Jeśli ktoś się spodziewał, że PiS zmieni się na korzyść po porażce wyborczej, przekona się, że to płonna nadzieja, gdy spojrzy na liderów listy mazowieckiej.

Można się zastanawiać, czym mieszkańcy Mazowsza – gdzie w wyborach samorządowych frekwencja okazała się najwyższa w Polsce – zasłużyli na takiego jak Jacek Kurski kandydata do europarlamentu w swoim okręgu, podobnie jak wcześniej w październikowym głosowaniu do Sejmu wypadało współczuć wyborcom z Kielecczyzny, że mają u siebie Romana Giertycha z listy Koalicji Obywatelskiej.  Pierwszy symbolizuje nieprawości poprzedniej ekipy, drugi obecnej. 

Pocieszające okazuje się za to, że nawet w PiS Kurski, chociaż okręgów wyborczych jest trzynaście, nie uzyskał wymarzonej “jedynki” o co usilnie zabiegał. 

Wystartuje z mazowieckiej listy z drugiego miejsca za Adamem Bielanem, co oznacza dla byłego prezesa TVP dodatkowe upokorzenie. Jarosław Kaczyński świadomie tak kolejność ustawił, aby Kurskiego – jak mawia się nie tylko w partyjnym slangu – przeczołgać. Bielan, podobnie jak Kurski reprezentujący typ politycznego wędrowca – obaj byli z PiS wyrzucani – nie jest typem polityka, na którego się głosuje. Od lat ma wśród swoich ksywę Beldonek nawiązującą do powierzchowności i manier niezbyt rozgarniętego wiecznego dziecka. Przezwisko pochodzi od wioskowego sieroty, tytułowego bohatera opowiadania Adolfa Dygasińskiego, niesłusznie zapomnianego naturalisty. 

Los Janowskiego: dobry człowiek w złym towarzystwie

Oprócz wyborców z Mazowsza współczuć wypada również Gabrielowi Janowskiemu, byłemu ministrowi rolnictwa i bezsprzecznie prawemu człowiekowi, że się z nimi obydwoma na jednej liście regionalnej PiS znalazł. Zwłaszcza, że kampania – również w jej obrębie – z pewnością okaże się wyjątkowo nieczysta. Nie za sprawą Janowskiego, który przystał na skromne ósme miejsce lecz dwóch pierwszych kandydatów, z który każdy pragnie być przedstawiany tak samo: jako medialny guru Prawa i Sprawiedliwości.

Prezes Kaczyński spoglądać będzie na ich walkę z pozycji monarchy, obserwującego z bezpiecznej loży turniejowe zmagania rywalizujących o jego względy najemników. Wiadomo, że kopie tępe, zbroje w miarę mocne, więc krzywdy oni nie zrobią sobie nawzajem. Ale ciemny lud to kupi, jeśli dla opisu sytuacji użyć słynnej formuły Jacka Kurskiego, obrazującej jego podejście do wyborców z własnego ugrupowania.

Nie kupował jednak wcale, pokazując, że to rozumowanie fałszywe a nie tylko obraźliwe, skoro wśród przyczyn porażki wyborczej Prawa i Sprawiedliwości w ubiegłorocznych październikowych wyborach  wymienia się w tej właśnie partii zbyt późne odwołanie Kurskiego z prezesury TVP. Zanim został tam zastąpiony przez łagodniejszego nieco Mateusza Matyszkowicza sprowadził jej przekaz do wyjątkowo odstręczającej propagandy. Prowadzonej zresztą przez dawnych ulubieńców ekipy postkomunistycznej, jak prezenterka Danuta Holecka przezywana “Danką Koreanką” za sprawą podobieństwa do prezenterki odczytującej dziennik w państwie dynastii Kimów.  Albo wprost przez postkomunistów, jak niedawna kandydatka Leszka Millera na prezydenta Magdalena Ogórek lub komentator Marek Król, w latach 80. sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Fakt, że Kurski oddał stanowisko dopiero na rok przed wyborami a TVP nie zdążyła się już po nim zmienić na korzyść, zraził do PiS resztki inteligenckiego elektoratu tej partii. Toporny przekaz zmobilizował za to bezprzykładnie do głosowania przeciwko PiS umiarkowanych wyborców, odnajdujących w nim podobieństwa do dzienników i osławionych “dziesiątek” po nich (nazwanych tak, bo zwykle trwały po 10 minut) z czasów stanu wojennego. Kurski okazał się grabarzem pisowskiej władzy.

