nie wystarczy, więc skorzystają ci, którzy niepodległość dopiero co wywalczyli. 

Oto druga strona medalu. Frontowe braterstwo wyradza się w system przywilejów. 
Żebym ja was wtedy tylu miał – westchnie po latach sam Piłsudski, obserwując kłębiący się na jednym ze zjazdów tłum kombatantów. 
Pojawi się też szyderczy termin “czwarta brygada”. Bo jak wiadomo, były tylko trzy…

Wychowankowie wolnej Polski

Sam Piłsudski, o czym była już mowa, ideologiem nie stał się nigdy. Jednak w otoczeniu Komendanta a później już Naczelnika Państwa, nie brakowało chętnych do skrzętnego tłumaczenia jego myśli. Jak rzecz ujmował Andrzej Micewski: “Formułowano koncepcje ideologii państwowej, które miały uzasadnić władzę obozu Piłsudskiego nad powstałym państwem i wojskiem. Ideologię tę, jako pewne nowe ujęcie solidaryzmu społecznego, przeciwstawiano zarówno programowi rewindykacji lewicy społecznej, jak i nacjonalizmowi prawicy” [5].  

Nie wszyscy przy tym czynili to bez wdzięku i topornie. Sukcesy międzywojennej Polski, budowa Gdyni i Centralnego Okręgu Przemysłowego, literacka Nagroda Nobla dla Władysława St. Reymonta i poezja Skamandra, złoty medal olimpijski dyskobolki Haliny Konopackiej w 1928 r.  Amsterdamie (rychło zresztą została żoną sanacyjnego ministra Ignacego Matuszewskiego) uwiarygodniły koncepcję – jak wówczas mówiono – państwowotwórczą, jak również wspomniany już solidaryzm. Wielu ówczesnych nauczycieli patriotyzmu kierowało się wyrachowaniem. Ale niejeden działał szczerze i żarliwie, jak senator Antoni Anusz, sternik propagandy czasu wojny z bolszewikami i późniejszy teoretyk myśli państwowej. 

W przeznaczonych do użytku Strzelca “Podstawach wychowania obywatelskiego” wyłuszczał Anusz: “Legiony stworzyły w Polsce, odrodziły na nowo typ dobrego żołnierza (..). Rola bowiem moralnych czynników w organizowaniu środków obronnych narodu wysuwa się w czasach dzisiejszych na pierwsze miejsce i osiąga nieznaną przedtem doniosłość. Współczesny sposób prowadzenia wojny wymaga od żołnierza nie ślepego, zmechanizowanego wykonywania rozkazu, lecz wymaga przytomności umysłu, inteligencji, zdolności do szybkiego orientowania się i samodzielnego działania” [6].      

Takimi żołnierzami, jakich pragnął dla Polski senator Antoni Anusz, stali się w czas kolejnej wojny nominalni cywile, których nie chroniła konwencja genewska, w tym absolwenci sanacyjnego Liceum Batorego (nie przypadkiem jeszcze w 40 lat później głównego ośrodka uczniowskich milczących protestów przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego, o czym niedawno zajmująco pisał w PNP 24.pl ich uczestnik Jan Majchrowski) z Szarych Szeregów. Wśród nich bohater Akcji pod Arsenałem z marca 1943 r. Aleksy Dawidowski. Chociaż efekt ich ofiarności udaremniła niezborność dowódców, bo jak pamiętamy mityczna “góra” za pierwszym razem nie wydała zgody na atak, chociaż konspiratorzy stali już rozstawieni jak należy. A gdy drugiego dnia innego Batoraka Jana Bytnara “Rudego” odbito wreszcie z rąk Niemców, konspiracyjni lekarze nie byli już w stanie uratować mu życia, bo organizm nie wytrzymał dodatkowego dnia tortur. 

