Dla odrodzonej międzywojennej Polski Orlęta Lwowskie stały się częścią mitu założycielskiego. Później od pamięci o ich bohaterstwie ważniejsza okazała się przyjaźń polsko-radziecka, zaś teraz sojusz z Ukrainą. Dlatego realizujące pisowską politykę historyczną obficie dotowane z pieniędzy podatnika instytuty i fundacje, chociaż za obecnych rządów mnożą się jak króliki, nie robią wiele dla dzieci Lwowa. Czas na prawdę i upamiętnienie.
Łukasz Perzyna
Pierwowzór postaci Kolumba z powieści Romana Bratnego i bohater Kedywu AK Stanisław Likiernik wspominał w wydanej przez Akces książce „Diabelne szczęście czy palec Boży” [1] jak podczas szkolnych uroczystości wzruszał zebranych recytowaniem wiersza o Orlętach Lwowskich. Oddajmy głos bohaterowi:
„Mając osiem lat, recytowałem na akademii z okazji Święta Niepodległości wiersz o Obrońcach Lwowa: „O, mamo, otrzyj oczy, / Z uśmiechem do mnie mów. / Ta krew, co z piersi broczy, / To za nasz Lwów” – itd. Dostałem entuzjastyczne brawa, matki płakały, a ich mężowie byli bliscy łez” – relacjonował Likiernik [2].
Przyszły Kolumb deklamował wiersz Artura Oppmana (znanego też pod pseudonimem Or-Ot) „Orlątko”. Poświęcenie nastolatków ze Lwowa słusznie uznano wtedy za fundament i mit założycielski odrodzonego państwa. Zapadło w pamięć. Jeszcze w powieści Piotra Siemiona „Niskie Łąki”, której akcja dzieje się w latach 80 i 90 po obu stronach Oceanu, pochodzący z Wrocławia bohater po wyrzuceniu z mieszkania na Manhattanie, w którym liczył na nocleg, wyśpiewuje na nowojorskiej ulicy piosenkę o lwowskich dzieciach, bo chce, żeby Anglosasi wiedzieli, kogo krzywdzą.
Dziś pewnie Polacy równie chętnie przejmowaliby się losem Orląt, gdyby częściej im przypominano, kim bohaterowie ze Lwowa byli. Telewizja rządowa wolała się jednak rozczulać nad „cyborgami” z jednostki specjalnej i pilotką Nadią Sawczenko w histerycznie proukraińskich materiałach Marii Stepan. Zaś media prywatne chętnie odbrązawiają lwowską legendę nie przejmując się, że Polakom nie są powszechnie znane jej szczegóły, bo skąd niby mają je poznać.
Poległy osiem dni przed czternastymi urodzinami Jerzy Bitschan uciekając z domu (domniemana zgoda rodziców Orląt na ich udział w walce była niemądrym humbugiem sanacyjnej propagandy) pozostawił na stole otwarte „Śpiewy historyczne” Juliana Ursyna Niemcewicza oraz bilecik do ojczyma ze słowami: „(..) wojska braknie ciągle dla oswobodzenia Lwowa. Z nauk zrobiłem już tyle, ile trzeba było”. Podczas walk o Cmentarz Łyczakowski wykazał się większym męstwem, niż dorośli bojownicy, którzy wycofując się, pozostawili dzielnego gimnazjalistę śmiertelnie rannego.
Wbrew stereotypom nie ginęli sami tylko lwowiacy. Na posterunku ochronnym na dworcu kolejowym padła od kuli ukraińskiego strzelca wyborowego piętnastoletnia Helena Grabska, która żeby tam walczyć, uciekła z domu aż w Płocku, dołączając do dwóch braci-ochotników.
Gdy trzynastoletni podwładny porucznika Romana Abrahama gimnazjalista Antoni Petrykiewicz w przeddzień wigilii 1918 r. odchodził na wieczną wartę śmiertelnie raniony w bojach o Persenkówkę miał już za sobą kilka tygodni udziału w walkach.
Wolnej Polski nie doczekał Jan Dufrat, chociaż miał zaledwie lat dwanaście i chodził jeszcze do szkoły powszechnej. Padł na posterunku 9 listopada 1918 r. Najmłodszy uczestnik walk po stronie polskiej liczył sobie 9 lat [3].
