Kiedyś śpiewali “Wyklęty, powstań…”, teraz Żołnierzy Wyklętych nazywają barbarzyńcami
Nie jestem miłośnikiem naturalistycznych tytułów, ale ten oddaje istotę sytuacji. Jeśli ktoś woli bardziej wyszukane porównanie, powiedzmy, że Włodzimierz Czarzasty musi w taki sposób kołysać łodzią koalicji rządzącej, żeby samemu z niej nie wypaść. Przy czym kategoria przymusu stosuje się do obu tych działań; nie ma innego wyboru niż stwarzać problemy, ale zarazem utrzymać status ugrupowania, które współrządzi.
Nowa Lewica nastawiała się na wspólny start z Koalicją Obywatelską w wyborach samorządowych. W ostatniej chwili najsilniejsza partia “koalicji 15 października” pomimo toczących się i nieźle zaawansowanych co do szczegółów rozmów – powiadomiła o samodzielnym starcie. I to opinię publiczną, a nie niedoszłego partnera.
Dla Nowej Lewicy oznacza to przedsmak katastrofy, bo start z konieczności a nie z wyboru osobny grozi nieobecnością w przynajmniej kilku sejmikach wojewódzkich. Obecne jednocyfrowe notowania w sondażach i zróżnicowane poparcie w kraju (Nowa Lewica stanowi realnie siłę na Ziemiach Odzyskanych i w regionach postindustrialnych) nie pozwoli na więcej. Nie od rzeczy przypomnieć, że w podobny sposób PO-KO raz już Lewicę potraktowała: przed wyborami parlamentarnymi w 2019 r. Chociaż na wcześniejsze ale w tym samym roku wybory europejskie PO-KO i Lewica oraz Polskie Stronnictwo Ludowe poszły z jedną listą – zresztą i tak wygrał PiS – to po sprzeciwie PSL wobec powtórzenia szerokiej koalicji w kolejnych wyborach, do Sejmu, Platforma wymówiła współpracę również Lewicy.
Współrządzenie z silniejszymi – w tym wypadku Koalicją Obywatelską i Trzecią Drogą – zawsze rodzi niebezpieczeństwo, że wyborcy tego słabszego do nich przepłyną. Taki los spotkał Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin, kiedy współrządziły z PiS. Ich elektorat został bez reszty wypłukany przez “starszego brata”.
Włodzimierz Czarzasty doskonale o tym pamięta. Na razie Nowa Lewica musi się odróżnić od sojuszników na potrzeby wyborów samorządowych. Ale przed każdym kolejnym głosowaniem problem będzie powracał.
Barbarzyńcy i przodkowie
Stąd dziwaczne z pozoru ruchy jak atak przewodniczącej klubu parlamentarnego Anny Marii Żukowskiej na pamięć o Żołnierzach Wyklętych. W dniu, kiedy się ją świętuje, a więc 1 marca zaproszono na konferencję szefowej parlamentarnej reprezentacji Nowej Lewicy pod hasłem – ni mniej ni więcej tylko – cytuję tu smsa z klubu: Koniec z gloryfikowaniem barbarzyńców zwanych “żołnierzami wyklętymi”.
Żeby było jeszcze ciekawiej, rodzony dziadek posłanki Anny Marii Żukowskiej Zygmunt Witecki, używający pseudonimu “Gienek” w organizacji Wolność i Niezawisłość walczył po wojnie w Świętokrzyskiem jako żołnierz antykomunistycznej partyzantki pod rozkazami Antoniego Hedy “Szarego”, jednego z najwybitniejszych dowódców Żołnierzy Wyklętych, czego ona sama nie ukrywa.
Po tym jak Andrzej Rozenek, znany w wieloletniej dbałości o przywileje emerytalne “utrwalaczy władzy ludowej” odszedł w trakcie kadencji z klubu Nowej Lewicy i w wyborach wystartował z listy Koalicji Obywatelskiej, skąd zresztą kolejnego mandatu nie zdobył – Lewica dba jak widać o zachowanie swojego twardego elektoratu.
