Protest przedsiębiorców oznacza koniec pokoju społecznego w drugiej kadencji rządów PiS. To bunt żywicieli tej władzy i sponsorów jej programów
Jarosław Kaczyński, który jak wiadomo do odważnych się nie zalicza (demonstranci skandują 13 grudnia spałeś do południa, bo nie został nawet internowany) obawia się dwóch czarnych dla siebie scenariuszy: w pierwszym jak na Ukrainie na Majdanie wyrasta mu miasteczko namiotowe, którego lokatorzy stopniowo zyskują poparcie społeczne i władzę. W drugim – silna ideowa formacja zaskakuje PiS atakiem z prawej strony sceny politycznej. Ku zgrozie prezesa oba straszne warianty w ostatnich dniach zaczynają się zazębiać i łączyć: protestujący przedsiębiorcy koczują pod Kancelarią Premiera, na ulicach i patelni przy metrze, a głoszą przy tym hasła obrony wolności i własności.
Jedno wydaje się pewne: pokój społeczny, który rządząca ekipa kupowała sobie wzmożonym rozdawnictwem świadczeń za cenę obciążania ich kosztami tych, którzy najwięcej pracują i zarabiają – należy już do przeszłości.
Zamiast obiecanej tarczy antykryzysowej protestujący przedsiębiorcy zetknęli się bezpośrednio z tarczami z pleksiglasu pozostającymi częścią wyposażenia policyjnych oddziałów prewencji. To symboliczne. Zwłaszcza, że w przystępie czarnego humoru praktycy gospodarki dowcipkują, że jeśli któryś przedsiębiorca spełni wyśrubowane wymogi objęcia go programem rządowym – to stanowi to dowód, że żadnej pomocy nie potrzebuje. Równie symptomatyczny okazuje się fakt zgodnego poparcia protestu przez Borysa Budkę i Krzysztofa Bosaka, chociaż naturalnie wcale nie to stanowi o sile i znaczeniu ulicznego buntu przedsiębiorców.
Skazywani jak syn Birkuta
Niezależnie od przyszłych ustaleń obrońców praw człowieka, którzy zapewne zbadają szczegóły policyjnych interwencji wobec protestujących przedsiębiorców – akcje te sprawiają wrażenie nieuzasadnionych lub przynajmniej przesadnych. Świadczy o tym liczba zatrzymanych w trakcie nocnej interwencji pod Kancelarią Premiera. 37 osób – całkiem jak w stanie wojennym. Szczególnie niepokoi represjonowanie manifestantów z paragrafów „sanitarno-epidemiologicznych” przywodzące na myśl los Maćka Tomczyka z „Człowieka z żelaza” Andrzeja Wajdy – gra go Jerzy Radziwiłowicz – skazywanego przez gierkowskie kolegium do spraw wykroczeń nie za rozrzucanie ulotek tylko za zaśmiecanie miasta.
Władza w roli lekkomyślnego plebejusza
Mądry Rzymianin, konsul Agryppa Meneniusz Lanatus, gdy zbuntowani plebejusze wspięli się na jedno z rzymskich wzgórz i nie chcieli go opuścić opowiedział im historię o buncie różnych części ciała przeciwko żołądkowi: dopiero gdy osłabły z wycieńczenia doszły one do wniosku, że jest im on niezbędny, choć wcześniej mu zazdrościły, że zgarnia dla siebie najlepsze kąski. Obrazowość klechdy patrycjusza sprawiła, że zawstydzone pospólstwo rozeszło się do domów. Nie z niczym jednak: ustanowiono wtedy odpowiednik naszego rzecznika praw obywatelskich – urząd trybuna ludowego, broniącego warstw niższych. Pełniła go koniecznie osoba spośród nich wybierana.
Wtedy rządzili najlepsi, dziś nie da się tego samego powiedzieć. Role się odwróciły. Pazerną władzę cechują zachłanność i beztroska właściwe dawnemu proletariatowi rzymskiemu, a troskę o zamrożone wraz z gospodarką państwo przejawiają przedsiębiorcy.
Pałką w sponsora, czyli prawdziwy koniec inżynierii społecznej PiS
Władza poniosła dłoń na swoich karmicieli. Tych, którzy płacą na nią podatki. Porwała się na dobrodziejów, finansujących jej fanaberie typu świadczenia 500plus, które wydatnie poprawiło dochody niemieckich sprzedawców używanych samochodów a nie wskaźniki demografii w Polsce. Nabyte z „pięćsetki” rzęchy z Bundesrepubliki sieją śmierć na polskich drogach na skalę większą od koronawirusa i zniszczenie środowiska, dopiero co odtrutego po zamknięciu wielkich kombinatów socjalizmu.
Długo, bardzo długo przedsiębiorcy znosili przymus kredytowania inżynierii społecznej władzy, której celów nie podzielają. To polskie klasy: średnia i kreatywna, głosujące na PO, PSL lub Konfederację lub w dniu wyborów pozostające w domach godziły się na reketierskie praktyki władzy, transferującej ich zyski do swojej proletariackiej klienteli politycznej. W ten sposób PiS – z haraczu ściąganego od najaktywniejszych obywateli – opłacał sobie poparcie i pokój społeczny. Dopóki nie zbuntowali się ci, którzy na to wszystko łożą.