Nie oni zaczęli, chciałoby się powiedzieć w języku tych trzynastolatków. Zbrojną akcję zajmowania gmachów publicznych pierwsi podjęli bowiem Ukraińcy. A Orlęta? Najmłodsi lwowiacy nie stali się bohaterami z przypadku, lecz we własnym przeświadczeniu – z konieczności. Dorośli mężczyźni byli wtedy na frontach II wojny światowej.
Wyboru wielkiego młodzi ze Lwowa nie mieli. Czternastolatka Adama Michalczewskiego patrol ukraiński bez procesu i wyroku rozstrzelał pod murem kamienicy przy Zyblikiewicza za to, że gimnazjalista wraz z kolegami… bawił się znalezionym zepsutym rewolwerem. Zginął, choć nie brał udziału w walce. Orlęta Lwowskie wyruszając na bojowe posterunki być może uratowały cywilną ludność polską przed rzezią na miarę późniejszej o ćwierć wieku wołyńskiej. Świadczy o tym pacyfikacja podlwowskiej wsi Sokolniki, gdzie Rusini zabili kilkadziesiąt osób i spalili ich zabudowania.
Nastoletni bohaterowie bywali mądrzejsi od dorosłych liderów, a już na pewno od dowódcy, który w ostatnich dniach października 1918 r. rozpuścił do domów zmobilizowanych już i pozostających pod bronią peowiaków, bo przecież – jak argumentował – wiadomo, że Ukraińcy się nie ruszą. Również delegat Rady Regencyjnej prof. Stanisław Głąbiński zaręczał, że Rusini nie zaatakują. Część dorosłych zdolnych do noszenia broni zajęła się rozpijaniem znalezionych na dworcowej bocznicy cystern z alkoholem dla austriackiej armii. Więc to młodzi uratowali i Lwów i polski honor. Straceńcami nie byli, ich sprawa wygrała.
Lwów przez ponad dwie dekady należał potem do Polski i rozkwitał jako centrum jej nauki (słynna szkoła matematyczna), handlu i kultury. Pogoń zdobywała mistrzostwo kraju w piłce nożnej, a uniwersytet kształcił kadry, których potrzebowała rozbudowująca się administracja wolnego państwa. To w polskim Lwowie wychował się wielki poeta Zbigniew Herbert.
Dziś chętnie się mit Orląt odbrązawia. Czyni to ostatnio Onet [4], z czego wypada się cieszyć, bo każde zainteresowanie przybliża nas do historycznej prawdy, której akurat Polacy w kwestii Lwowa obawiać się nie muszą – skoro w 1918 r. nie stali się agresorami lecz obrońcami. Byli na swoim, stanowili najludniejszą w mieście grupę narodowościową (Ukraińcy znajdowali się dopiero na trzecim miejscu, spisy wykazywały ich mniejszą liczebność niż społeczności żydowskiej) i przyczyniali się do rozwoju.
Nie wszyscy pamiętają, że to Lwów, a nie Kraków był stolicą Galicji, polskiego Piemontu, z którego wzięła się przyszła niepodległość. A 20 października 1918 r. Rada Miasta Lwowa, zgodnie z wszelkimi demokratycznymi procedurami, w głosowaniu zdecydowała o przyłączeniu miasta do Polski. Nie było winą rajców, że państwo polskie jeszcze wtedy nie istniało, a Rusini uciekli się do przemocy zbrojnej celem stworzenia faktów dokonanych.
„Orlęta lwowskie nie były aniołami” – już w tytule stwierdza Onet [5]. I dalej cytuje opinie historyka Damiana K. Markowskiego, autora książki „Dwa powstania. Bitwa o Lwów 1918” [6]: „(..) do walki stanęły też „dzieci ulicy”, kieszonkowcy, drobne złodziejaszki” [7]. I co z tego, chciałoby się spytać? Gavroche z „Nędzników” Victora Hugo też nie był wzorowym ministrantem. O patriotycznej postawie lwowskiego lumpenproletariatu wie każdy, kto obejrzał znakomity film Agnieszki Holland „W ciemności”, którego bohater, polski kanalarz ratujący Żydów przed Niemcami podczas Holocuastu, przed wojną za jakąś kryminalną sprawkę siedział w więzieniu, gdzie poznał ukraińskiego nacjonalistę, z którym później jego losy znów się splatają.
