Wspólne defilowanie liberalnych demokratów z PO-KO z postkomunistami zaciemni tylko zamiast rozjaśnić obraz przełomu sprzed 34 lat. Wygrała wtedy Solidarność występująca jako Komitet Obywatelski a potocznie “drużyna Lecha Wałęsy”, co symbolizowały wspólne zdjęcia kandydatów z laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. Przegrała zaś PZPR, zdobywając tylko te mandaty, które gwarantowała jej ordynacja lub oddali je kierujący się lękiem przed puczem betonu partyjnego zwycięzcy jak miało to miejsce w wypadku większości “listy krajowej” grupującej prominentów władzy.

Wybory były objęte kontraktem politycznym dopiętym w trakcie rozmów Okrągłego Stołu (6 lutego – 5 kwietnia 1989 r.), ale głosy policzono uczciwie. Nie ma powodu, żeby pomniejszać rangę przełomu, jaki się wówczas dokonał. Po 4 czerwca Polska nigdy już nie była taka jak przedtem. Nie zmieniły tego nawet zwycięstwa SLD w wyborach do Sejmu (1993 i 2001 r.) ani Aleksandra Kwaśniewskiego w prezydenckich (1995 i 2000 r.).

W wyborach z 1989 r. – pierwszych rzetelnych od 1928 r, bo po tej dacie wyniki fałszowała najpierw sanacja a potem komuniści – udział wzięło jednak zaledwie 62 proc uprawnionych do głosowania Polaków. Nie było też euforii ani radosnych tłumów na ulicach. 

Wycinali prominentów

Za to wynik okazał się całkowicie jednoznaczny. Już w pierwszej turze “S” zdobyła 160 spośród 161 objętych wolną konkurencją mandatów sejmowych (w dwa tygodnie później również kolejny dla Andrzeja Wybrańskiego z Inowrocławia) oraz 92 do Senatu, gdzie kontraktu nie było, a w drugiej turze uzyskała tam jeszcze siedem: jedynym, który pokonał w Pile nieudacznego kandydata Solidarności Piotra Baumgarta okazał się wcale nie żaden PZPR-owiec lecz miliarder Henryk Stokłosa, idący z hasłem “Nie z koalicji, nie z opozycji” i zapraszający wyborców na huczne festyny wraz z loterią z nagrodami, gdzie nawet ciągnik można było wygrać. Z liczącej 35 nazwisk listy krajowej prominentów PZPR i “stronnictw sojuszniczych” mandaty zdobyli tylko seksuolog Mikołaj Kozakiewicz (w barwach ZSL wkrótce został marszałkiem “kontraktowego” Sejmu) oraz prawnik prof. Adam Zieliński. 

Nawet z miejsc “niekonfrontacyjnych”, tzn zarezerwowanych z góry w okręgach dla rządzących – zaledwie troje kandydatów posłami zostało już 4 czerwca. I nie musiało do drugiej tury stawać, bo dyskretnie wskazała ich jako przyzwoitych… Solidarność. Skorzystali na tym: Teresa Liszcz i Wacław Żabiński ze Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego oraz Marian Czerwiński z PZPR, który rychło okazał się godny udzielonego mu poparcia, skoro w Zgromadzeniu Narodowym zagłosował przeciwko kandydaturze Wojciecha Jaruzelskiego chociaż podobnej odwagi nie stało grupce parlamentarzystów Solidarności przez co autor stanu wojennego został prezydentem. 

Jak robotnik Bujak profesora Stelmachowskiego zawstydził

Już w dwa dni po wyborach Zbigniew Bujak ze sporą przenikliwością zauważał: “Jest to spektakularne zwycięstwo Solidarności. Ale 38 proc społeczeństwa nie głosowało, to tamuje euforię. Na Solidarność spada ogromna odpowiedzialność. Jak ma postępować opozycja, która ma większość? Trzeba wziąć odpowiedzialność za los naszego kraju” [1].

“Bez stażu poselskiego jest w Sejmie 422 posłów (..)” – wyliczała nie żadna podziemna “bibuła” lecz “Trybuna Ludu”. Na łączną liczbę 460, przypomnijmy. “W Senacie 97 osób jest bez stażu. Pozostali posłowali w różnych kadencjach, począwszy od IV” [2]. Te wyliczenia przybliżają rzeczywistą miarę przełomu, jaki przyniósł 4 czerwca 1989.