Konflikty społeczne nie zawsze rodzą się ze sporów o imponderabilia, jeśli niemal w przeddzień 85 rocznicy śmierci Marszałka Józefa Piłsudskiego użyjemy jego ulubionego słowa. Czasem decydują pozorne błahostki. Rewolucja amerykańska i wojna o niepodległość przyszłych Stanów Zjednoczonych zaczęła się od walki o cło na herbatę. Początek rewolucji rosyjskiej dało zarobaczone mięso, którego jedzenia odmówili marynarze z Pancernika Potiomkin.
W wypadku „buntu żywicieli” jak określić można protest przedsiębiorców – sprzęgły się imponderabilia i błahostki. Na grozę zamknięcia gospodarki na czas zarazy nałożyły się niezliczone formalności, łączące się z mitręgą biurokratyczną, roszczenia państwa wobec ludzi pozbawionych nie z własnej winy dochodówi, nękanie ich przez hieny pandemii (instytucje windykacyjne) a także rozczarowanie wirtualnym tylko wymiarem rządowych programów antykryzysowych, niezależnie od tego jak pięknie nowocześnie się one nazywają.
I tak długo wytrzymali
W dobie pandemii nie mogą już protestować lekarze ani pielęgniarki, choć wobec braków materiałowych i logistycznych w szpitalach mają ku temu więcej niż przedtem powodów, ale muszą zajmować się ratowaniem ludzkiego życia i zdrowia w tej pełnej grozy sytuacji. Nie zastrajkują ponownie nauczyciele – wciąż słusznie na władzę rozżaleni – bo szkoły pozostają zamknięte, a pedagodzy wierni swojej misji próbują uczyć dzieci przez internet ze swoich domowych rozklekotanych komputerów. Nie przyjadą też do Warszawy rolnicy ani hodowcy, bo obowiązuje zakaz zgromadzeń, więc zostaliby zatrzymani na rogatkach.
Przedsiębiorcy natomiast ruszyli się i skrzyknęli, szukając niekonwencjonalnych sposobów protestu, jak kawalkady samochodowe. Jeśli wykreują przywódców własnych, mocnych i wiarygodnych zamiast oddawać ster wiecznemu kandydatowi na prezydenta Pawłowi Tanajno – mogą stać się nie tylko kłopotem dla PiS ale również nadzieją dla dużej części społeczeństwa.
Rosyjska ruletka i plajta Kaczyńskiego
Kaczyński parł do wyborów prezydenckich 10 maja i powtarzał, że w tym terminie muszą się odbyć (m.in. w radiu RMF 21 marca br). Jeśli dzieje się inaczej – to widać, że prezes PiS nie jest żadnym scenarzystą polskiej polityki jak wmawiają jemu i nam lizusy udające dziennikarzy, ani naczelnikiem jak schlebiają podwładni. Okazał się kolejnym politykiem, który zaczyna liczyć własne porażki. Spójrzmy tylko: po ubiegłorocznej przegranej w wyborach do Senatu upokorzenie w postaci konieczności układania się z Gowinem i odtrąbienie odwrotu w kwestii 10 maja.
Za wcześnie, by oceniać rodzący się dopiero ruch. Cierpliwość okazywana władzy i tak trwała długo. Kiedyś musiała się skończyć. Ciężko pracujący właściciele firm przystawali na wysokie podatki i daniny, ale nie pozwolą odebrać sobie wszystkiego. Już w wiekach średnich łupieni na drogach przez zbójców czy raubritterów kupcy i podróżni organizowali się w zbrojne konwoje. Dziś wystarczyłby działający pokojowo ale skutecznie i z autorytetem powszechny samorząd gospodarczy, istniejący przed wojną, ale wciąż nie reaktywowany. Czas ku temu najlepszy, dlaczego teraz – widzimy na ulicach.
Wash & Go czyli ostatnia walka Apacza
Wybory prezydenckie razem z parlamentarnymi? To wariant dominujący dziś w głowie Jarosława Kaczyńskiego albo tylko taktyczny sposób na złamanie oporu ludzi Jarosława Gowina Ciesząca się zaufaniem prezesa marszałek Sejmu Elżbieta Witek wystąpiła do Państwowej Komisji Wyborczej z pytaniem czy uda się zorganizować wybory 10 maja zaś do Trybunału Konstytucyjnego, kierowanego teraz przez odkrycie towarzyskie […]
Wygaszając na czas pandemii gospodarkę i nie oferując w zamian żadnych realnych programów osłonowych dla pracodawców, zatroskana głównie o banki władza przekroczyła granicę, za którą są już tylko determinacja i rozpacz rządzonych. Przedsiębiorcy zaś pokazali, że czują się w swoim państwie obywatelami a nie poddanymi.