Prezydent podpisze ustawę, rozszerzającą uprawnienia kuratorów wobec dyrektorów szkół, jeśli Sejm zacznie pracę nad jego projektem, który ma odblokować pieniądze dla Polski z Unii Europejskiej, przewidującym zastąpienie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego przez Izbę Odpowiedzialności Zawodowej.
Lex Czarnek w zamian za Lex Duda – tak przedstawia się targ między głową państwa a pisowską większością w Sejmie, jeśli rzecz ująć najkrócej.
Machniom – mówią w takich sytuacjach Rosjanie, chociaż wiadomo, że słówko to zna również były prezydent Francji Nicolas Sarkozy, który też się nim publicznie posługiwał.
Obie strony unikną konfuzji: dla rządzących sprawą naglącą okazuje się pozyskanie dla Polski środków z funduszu odbudowy (36 mld euro), wprawdzie nam przyznanych, ale zastopowanych później, bo Unia Europejska uznaje powołanie i działanie Izby Dyscyplinarnej za naruszenie zasady niezawisłości sędziowskiej, jednej z założycielskich dla wspólnoty.
Dlatego z kręgu PiS wyszły aż dwa – na razie konkurencyjne – projekty pozwalające na przyspieszenie. Najpierw pojawił się prezydencki. Andrzej Duda proponuje zastąpienie newralgicznej Izby Dyscyplinarnej powoływaną przez siebie jedenastoosobową (z grona wylosowanych uprzednio 33 sędziów) Izbą Odpowiedzialności Zawodowej. Inny projekt, autorstwa posłów PiS, zakłada, że Izba pozostanie wprawdzie, jednak zajmować się będzie innymi pracownikami wymiaru sprawiedliwości, zaś sprawy sędziów i to wyłącznie w wypadkach ekstremalnych rozstrzygać ma po prostu Sąd Najwyższy.
Wydaje się to zawiłe, ale działać trzeba szybko, bo w kwestii niezawisłości sędziowskiej UE ustępować nie zamierza. Na razie opozycja krytycznie odniosła się do obu projektów, jednak jej posłowie dają do zrozumienia, że prezydencki gotowi są poprzeć po licznych poprawkach. Za pisowskim nie zagłosują. W tym wypadku głosy spoza PiS okażą się konieczne, ponieważ z samego klubu wyłamie się przynajmniej część kanapowej Solidarnej Polski – formacji ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro, uznająca, że nie wolno ustępować przed dyktatem Unii Europejskiej.
Zaś Andrzej Duda potrzebuje sukcesu równie pilnie jak pisowski rząd pieniędzy z unijnego programu. Przez ponad półtora roku, jakie upłynęły od jego ponownego zwycięstwa w wyborach prezydenckich – jedynie raz zaznaczył w wyraźny sposób swoje istnienie, wetując pod koniec ubiegłego roku pisowską nowelizację ustawy o radiofonii i telewizji, zwaną “lex TVN”, bo poprzez ograniczenia kapitału zagranicznego faktycznie zmuszającą ją do zmiany struktury właścicielskiej lub zaprzestania nadawania. To niewiele, a w dodatku naraził się części swoich dotychczasowych zwolenników za dobrą monetę przyjmujących pisowski slogan “repolonizacji mediów”. Teraz Duda chętnie wystąpiłby w roli polityka, skutecznie podsuwającego rozwiązanie nabrzmiałego problemu. A jego regulacja wygląda solidniej niż poselska, daje też – o czym była już mowa – szansę na głosy opozycji, dla zmian niezbędne.
Lepsze to, niż kolejne weto do ustawy “lex Czarnek”, o które do prezydenta apelują intelektualiści nawet z PiS związani oraz oczywiście sami nauczyciele. Nowelizacja zawęża bowiem kompetencje dyrektorów szkół, wzmacnia za to pozycję kuratorów, powoływanych przez władzę wykonawczą. Kuratorzy decydowaliby m.in. kogo wolno do szkół zapraszać na spotkania z młodzieżą. “Lex Czarnek” ułatwia odwoływanie dyrektorów szkół kuratorom, a utrudnia to samo samorządom. Wprowadza też prawne podstawy nauczania zdalnego, staje się ono obligatoryjnie po dwóch dniach zawieszenia zajęć w szkole.
Transakcja, która pozwoli prezydentowi włączyć się do gry jako arbitrowi, zaś partii rządzącej uzyskać strategiczną dla niej w domenie ideologii państwowej ustawę wydaje się więc bardziej niż prawdopodobna. W Sejmie PiS nie pozyska większości, władnej ewentualne weto do “lex Czarnek” obalić. A tak władza ze jednym zamachem załatwi dwie kluczowe dla siebie sprawy. A prezydent Andrzej Duda pokaże, że nie jest wyłącznie notariuszem Jarosława Kaczyńskiego czy jak wprost powiadają złośliwi – jego długopisem.