Wcześniej wywodząca się z Nowej Lewicy “ministra” rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk zabroniła obchodów ku czci i honorowania w jakikolwiek sposób Józefa Kurasia “Ognia” legendarnego antykomunistycznego partyzanta z Podhala oraz Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych.
Do NSZ zapewne lewica się nie przekona, ale w tym wypadku chodzi jednak o politykę państwa – a nie partii. Z kolei, jak doskonale wiadomo, Kuraś-Ogień pozostawał postacią złożoną. Jego żołnierze podczas okupacji przysięgali Polsce Ludowej. Zaś on sam służył po wojnie w Milicji Obywatelskiej, zanim wraz z całym posterunkiem ponownie udał się do lasu. Zginął okrążony przez komunistów, co oczywiste, Jednak Nowa Lewica nawet zabiegając masowo o głosy weteranów walki ze zbrojnym podziemiem powinna wziąć pod uwagę wskazane wcześniej subtelności – nie ze względu na przyzwoitość nawet ale żeby się na śmieszność nie narazić. Nawet jeśli za podobnymi zachowaniami przemawia kalkulacja polityczna, w tym wypadku nader czytelna.
Na wyjście z koalicji Nowa Lewica nie może sobie pozwolić, bo przepadnie. Uzyskała już parę niezłych ministerstw (cyfryzację wraz z funkcją wicepremiera dla Krzysztofa Gawkowskiego, pracę, naukę a także tekę ds. równości), promesę objęcia fotela marszałka Sejmu za półtora roku przez Czarzastego w ramach uzgodnionej rotacji – Szymon Hołownia będzie wtedy walczyć o prezydenturę – oraz znaczne wpływy w przejętej TVP, nawet niewspółmiernie do sejmowego i sondażowego potencjału. Pozostaje więc działać tak, żeby się wyodrębnić, pokazać, że przystawką Donalda Tuska Nowa Lewica się nie stała.
Aborcja, czyli kto im ukradł show
Sama aborcja nie wystarczy, żeby się odróżnić, bo za wariantem “na życzenie” opowiadają się również poza Nową Lewicą posłanki Koalicji Obywatelskiej: sam premier Donald Tusk od zawsze podchodzi do tej kwestii wyłącznie w kategoriach pragmatyzmu politycznego.
Nie da się pominąć, że partia Czarzastego nie bardzo ma się czym w kwestii liberalizacji przerywania ciąży wykazać, ponieważ oba tradycyjnie popisowe tematy w tym względzie przejęli inni.
Aborcję na życzenie dopuszcza teraz projekt Koalicji Obywatelskiej, forsowany przez posłanki, bo nie Tuska przecież.
Propozycję przeprowadzenia referendum dotyczącego dopuszczalności aborcji, propagowaną w latach 90. przez lewicową Unię Pracy (sam pamiętam jak do redakcji “Gazety Wyborczej” przychodził w tej sprawie Zbigniew Bujak), przejęła teraz i uznała za swoją Trzecia Droga.
Obaj koalicjanci nie tylko 15 października ub. r. zyskali poparcie bez porównania większe niż Nowa Lewica, ale wszystkie sondaże pokazują, że nic się na korzyść Czarzastego od wyborów nie zmieniło. Wręcz przeciwnie, strata Nowej Lewicy do Trzeciej Drogi się zwiększa.
Stąd biorą się ataki Czarzastego na marszałka Sejmu Szymona Hołownię, wywodzącego się z Trzeciej Drogi właśnie, że chowa do zamrażarki aborcyjne projekty. Zaś gospodarz Sejmu ze stoickim spokojem odpowiada, że chętnie by nad nimi procedował, ale od Nowej Lewicy wszystko dostaje w ostatniej chwili, więc kto winien opóźnieniom?
Temat wydaje się już mocno zgrany. Wielkiego wyboru Nowa Lewica więc nie ma. Pozostaje szarżować, żeby być widocznym.
I budzić demony, straszyć Żołnierzami Wyklętymi, nawet jeśli się ich ma we własnej rodzinie.