Podobną rolę, chociaż na skalę bez porównania mniejszą, odegrał Adam Bielan. Do utraty głosów przyczyniła się bowiem afera w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, której niechlubnymi bohaterami okazali się urzędnicy wskazani przez niego na stanowiska. W ich rozmowach tytułowany był nawet “prezesem”, co po ujawnieniu wzbudziło furię Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego zachowując pierwsze miejsce dla Bielana – postanowił go ukarać sąsiedztwem Kurskiego na liście. Oddaje to sposób rozumienia i prowadzenia polityki przez prezesa, oczywiście tego bez cudzysłowu. 

Prezes bowiem jest jeden, o czym w PiS wszyscy wiedzą doskonale. Zdaje sobie z tego sprawę również bezpodstawnie przez Kurskiego znieważany elektorat.

Domorośli twórcy własnego mitu

Jak ciemny lud z jego powiedzenia zachowują się wcale nie wyborcy partii rządzącej w Polsce w latach 2005-7 oraz ponownie 2015-2023, lecz liberalno-demokratyczni dziennikarze bezkrytycznie powielający opinie o rzekomych zdolnościach i kompetencjach medialnych Kurskiego i Bielana w roli spin doktorów Prawa i Sprawiedliwości.

Wiadomo od dawna, że rolę tę w kampaniach wypełniają ściągnięci z rynku i dobrze opłacani specjaliści. 

Kurski z Bielanem to żadni stratedzy: raczej wykonawcy kampanijnej partyjnej logistyki. Zwykle realizują koncepcje innych, w tym samego Kaczyńskiego. W dodatku ze zmiennym szczęściem.

Tak jak Kurski zawinił porażkę ubiegłorocznej kampanii przed wyborami październikowymi, tak z kolei Bielan ponosi odpowiedzialność za przegraną samego Jarosława Kaczyńskiego w słynnych “posmoleńskich” prezydenckich wyborach z  2010 r. kiedy nie umiał wykorzystać nawet powszechnego współczucia po śmierci brata dla stworzenia szefowi cieplejszego wizerunku, pozwalającego na pokonanie nie będącego przecież kampanijnym tuzem – jak wykazały wybory w pięć lat później i przegrana z Andrzejem Dudą bardzo wtedy niespodziewana – Bronisława Komorowskiego.       

Mit “Bad Boya” Kurski sam zbudował. Podobnie jak Bielan swoją legendę życzliwego dziennikarzom i w ogóle mediom na tle niechętnych im zwykle polityków z czołówki PiS. 

Symetria jest estetyką głupców – udowadniał w powieści “Sowa, córka piekarza” Marek Hłasko. 

Źródłem wiadomości o medialnych przewagach Kurskiego i Bielana pozostają głównie… oni sami lub żurnaliści przez nich uzależnieni. 

Co charakterystyczne, pełniący urząd premiera przez ponad kadencję Mateusz Morawiecki nie korzystał z usług ani nawet porad jednego ani drugiego. Dlatego być może tak długo utrzymał się na stanowisku. Dłużej od niego w fotelu premiera zasiadał w historii Polski jeden tylko polityk: Donald Tusk.  

Dlaczego moneta gorsza lepszą wypiera

Niedostatki wykształcenia tak formalnego (zarówno Kurski jak Bielan mieli do szkół pod górkę i okazali się wiecznymi studentami) jak w sensie kompetencyjnym, przaśne maniery ich obu a wreszcie pozbawiona głębszych podstaw próżność stanowią przedmiot licznych i zwykle niewybrednych żartów, docinków i anegdot zarówno w klubie parlamentarnym jak w partyjnej siedzibie przy Nowogrodzkiej. A przecież PiS nie jest bynajmniej – skwitujmy rzecz eufemizmem – partią elit ani jajogłowych. Symboliczne okazało się zablokowanie przez samego Kaczyńskiego możliwości kandydowania do europarlamentu partyjnym intelektualistom: profesorom Ryszardowi Legutce i Zdzisławowi Krasnodębskiemu.

Zastępują ich na “miejscach biorących” jak w swoim szpetnym slangu określają je politycy, kandydaci do których stosują się doskonale słowa Stanisława Barańczaka z napisanego w stanie wojennym poematu “Przywracanie porządku”: “to niemożliwe, żeby małość miała tak wielką skalę”.  W tej sytuacji “za inteligenta” w załodze wybierającej się do Brukseli i Strasburga “robić będzie” prezydencki minister Wojciech Kolarski. A w pierwszym składzie eurodeputowanych z udziałem Polaków, z lat 2004-9 z ramienia PiS zmieścił się prof. Wojciech Roszkowski, autor cenionej “Najnowszej historii Polski” opublikowanej w latach 80 na emigracji i w drugim obiegu pod pseudonimem Andrzej Albert. Teraz szanse na mandaty europejskie poza Bielanem i Kurskim, którzy już je sprawowali mają: znana z obelżywego gestu wystawiania palca w sali obrad Sejmu po głosowaniu Joanna Lichocka, uwikłany w rozliczne afery były prezes Orlenu Daniel Obajtek oraz skazani za nadużycie władzy przez niezawisłe sądy po czym ułaskawieni przez prezydenta Andrzeja Dudę: Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik. Gołym okiem widać, jak zgodnie z prawem Kopernika-Greshama stosującym się do ekonomii – moneta gorsza wypiera monetę lepszą.  Jarosław Kaczyński konstruując listy pokazał, że nie potrzebuje myślicieli. lecz tych, co zagłosują zgodnie z dyscypliną. I nie mają odwrotu. Nie da się bowiem wskazać innej partii, która chciałaby mieć Lichocką za reprezentantkę albo Wąsika jako swego mandatariusza. 

Zarówno kreujący samego siebie na “bulteriera” – kiedyś obu Kaczyńskich, teraz Jarosława – Jacek Kurski jak pozujący równie gorliwie na układnego Adam Bielan stanowią średnią statystyczną niedawnej partii władzy. Ich “differentia specifica” nie wynika z zasług lecz statystyk lub pokrewieństwa.

Jacek Kurski to młodszy brat Jarosława, przez wiele lat zastępcy Adama Michnika w “Gazecie Wyborczej”. Powstało mnóstwo przeraźliwie nudnych reportaży na temat ich obu, z których zupełnie nic nie wynika.

Z kolei Adam Bielan w Sejmie z 1997 roku znalazł się jako najmłodszy poseł. Miejsce mandatowe z listy Akcji Wyborczej Solidarność zarezerwowane dla Niezależnego Zrzeszenia Studentów początkowo przypaść miało wtedy Krzysztofowi Kwiatkowskiemu. Jednak ten ciężko zachorował i w ten sposób w Sejmie znalazł się Bielan, zaś Kwiatkowski po rekonwalescencji został sekretarzem premiera Jerzego Buzka. Nie trzeba chyba dodawać, że w drugiej połowie lat 90. NZS był już tylko cieniem dawnej potęgi.

Kariera Bielana, rocznik 1974, zyskała szczerego promotora w osobie przewodniczącego AWS Mariana Krzaklewskiego. Chętnie pokazywał się z młodymi ludźmi, licząc na ich głosy w wyborach prezydenckich. Udział w nich zakończył się klapą, ale nie zatrzymało to kariery Bielana. Nie okazał jednak wcale wdzięczności dobrodziejowi. Gdy w 2001 roku AWS nie weszła do kolejnego Sejmu, a Bielanowi udało się to z listy PiS, bawił dziennikarzy bon motem, który sam uznawał za śmieszny:

– Marian Krzaklewski? A kto to jest?

Oddaje to znakomicie zarówno poczucie humoru Adama Bielana jak jego pojmowanie moralności w polityce.

W PiS zyskał rychło na tyle silną pozycję, że potrafił zakazać konferencji prasowej, jaką przygotował Zbigniew Ziobro – powołał się przy tym na uzgodnioną jakoby z Jarosławem Kaczyńskim zasadę: jeden dzień, jeden przekaz. A rano jakiś briefing już na błahy temat wcześniej się odbył. Wściekły Ziobro czerwienił się i bladł wtedy na przemian, ale nic Bielanowi zrobić nie był w stanie. Bo to ulubieniec prezesa. 

Niewyszukane metody Bielana ilustruje powtarzająca się sytuacja: na każdym pisowskim mityngu podchodził do dziennikarzy i paplał, że jest to “konwencja w amerykańskim stylu”. Żurnaliści, wtedy gdy notowania rządzących postkomunistów słabły po ujawnieniu afery Lwa Rywina, liczyli się z rychłą zmianą u władzy. Co bardziej przewidujący zaczynali więc relacje z pisowskich imprez od słów, że konwencję zorganizowano w amerykańskim stylu. To nie żart, lecz smutna prawda.

Swoją wyjątkową pozycję u Jarosława Kaczyńskiego zawdzięczał Adam Bielan temu, że wobec prezesa odegrał rolę tego, co go wprowadza na tereny dotychczas nieprzyjazne i pozwala tam funkcjonować. Do mediów mainstreamu po prostu. Jako partyjny rzecznik Bielan okazywał bowiem bezbrzeżną pogardę wszystkim żurnalistom mediów sprzyjających PiS (jak “Gazeta Polska” i partyjne “Nowe Państwo” z Robertem Mazurkiem i Piotrem Zarembą), hołubił za to publikatory demoliberalne. Głośno zachwycał się tym, że coś się właśnie na temat PiS ukazało “w Niuzłiku”, bo też i angielszczyzna posła odbiegała znacznie od oksfordzkiej. Robiąc karierę zaniedbał także nabywanie dobrych manier. Do starszej od niego i cenionej dziennikarki tygodnika “Przegląd” wykrzykiwał na całą sejmową stołówkę: – Ja się z tobą zakładać nie będę, bo ty nigdy nie masz pieniędzy! 

Nieokrzesanie Bielana wyszło jednak na jaw w okolicznościach, które nie sprzyjały wcale jego krytyce.

Po ogłoszeniu zwycięstwa Lecha Kaczyńskiego w 2005 roku w wyborach prezydenckich pierwszy obcesowo wyciągnął łapę do prezydenta elekta, chociaż był od niego o równe ćwierć wieku młodszy. Uchwyciły to kamery telewizyjne. Istotne okazało się jednak to, kto pierwszy składa gratulacje bratu prezesa, a nie czy to czyni w zgodzie z przyjętymi regułami dobrego wychowania. Być może Bielan wiedział więc, co robi.

Na ówczesnym wyniku zaważyła wypowiedź obecnego kolegi Bielana z mazowieckiej listy do Parlamentu Europejskiego, Jacka Kurskiego. W kampanii zarzucił on głównemu rywalowi Lecha Kaczyńskiego – Donaldowi Tuskowi, że jego dziadek służył w wermachcie. Okazało się to prawdą, tyle, że z niego zdezerterował po czym znalazł się w armii polskiej na Zachodzie. 

Jacek Kurski również wcześniej nigdy w środkach nie przebierał. Zapewne jakiś wpływ na to ma status nieudanego dziennikarza. W życiu zawodowym w tej roli ponosił same porażki. Wypominano mu je tym częściej, że wszyscy wiedzieli, jaką karierę robi jego starszy brat Jarosław, autor m.in. poczytnej książki “Wódz” o Lechu Wałęsie.

Tymczasem napisany przez Jacka Kurskiego wraz z Piotrem Semką “Lewy czerwcowy” okazał się klapą. Jego premiera w uniwersyteckiej sali miała zapoczątkować wielki marsz ówczesnych zwolenników partii Jarosława Kaczyńskiego, ale ludzi na nią przyszła tylko garstka: przeważali wieczni studenci oraz pojedynczy nawiedzeni naprawiacze świata i stali uczestnicy wszelkiego rodzaju “zadym”. Dla autorów skończyło się widowiskową kompromitacją. Sam prezes nie ukrywał, że go zawiedli. 

Na jakiś czas zakotwiczył się Jacek Kurski przy Janie Olszewskim, zanim rozbił mu partię i został za to z Ruchu Odbudowy Polski wyrzucony. Jeszcze gdy kontakty z Mecenasem miał dobre, bawił dziennikarzy porównywaniem własnego szefa do… Leonida Breżniewa. Dlaczego do niego? Z powodu krzaczastych brwi. Boki zrywać, czyż nie tak? 

W trakcie kampanii prezydenckiej w 1995 r. Kurski zmienił sztab, dla którego pracuje. Najpierw usługiwał Hannie Gronkiewicz-Waltz. Dopiero potem, gdy jej notowania słabły, zgłosił się do Olszewskiego. Jak się zabrał do roboty, znów ilustruje anegdota, z życia wzięta. 

Pracowałem wtedy w Wiadomościach TVP. Przymierzaliśmy się do nagrania mecenasa Olszewskiego. Nagle wtoczył się Kurski i samemu próbował kandydata przed naszą kamerą ustawiać. Ekipa dziwiła się, że Kurskiego nie gonię, ale ja załatwiłem rzecz bez awantur i w białych rękawiczkach. Olszewski stał na tle hasła: “Jan Olszewski Twoim prezydentem”. Zawołałem Kurskiego, żeby zerknął przez wizjer kamery, co tam widać. Mecenas tak pieczołowicie przez Kurskiego do  nagrania ustawiony stał teraz, mając za sobą napis dający się odczytać jako: “Jan Olszewski rezydentem” bo środkową część kandydat samym sobą zasłonił. Gdy tylko Kurski to dostrzegł, zmył się równie nagle, jak się pojawił. Nagrania dokonaliśmy bez zakłóceń i na neutralnym tle. Później wiele razy na spotkaniach przy pizzy i winie opowiadałem koleżankom i kolegom tę dykteryjkę o profesjonalizmie rzecznika. 

Nic mu się nie udawało, nadrabiał za to agresją. Gdy po wykluczeniu go z ROP i fiasku kolejnej partii, którą starał się utworzyć, dałem w “Życiu” tytuł “Kurski został sam”, bohater tej notatki w godzinach mojej pracy dzwonił do mnie do domu, wiedząc, że mnie tam nie zastanie i straszył moją matkę, wówczas już emerytkę.       

Podobne metody długo sukcesu mu nie przyniosły. Wędrował z partii do partii. Z ROP nie zdobył mandatu poselskiego, chociaż uzyskali je inni, poza samym mec. Olszewskim m.in. Wojciech Włodarczyk i Dariusz Grabowski. Na chwilę znalazł przytułek w Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym a za jego pośrednictwem i w Akcji Wyborczej Solidarność. Jak w kampanii Olszewskiego, przyszedł tam na gotowe i samemu niczego z sensem nie wykonał. Aż nadszedł czas, gdy dziadek z wermachtu pogrążył Tuska i wypromował Jacka Kurskiego. 

Wciąż jednak musi walczyć o byt, chociaż minęło prawie dwadzieścia lat. Nuworyszowskie gesty, włącznie z kolejnym kościelnym ślubem w sanktuarium w Łagiewnikach, kojarzonych z Janem Pawłem II, więc wielu katolików imprezę tę odebrało jako obrzydliwą profanację – nie zapewniły mu nawet trwałej przynależności do pisowskiej elity. Kolejność na liście mazowieckiej pokazuje, że do Brukseli i Strasburga pojedzie Adam Bielan. Nie dlatego, że spokojniejszy, tylko z tego powodu, że pisowski wyborca zwykle stawia krzyżyk przy kandydacie z pierwszego miejsca. A dawno odwołany z posady w Banku Światowym Kurski zapewne pielgrzymować będzie na Nowogrodzką, żeby prezes znów mu tytułem rekompensaty coś znalazł. Tyle, że PiS nie ma już wielu posad do rozdawania. A Kaczyński może uznać, że skoro niedawny faworyt wpuścił go na pole minowe, to niech sam teraz na nim pozostanie…    

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here