Leszczyna na premiera… czyli co za pomysł Tuska

0
56

Mądremu biada, mawia się po staropolsku w takich sytuacjach

Ekonomiści i praktycy gospodarki mogliby się cieszyć, że to dowartościowanie tej najważniejszej dla życia społecznego nauki i specjalizacji, skoro lider opozycji na premiera lansuje osobę o takich właśnie kwalifikacjach. Problem w tym, że gdy Donald Tusk wskazuje – nawet nieoficjalnie i poprzez przeciek – Izabelę Leszczynę na przyszłą szefową rządu, w sondażach prowadzi nadal PiS. Według Estymatora może spodziewać sie 39 proc poparcia, gdy Koalicja Obywatelska – 27 proc, Lewica – 11 proc, zaś Polska 2050 Szymona Hołowni – 8 proc, a PSL i Konfederacja po 6 proc. Jedyna pociecha, że PiS (219 mandatów) nawet z Konfederacją (8 posłów) nie miałby już większości, ale budowanie czegokolwiek na paromandatowej przewadze, gdy terminu wyborów wciąż nie znamy (a najpewniej przyjdzie na nie poczekać do końca kadencji) to zamki na piasku [1].

Sprawująca mandat od 2007 r. Izabela Leszczyna pozostaje jedną z najpracowitszych i bardziej kompetentnych posłanek. A przy tym osobą sympatyczną i kontaktową. Doskonale pamiętam jej udany występ sprzed kliku lat w prowadzonym przez mnie programie “Pod Palmą” w telewizji internetowej Polityczni.pl. Jednak kandydatka na szefa rządu, ogłaszana w dodatku w chwili gdy sondaże nie prezentują się korzystnie i na tak długo przed wyborami, powinna samym swoim nazwiskiem nieść za sobą pewien bonus, pozwalający na poszerzanie grona zwolenników opozycji i koncepcji szerokiego porozumienia na rzecz odsunięcia PiS od władzy, któremu podobno Donald Tusk hołduje. Tymczasem wymienianie posłanki Leszczyny w tym kontekście oddziałuje raczej mrożąco: dla Lewicy, która wyszła na trzecie miejsce w sondażach poparcia, rekomendacja taka, że to była wiceminister finansów z PO wywrze raczej… przeciwny do pozytywnego skutek. Zapewne Szymon Hołownia też wolałby kandydata uzgodnionego a nie wyciągniętego przez Tuska niczym królik z kapelusza. Czegokolwiek więc dobrego nie powiedzieć o posłance Izabeli Leszczynie, sposób i styl lansowania jej na przyszłą sterniczkę rządu bardziej zaszkodzi niż pomoże.    
Żeby zostać premierem, nie wystarczy być fajnym i znać się na finansach. Co nie znaczy od razu, że na premiera trzeba killera, jak niektórzy powiadają. Na pewno niezbędny będzie na tę funkcję polityk mocny i twardy, by poradzić sobie z sabotażem struktur państwowych, który z chwilą ewentualnego oddawania władzy przez PiS przybierze postać nieznaną dotychczasowej praktyce odrodzonej polskiej demokracji. Wystarczy wspomnieć, jak przez ostatnie siedem lat upartyjniano państwo. 

Nie święci garnki lepią

Na lidera nie zawsze więc najlepiej nadaje się osoba przykładna, doskonale nadająca się na wzorzec osobowy dla zgłębiajacych tajniki Wiedzy o Społeczeństwie licealistów. Jak wyłuszcza biograf Billa Clintona, Robert E. Levin: “Podczas kampanii prezydenckiej w 1884 roku kandydat Republikanów i były sekretarz stanu James G. Blaine miał nienaganną opinię, jeśli chodzi o moralność osobistą, wątpliwości budziły jednak jego interesy; natomiast Grover Cleveland, gubernator Nowego Jorku, przeciwnie, został oskarżony o spłodzenie nieślubnego dziecka, ale był znany z absolutnej sumienności w sprawach publicznych. W trakcie kampanii jeden z komentatorów zaproponował, żeby Clevelanda wynieść na urząd publiczny, na który tak dobrze się nadaje, a Blaine’a przywrócić życiu osobistemu, do którego ma znakomite kwalifikacje. Posługując się sloganem “urząd publiczny to publiczne zaufanie”, wygrał Cleveland” [2]. Skoro to przykład sprzed 150 lat prawie, warto go wzmocnić nowszym doświadczeniem – z czwórki pisowskich premierów najmniej szkód narobił Kazimierz Marcinkiewicz, który z państwem radził sobie lepiej niż z własnym życiem osobistym, a Polacy wspominają go bez porównania lepiej niż pełniącego zaraz potem tę samą funkcję Jarosława Kaczyńskiego, który problemów w rodzinie mieć nie mógł… z braku tejże. 