Rozumiał to cytowany już robotnik z Ursusa Zbigniew Bujak, po 13 grudnia 1981 r. nieuchwytny dla służb bezpieczeństwa przez ponad cztery lata przywódca solidarnościowego podziemia. Nie pojmowali rodzącego się na ich oczach fenomenu, pomimo profesorskich tytułów, ci, którzy oddali komunistom 33 mandaty pozostałe po przepadłej liście krajowej – i prezydenturę generałowi Jaruzelskiemu. 

W chwili, gdy wszystko powinno być już jasne, prof. Andrzej Stelmachowski, świeżo wybrany do Senatu, gdzie miał zostać marszałkiem, wcześniej autor określenia “Okrągły Stół” jako nazwy rozmów z PZPR – opowiadał Marianowi Turskiemu w wywiadzie rzeczy następujące: “uzyskaliśmy oto układ sił niezwykle ciekawy, lecz trudny. Bo rzeczywiście zgodność działania obu sił może doprowadzić do reformy rzeczywistej i na pewno podniosłaby autorytet Polski wobec świata zewnętrznego” [3]. Jednym słowem: doradca ks. Prymasa Józefa Glempa i prominent Komitetu Obywatelskiego kiedyś “przy Lechu Wałęsie” (tak wyglądało początkowe umocowanie zwycięskiego gremium), naturalnie bez wiedzy tak kardynała jak pokojowego noblisty propaguje w autoryzowanej rozmowie już po wyborach czerwcowych koncepcję “proreformatorskiej” koalicji co najmniej w formule parlamentarnej… Solidarności z PZPR. Wiemy, że nie przeszła, bo satelici tej ostatniej odwrócili sojusze.

Osobną sprawą pozostaje potraktowanie na długo przed 4 czerwca reszty opozycji. W cytowanej już rozmowie z Marianem Turskim przyszły marszałek Stelmachowski cieszy się, że “(..) uczestnicy Okrągłego Stołu reprezentowali siły w kraju decydujące. To, co pozostało poza stołem, to rzeczywiście margines polityczny” [4]. Nie dopuszczono do rozmów w Pałacu Namiestnikowskim ani później do “drużyny Wałęsy” najstarszej antykomunistycznej partii Konfederacji Polski Niepodległej, zmuszając ją tym samym do samodzielnego startu. W czerwcu 1989 r. KPN wprawdzie wybory przegrała, bo najlepszy jej kandydat Zbigniew Brzycki uzyskał w Szczecinie 16 proc głosów zaś startujący w Krakowie przeciwko Janowi Rokicie przewodniczący Leszek Moczulski poparcie 10 proc wyborców. Jednak w dwa i pół roku później w całkiem już wolnych wyborach KPN wprowadziła do Sejmu aż 50 posłów. Marginesem wcale się więc nie stała.     

Na znak protestu przeciw tak wąskiemu budowaniu list “drużyny Wałęsy” z kandydowania w wyborach 4 czerwca 1989 r. zrezygnowało dwóch spośród trzech pierwszych późniejszych niekomunistycznych premierów wolnej Polski: Tadeusz Mazowiecki i Jan Olszewski. To miara paradoksu i wyrazisty symbol, że nie było to wyłącznie święto demokracji.

Całe jej piękno zdążyło się już jednak objawić w nie objętych kontraktem więc całkiem wolnych wyborach do Senatu, gdzie w okręgu koszalińskim uchodzący już wtedy za nadzieję liberalnego nurtu PZPR Aleksander Kwaśniewski, przyszły prezydent przez dwie kadencje (1995-2005 r.), zdobywając 38 proc głosów nie uzyskał mandatu, bo przegrał ze skromną emerytowaną nauczycielką muzyki Gabrielą Cwojdzińską, parę lat wcześniej skazaną za rozpowszechnianie ulotek Solidarności i przewożenie związkowego sztandaru. Wola wyborców i w tym wypadku okazała się jednoznaczna.  

[1] “Gazeta Wyborcza” z 7 czerwca 1989

[2] “Trybuna Ludu” z 4 lipca 1989

[3] Układ trudny lecz ciekawy. Z senatorem-elektem prof. Andrzejem Stelmachowskim rozmawia Marian Turski [w książce zbiorowej:] Polska wybory ’89. Układ i wybór Roman Kałuża. Wydawnictwo Andrzej Bonarski, Warszawa 1989, s. 174      

[4] ibidem

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here