Takim żołnierzem, na pewno na miarę oczekiwań z cytowanej strzeleckiej broszury, okazał się też niewiele starszy od śmiertelnie rannego pod Arsenałem Alka Dawidowskiego bohater z frontu włoskiego Adolf Bocheński, o którym tak pisze Andrzej Micewski (“W cieniu marszałka Piłsudskiego”): “Kolumna polskich czołgów, posuwająca się naprzód po zdobyciu Ancony, natrafiła na pola minowe. Z pierwszego czołgu wyskoczył młody oficer i zaczął osobiście rozminowywać pole. Jedna z min wybuchła. W ten sposób poległ 28 lipca 1944 roku Adolf Bocheński (ur. 13 IV 1909). Jego śmierć żołnierska w walce z Niemcami ma swoją głęboką wymowę moralną ze względu na doktrynę polityczną, której był twórcą. Uwalnia jego pasjonującą publicystykę polityczną od wszelkich podejrzeń (..)” [7]. 

Wcześniej Bocheński jako dwudziestoparoletni myśliciel propaństwowy nie był wcale bezkrytycznym wielbicielem sanacji, chociaż jej rządy popierał. Z młodym Jerzym Giedroyciem kłócił się o ocenę uwięzienia posłów Centrolewu w twierdzy brzeskiej przez piłsudczyków. W proteście przeciwko łamaniu praw człowieka i obywatela próbował nawet udać się osobiście do Berezy Kartuskiej z prośbą, by go tam zamknięto. Zamiar ten zniweczył jego brat Aleksander, który będąc silniejszym, po krótkiej szarpaninie wywlókł go z pociągu na peron. 

Zaś obaj Bocheńscy swoją propaństwową, ale nie wolną od krytycyzmu publicystykę, mogli uprawiać dzięki rzutkości i talentom organizacyjnym Jerzego Giedroycia, który “Bunt Młodych” a potem “Politykę” redagował po godzinach pracy w ministerstwie (handlu lub rolnictwa, gdzie był radcą, zapamiętanym przez Czesława Miłosza jako “uczynny”). Jak wspominał w rozmowie z Krzysztofem Pomianem: “Ja kończyłem pracę w ministerstwie gdzieś koło czwartej lub piątej i wtedy szedłem do redakcji. A ponieważ zawsze byłem nocnym markiem, siedziałem więc tam przeważnie do jedenastej, dwunastej. Czytałem materiały i robiłem numer” [8].     

Giedroyc potrafił też zorganizować fundusze, by płacić jak należy honoraria i nawet do głowy mu nie przyszło, by jak czynili to późniejsi i obecni żurnaliści “reżimowi” brać je od rządu, który popiera. Chociaż jak sam przyznawał: “wyznacznikiem linii politycznej “Buntu Młodych”, zarówno pisma, jak całej grupy, było nastawienie państwowe. Rzeczą zasadniczą było dla mnie wtedy wzmocnienie władzy państwowej (..)” [9].  Pieniędzy na pismo szukał jednak Giedroyc na wolnym rynku: “Roger Raczyński był zaprzyjaźniony z [Józefem] Żychlińskim, prezesem najbogatszej chyba instytucji w Polsce: Związku Cukrowników Poznańskich. Żychliński, właściciel drukarni Mazowieckiej w Warszawie, dał nam półroczny kredyt, który był właściwie podarunkiem. Po pół roku zaczęliśmy stawać na nogi, gdyż pismo przynosiło skromny bo skromny, ale dochód” [10].

Po krwawej łaźni czyli emigracja przejmuje sztandar

Talenty organizacyjne i charyzma Giedroycia, w trakcie walk propagandysty u gen. Władysława Andersa,  objawiły się po wojnie przy okazji budowania kręgu paryskiej “Kultury”. Podobnie niedawny “kurier z Warszawy” Jan Nowak (Zdzisław Jeziorański), desperacko domagający się pomocy aliantów dla szykowanego w kraju powstania, sprawdził się znakomicie w roli wieloletniego dyrektora sekcji polskiej Radia Wolna Europa, formującej świadomość już nie intelektualistów w kraju, jak miesięcznik z Maisons-Laffitte, lecz robotników, mozolnie wysiadujących przy lampowych odbiornikach, by wyławiać zdania wiadomości z charkotu zagłuszarek.

To za sprawą kolejnej “wielkiej emigracji”, pomimo zbrodni katyńskiej, egzekucji w Palmirach, rozstrzelania lwowskich profesorów i moskiewskiego procesu szesnastu Polska nie została jednak pozbawiona warstwy przywódczej.

Jak liderzy rodzą się na kamieniu

Liderów wyłonić mogły jednak wyłącznie środowiska krajowe. Pojawiali się oni w toku protestów z 1956 i 1970 r. Wiedzieli o tym rządzący. Dlatego przywódcę Polskiego Października Lechosława Goździka już po roku zwolniono z warszawskiej FSO pod pretekstem rozbicia samochodu służbowego. Lidera stoczniowców szczecińskich Edmunda Bałukę szykanowano na różne sposoby, aż wyjechał z kraju. Jego gdańskiemu odpowiednikowi Lechowi Wałęsie podsunięto deklarację współpracy. Co działo się dalej, wiemy nie za sprawą wątpliwej jakości esbeckich papierów, lecz filmu Andrzeja Wajdy i książki Janusza Głowackiego. To wielki reżyser pozostaje autorem słynnego powiedzenia, że mógłby być kierowcą u Lecha Wałęsy. Oddaje ono świadomość służebnej roli, pełnionej od czasów XIX wieku przez elitę artystyczną. 

Środowiska studenckie z marca 1968 r. którym próbowali przewodzić “komandosi”, późniejszy krąg założycieli Komitetu Obrony Robotników i nurt niepodległościowy z założycielem KPN Leszkiem Moczulskim, który w 1979 r. jako pierwszy rzucił otwarcie postulat suwerenności Polski budowały opozycję demokratyczną, ale trudno ich rolę rozpatrywać w kategoriach przywództwa ogólnospołecznego. Zaś wybór kardynała Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową w 1978 r. i pielgrzymka do ojczyzny w rok później stały się wydarzeniami formatu duchowego, których przetłumaczenie na język zmian społecznych i politycznych pozostawało wyzwaniem.

Podjęli je latem 1980 r. strajkujący robotnicy. Pamiętając o brutalnych pacyfikacjach z dawnych lat, nie wyszli za bramy zakładów pracy, gdzie czuli się gospodarzami. Paradoksalnie propaganda traktująca ich jako “klasę przodującą” obróciła się przeciw jej dysponentom. Bo polscy robotnicy rzeczywiście w swoją misję uwierzyli.

Liderami pierwszej dziesięciomilionowej Solidarności, funkcjonującej jako związek zawodowy, bo była to jedyna nisza pozwalająca na wbudowanie społecznej reprezentacji w istniejący system – zostali w najbardziej demokratyczny sposób wyłonieni przywódcy strajków założycielskich. Lider ze Stoczni Gdańskiej Wałęsa, przywódca z Ursusa Zbigniew Bujak czy Marian Jurczyk ze Szczecina. Charakterystyczne, że pierwsze władze Niezależnego Zrzeszenia Studentów, które nie respektowały tej zasady – bo liderem łódzkiego strajku był Wojciech Walczak, a szefem został z rekomendacji patronującej organizacji rodziny Romaszewskich Jarosław Guzy – okazały się słabe, a NZS stał się tylko przybudówką Solidarności. Jesienią 1981 r. żacy niemal bez przerwy strajkowali zamiast realnie działać. Dopiero kilka lat później, gdy miejsce leserów na urlopach dziekańskich zajęli w kolejnym NZS działacze naprawdę studiujący i aktywni na swoich wydziałach jak Mariusz Kamiński, Andrzej Anusz czy Andrzej Szozda – organizacja stała się współtwórczynią demokratycznego przełomu lat 1988/89. Gdy w maju 1988 r. władza siłą złamała strajk hutników w Krakowie, podjął go Uniwersytet Warszawski. Wraz z tą zmianą ról powróciło hasło solidaryzmu społecznego znane z czasów piłsudczykowskich.                     

Przewodniczący regionów wyłonieni przez samych robotników jako ich reprezentanci po strajkach założycielskich z 1980 r. nadspodziewanie znakomicie sprawdzili się w stanie wojennym, chociaż zwłaszcza dla ludzi pracy fizycznej, ze względu na ostrzejsze represje, niż te, co spadały na intelektualistów czy studenterię, stanowił on ciężką próbę. 

Jak napisali w historii podziemnej Solidarności Krzysztof Leski i Jerzy Holzer, “utworzona 22 kwietnia [1982] TKK mogła spełnić swoje zadania w znaczniej mierze ze względu na swój skład. Weszli do niej czterej popularni przywódcy z najsilniejszych wówczas regionów: Zbigniew Bujak z Mazowsza, Władysław Frasyniuk z Dolnego Śląska, Bogdan Lis z Gdańska i Władysław Hardek z Małopolski” [11]. Według obu autorów tylko taki zestaw Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej zaspokajał konieczność posiadania przez “Solidarność’ centrum obdarzonego autorytetem. Określało kierunki działania i oceniało aktualną sytuację. Co więcej, dopiero na tle znanych już zagrożeń da się ocenić, jak znakomicie to robiło. 

I to Bujak, przywódca naprędce wyłoniony w Zakładach Mechanicznych Ursus w trakcie strajkowego lata 1980 r. występuje z alternatywą dla działań władzy, nie tyle represyjnych wówczas, co… depresyjnych, bo wpędzających społeczeństwo w wieloletni marazm i stagnację. Jak referują Leski z Holzerem: “Programem pozytywnym Bujaka była “walka pozycyjna”. Trzeba było budować niezależną od władz strukturę życia społecznego. Składać się miały na nią działania związkowe w zakładach pracy (przede wszystkim w zakresie obrony praw pracowniczych i protestów przeciw represjom), akcje pomocy społecznej prowadzone przy parafiach, niezależna prasa i wydawnictwa, aktywność niezależnych środowisk naukowych, kulturalnych i oświatowych, szkolenia dla związkowców oraz działaczy samorządu terytorialnego i pracowniczego” [12]. 

Roztropny to był projekt zważywszy, że inteligent a ściślej zawodowy opozycjonista Jacek Kuroń proponował wówczas w “Tezach o wyjściu z sytuacji bez wyjścia” ni mniej ni więcej, tylko przygotowanie “równoczesnego uderzenia na wszystkie ośrodki władzy i informacji w kraju” [13].  Strach się bać, mówiło o podobnych pomysłach ówczesne młode pokolenie. Na szczęście posłuchało robotnika Bujaka, a nie wytrawnego polityka Kuronia. 

Dlatego też pierwsze zwycięskie pokolenie od czasów legionistów zrealizowało ich cel bez ponoszenia ofiar na miarę generacji Armii Krajowej i Szarych Szeregów. 

Nowa Polska przyniosła jednak wraz z wolnością i niepodległością upadek umocnionego pokojową Nagrodą Nobla prestiżu  Lecha Wałęsy. Koniec jego charyzmy objawiał się uzależnieniem najpierw od salonowych doradców (Bronisław Geremek), potem od “partyzantów ostatniej godziny” (Jarosław Kaczyński), wreszcie od własnego kierowcy, którym wbrew głośnemu powiedzeniu sprzed lat nie został wcale Andrzej Wajda, lecz Mieczysław Wachowski. Rychło nastąpiła równie brutalna weryfikacja Kuronia i Moczulskiego. Dawny lider KOR, chociaż niezmiennie prowadzący w sondażach zaufania, w wyborach prezydenckich w 1995 r. pomimo poparcia mediów zajął dopiero trzecie miejsce, a co gorsza w samej kampanii niewiele miał ludziom do powiedzenia. Założyciel Konfederacji Polski Niepodległej zaś w pierwszych wyborach prezydenckich w wyśnionym przez siebie państwie był w 1990 r… szósty. Nastał  czas hipnotyzerów bez życiorysu: takimi byli skuteczni w kampaniach Stanisław Tymiński i Jarosław Kaczyński. Ujawniały się grupy interesów zamiast wspólnoty idei: etos postkorowski, mężczyźni spoceni w pogoni za władzą, związek zawodowy rządzących w PRL. Aleksander Kwaśniewski dwa razy zostawał prezydentem oferując wyborcom dość ogólnikową “normalność”. Jeszcze mniej wyrazisty okazuje się też dwukrotnie wybierany Andrzej Duda, którego kategoria przywództwa wydaje się zupełnie nie dotyczyć. 

Fiasko polskiej ENA czyli Krajowej Szkoły Administracji Publicznej ujawniło jak trudna okazuje się nawet w demokracji reprodukcja elit. Paradoks KSAP polega na tym, że za rządów PiS zyskała wprawdzie imię Lecha Kaczyńskiego, ale utraciła wszelkie znaczenie wobec destrukcji mechanizmów i standardów służby publicznej. A miała stanowić rodzimy odpowiednik Ecole Normale d’Administration, której absolwenci pomimo niższych zarobków w służbie publicznej stanowią we Francji przedmiot zazdrości lepiej uposażonych kolegów z sektora prywatnego, pozbawionych jednak podobnego prestiżu i słynnej środowiskowej solidarności, wynikającej z poczucia misji a nie przynależności typu klikowego.    

Polskich standardów ani pożądanych kierunków rozwoju nie wyznaczą więc instytucje. Mogą je wypracować środowiska, od których zależy produkt krajowy brutto, miejsca pracy, ale też wartości pozamaterialne.  Teraz są to w głównej mierze przedsiębiorcy i klasa kreatywna. Muszą jednak zyskać swoją reprezentację, która wyartykułuje ich interesy. Ostatnie lata pokazały społeczne przebudzenie nauczycieli, ale też rolników i hodowców, wreszcie nawet nowych specjalności – choćby realizatorów dźwięku: gdy ci ostatni w pandemii usiedli na własnych skrzynkach ze sprzętem, zajęli cały warszawski plac Zamkowy, gdzie ostatnia podobnie liczna demonstracja odbyła się historycznego 3 maja 1982 r. To znak czasu. 
Nie chodzi o szukanie na siłę sterników czy przewodników. Jednak pojęcie trendmakerów znają doskonale stabilne anglosaskie demokracje. Gdy nikt nie prowadzi, zmierza się donikąd. To wiedza potoczna, nie potrzeba do niej nawet najbardziej przenikliwych myślicieli sprzed lat.

[1] Wojciech Giełżyński. Budowanie Niepodległej. Instytut Literacki, Paryż 1985, s. 257
[2] Wacław Jędrzejewicz. Józef Piłsudski 1867-1935. Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1986, s. 45-45
[3] Andrzej Micewski. W cieniu marszałka Piłsudskiego. Czytelnik, Warszawa 1969, s. 8
[4] Juliusz Kaden-Bandrowski. Generał Barcz. Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1984, s. 5-7
[5] Andrzej Micewski. W cieniu marszałka Piłsudskiego… op. cit, s. 8
[6] Antoni Anusz. Podstawy wychowania obywatelskiego [w:] Pisma polityczne. Akces, Warszawa 2022, s. 543 i 547
[7] Andrzej Micewski. W cieniu marszałka Piłsudskiego… op. cit, s. 173
[8] Jerzy Giedroyc. Autobiografia na cztery ręce. Opr. Krzysztof Pomian. Czytelnik, Warszawa 1994, s. 57
[9] ibidem, s. 59
[10] ibidem, s. 54
[11] Jerzy Holzer, Krzysztof Leski. Solidarność w podziemiu. Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1990, s. 36
[12] ibidem, s. 37
[13] ibidem, s. 36

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here