Zaś układna i przykładna na początku Beata Szydło skończyła karierę sterniczki rządu niesławnym i pazernym “te pieniadze się po prostu należą”.   Skandalicznie wysokie premie, równe pensjom, wbrew sugestiom prezesa, na cele charytatywne przekazało później zaledwie siedmiu członków rady ministrów. 

Najpierw trzeba wybory wygrać

Żeby wyznaczać premiera, najpierw trzeba pokonać PiS w demokratycznych wyborach. Rzut oka na sondaże  czy cytowany Estymatora, czy inne, wcześniejsze – pokazuje, że Koalicja Obywatelska / Platforma Obywatelska nie jest w stanie tego dokonać samodzielnie. Trzeba się będzie dogadywać.

Wątpliwe zaś, by już w przedbiegach potencjalni koalicjanci przystali na narzucanie im osoby szefa rządu, nawet kompetentnej byłej wiceminister finansów, ostatnio znanej z udanego kontrowania polityki gospodarczej Mateusza Morawieckiego. 

Jeśli koniecznie zaś, choćby w trybie roboczym, jakiś nazwisk potrzeba – na początej zadowalającym kandydatem PO/KO na premiera mógłby stać się Tomasz Grodzki. Nie zostanie nim, bo Tusk go nie znosi i zwalcza jak potrafi. Jednak na etapie wstępnych konsultacji wydaje się najlepszy, z tego powodu, że jako marszałek już zmontował w Senacie skuteczną demokratyczną większość. Dużo lepiej jednak przyjąć założenie, że kandydatem na premiera powinien zostać ten, kto jak najszybciej odsunie złych ludzi od władzy. Dla wyborców demokratycznych – czy nam się to podoba czy nie – to przesłanka ważniejsza od ekonomicznych kompetencji osoby wytypowanej na szefa rządu.   

Szef rządu nie musi być ekonomistą. Pierwszy wzrost gospodarczy po zmianie ustrojowej zapewnił Polsce premier Jan Olszewski. Sam utrzymywał, że na gospodarce się nie zna. Dobrał sobie jednak właściwych ludzi, żeby nią sterować. Na czele resortu finansów stanął zasiadający jeszcze przy Okrągłym Stole po przeciwnej stronie Andrzej Olechowski, ministrem pracy został znany z głodówek więziennych twardy działacz Solidarności Jerzy Kropiwnicki zaś głównym doradcą gospodarczym Dariusz Grabowski.

Zaś Tusk zmarnował doskonałą okazję do utorowania Izabeli Leszczynie drogi do rzeczywistego przywództwa. Gdy zaczął się skandal, wywołany udziałem szefa klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej Borysa Budki w zakrapianej imprezie urodzinowej pisowskiego żurnalisty Roberta Mazurka w  towarzystwie polityków obozu rządzącego Marka Suskiego i Łukasza Szumowskiego – posłanka Leszczyna wydawała się wymarzoną kandydatką na jego następczynię. Jednak Tusk pożądanego dla klubu ruchu wówczas nie wykonał, po okresie operetkowego “samozawieszenia” umożliwił Budce powrót na stanowisko bocznymi drzwiami. Przespane szanse zawsze się mszczą. Teraz już za późno, by tę stratę nadrobić.     

[1] Estymator, sondaż z 12-13 maja 2022   
[2] Robert E. Levin. Bill Clinton. Portret polityka. Wyd. Naukowe PWN, Warszawa 1993, s. 11, przeł. Agnieszka Dorota Gostwanowicz-Rustecka 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here