Trudno też zrozumieć, czemu „zdaniem dr Markowskiego polska młodzież wychowana na micie Orląt Lwowskich była bezradna podczas Powstania Warszawskiego, kiedy zderzyła się z machiną nowoczesnego, totalitarnego państwa” [8]. Sęk w tym, że bezradna wcale nie była, jak dowodzi biogram przywołanego tu już Stanisława Likiernika, który jako dziecko wzruszał dorosłych wierszem o Orlętach, a potem w Kedywie wykonywał wyroki na volksdeutschach, przeżył Powstanie, zrobił karierę na emigracji we Francji, a po dziewięćdziesiątce zdążył jeszcze powrócić do kraju ze swoimi wspomnieniami.
Obfity materiał w Onecie nie wdaje się w szczegóły bohaterstwa Orląt, poza uznaniem dla nich, że utrzymali Szkołę Kadecką pomimo ukraińskich ataków oraz dwoma przykładami poległych bohaterów: sanitariuszki Antoniny Bieganówny i zabitego na Cytadeli Henryka Pollacka, syna bogatego przemysłowca. Jakby tak autor wywiadu, jak sam historyk zakładali, że Polacy szczegóły heroizmu Orląt znają, lub że nie są one najważniejsze. Oba poglądy wydają się fałszywe.
Polityka historyczna PiS znajduje bohaterów w Żołnierzach Wyklętych, wśród których nie brak postaci kontrowersyjnych – Józef Kuraś „Ogień” przed dezercją służył w Milicji Obywatelskiej i UB w Nowym Targu, a jego partyzanci składali przysięgę na wierność Polsce Ludowej, zaś Rajmund Rajs „Bury” rozstrzeliwał białoruskich cywilów. Życiorysy Orląt nie zawierają podobnych dwuznaczności – choćby z prostej przyczyny, że są zbyt krótkie. Młodzi ze Lwowa ginęli za Polskę, w walce z silniejszym wrogiem.
Wiatr, hulający w marcu po lwowskim cmentarzu Orląt rozwalił paździerzowe zapory, którymi przedtem administracja przesłoniła historyczne posągi lwów, bo Ukraińcom z rady obwodowej rzeźby kojarzą się z polską dominacją. Dla nas po prostu strzegą wejścia. Pisowskiej dyplomacji brak podobnej mocy, co siłom przyrody. Władze wciąż tyleż drobiazgowo co bezskutecznie negocjują z ukraińskim sojusznikiem – tak, żeby go nie urazić – przywrócenie godnego stanu nekropolii, odbudowanej po zniszczeniach z czasów ZSRR. W II RP konkurs na jej projekt wygrał niepodziewanie Rudolf Indruch, student architektury. Był uczestnikiem walk o Lwów, niewiele od Orląt starszym. Jego pomysł, wizjonerski więc kosztowny, zrealizowano dzięki składkom zwykłych ludzi. Dziś zamiast rozmachu mamy kunktatorstwo pisowskiej dyplomacji, bo ostatnim, który potrafił z Ukraińcami stanowczo rozmawiać o upamiętnieniach był zmarły w Smoleńsku Andrzej Przewoźnik.
Historia Orląt Lwowskich zasługuje na film na miarę „Wołynia” Wojciecha Smarzowskiego, pokazującego zdarzenia o ćwierć wieku późniejsze. Zaś ich los – na godne przypomnienie i upamiętnienie, którego pomimo trzech dekad nowej Polski wciąż nie mogą się doczekać. Krakanie gawronów propagandy nie zagłuszy pamięci o bohaterstwie Orląt.
[1] por. Stanisław Likiernik. Diabelne szczęście czy palec Boży? Akces, Warszawa 2014
[2] „Opinia” nr 18, wiosna 2018, s. 134
[3] por. Jan Jacek Bruski. Orlęta dla orłów. „Wprost” nr 1007 z 17 marca 2002
[4] Historia: Orlęta Lwowskie nie były aniołami. Dr Damian K. Markowski: Lwowa broniła młodzież z dobrych domów ale i „dzieci ulicy”. Rozmawia Mateusz Zimmerman. Onet.pl z 25 maja 2019
[5] ibidem
[6] por. Damian K. Markowski. Dwa powstania. Bitwa o Lwów 1918. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019
[6] Historia: Orlęta Lwowskie nie były aniołami…, op. cit.
[7] ibidem
[8] ibidem
Czytaj także:
Słabi w sojuszach, czyli krach „wstawania z kolan”
Hasło trzeciomajowej defilady – „Silni w sojuszach” – nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości.