Weto prezydenckie do nowelizacji ustawy medialnej potocznie określanej jako “lex TVN” oznacza, że sytuacja środków przekazu nie pogorszy się skokowo. Nie eliminuje jednak żadnego z trapiących je zagrożeń.
Regulacja, skrojona na miarę jednej stacji, przez rządzących uznanej za wrogą, przestaje tym samym istnieć za sprawą prezydenckiego podpisu. Paradoks, związany głównie ze skomplikowanymi relacjami polsko-amerykańskimi (zza Oceanu Atlantyckiego wywodzi się kapitał właścicielski TVN) sprawił, że ściśle związany z obozem rządzącym prezydent Andrzej Duda podzielił tym samym wcześniejsze stanowisko Senatu, w którym działa większość demokratyczna. Nowelizacja w tej formie nie powróci, sejmowej większości, zależnej od coraz bardziej przypadkowo dobieranych sojuszników (stąd afera Łukasza Mejzy, odwołanego już z funkcji wiceministra sportu) nie stać na zgromadzenie takiej siły głosów, żeby próbować weto Dudy obalić lub niebawem zgłosić kolejne podobne przedłożenie.
Za stacją TVN ujmowali się nie tylko politycy opozycji i dyplomaci amerykańscy ale również artyści i przedsiębiorcy, w tym przedstawiciele ruchu na rzecz odrodzenia Powszechnego Samorządu Gospodarczego w Polsce. Nie dlatego, żeby wszyscy pozostawali jej pupilami albo by ich poglądy stale upowszechniano na jej antenie. Sprzeciw obywatelski wobec “lex TVN” narastał w imię zasad wolności słowa i pluralizmu środków przekazu, z których respektowaniem w ostatnich sześciu latach działo się w Polsce coraz gorzej. Weto prezydenckie pokazało, że presja na władzę ma sens i przynosi owoce. Przyczyniła się do tego słabość środowisk z władzą związanych, niezdolnych do zgłoszenia koncepcji, które objęłyby również potraktowanie TVP, upaństwowionej zaraz po drugim objęciu władzy przez PiS, w sposób inny niż jako łupu politycznego. Renacjonalizacja dawnej telewizji publicznej, przez 25 lat funkcjonującej w formule wprawdzie dalekiej od doskonałości, ale rokującej szanse, że upodobni się do stacji zachodnich, jeśli tylko politycy nie będą w tym przeszkadzać – okazała się sygnałem alarmowym. Z TVP po podwójnym zwycięstwie PiS w 2015 r. masowo zwalniano dziennikarzy nie dlatego, że sprzyjali poprzedniej władzy, tylko żeby naprędce przygotować miejsca pracy dla swoich. Los największej polskiej stacji wzmógł determinację na rzecz obrony prywatnej TVN i skłonił do zaangażowania również środowiska nie podzielające promowanych tam poglądów politycznych i wzorców kulturowych.
Polski ład medialny, dopóki funkcjonował, opierał się na najsprawniejszym w świecie modelu francuskim, gdzie mamy zarówno mocną telewizję publiczną, jak potężne stacje prywatne. Eksperyment potrwał ćwierć wieku. Zakończył się wyciągnięciem przez PiS ręki po całą pulę. Powołanie Jacka Kurskiego na szefa największej anteny państwowej stało się aktem demonstracji i samowoli, bo wieloletni parlamentarzysta i polityk różnych marek (od ZChN po PiS poprzez ROP gdzie zresztą zrobił mec. Janowi Olszewskiemu rozłam, przesądzający o upadku ugrupowania) stanowi zaprzeczenie wartości umiarkowania i obiektywizmu. Zaś jego dwukrotne odchodzenie z funkcji i późniejsze powroty wykazały, że politycy decyzje wobec mediów podejmują na zasadzie impulsu i paroksyzmu, nie zaś wyrozumowanej strategii. Kurski pozostaje dziś politycznym celebrytą w najgorszym tego słowa znaczeniu: pół biedy, gdy dowiadujemy się z mediów o jego drugim kościelnym ślubie w Łagiewnikach, gorzej gdy o opłacanych przez telewizję ochroniarzach, kursujących z żarciem dla prezesowskiego kota lub o wyjeździe bossa TVP na konkurs międzynarodowy pomimo wyniku testu, który zwykłym Polakom podobne eskapady uniemożliwia i zamyka ich na trwałe w domach w warunkach obowiązkowej kwarantanny.
Nieład medialny, jaki za rządów PiS zastąpił wcześniejszy, lepiej lub gorzej wzorowany na francuskim, porządek, opiera się na powszechnej uznaniowości, która rodzi strach i niepewność. Klarowne przedtem kompetencje Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji podzielono teraz między ten organ, pozostawiony bo zapisany został w Konstytucji, i nową zdominowaną przez polityków Radę Mediów Narodowych. Ten ostatni przymiotnik nabrał cech osławionego “niwelującego” tzn. przejął rolę, jaką w poprzednim ustroju pełniło wszechobecne słówko “socjalistyczny”. Oznacza wyłącznie lojalność wobec władzy. Z kolei reguły rynku, w warunkach pandemii i kryzysu gospodarczego z nią związanego, przestają pełnić rolę samodzielnego regulatora również tam, gdzie polityka bezpośrednio nie ingeruje.
Weto prezydenta nie zdejmie presji ani z TVN ani innych nadawców, zwłaszcza mniejszych, za którymi nikt się tak powszechnie nie ujmuje. Kwestie prolongaty koncesji przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, ale także strategia zamawiana reklam i ogłoszeń publicznych przez obóz rządzący służyć będą nadal pacyfikacji krytycznych nastrojów. Znajduje to wyraz również w sytuacji mediów, których los nie zależy bezpośrednio od żadnego formalnego regulatora. U źródeł obecnego sporu między kierownictwem “Gazety Wyborczej” a wydającej ją spółki “Agora” tkwi również sprzężenie biznesowo-polityczne, w podobnej formie nie pojawiające się za rządów poprzednich ekip, chociaż afer medialnych nigdy nie brakowało, z najsłynniejszą z nich Lwa Rywina włącznie. Inna rzecz, że wiele firm medialnych nauczyło się żyć dobrze z władzą, jakakolwiek by nie była. Stąd gorączkowe zmiany na pokaz i dobieranie prowadzących audycje o propisowskich przekonaniach nawet w stacjach, które nie znalazły się na celowniku rządzących. Szokują zwłaszcza wtedy, gdy media te stanowią własność kapitału pochodzącego z państw, gdzie do niezależności mediów przykłada się szczególną wagę. Usłużności tkwiącej w psychice menedżerów żadne demonstracje ani protesty nie osłabią. Bierze się ona z poczucia braku reguł. Skoro tak, to wszystko wolno.
Weto Andrzeja Dudy nie stanowi więc przełomu, można je nawet potraktować jako gest prezydenta wobec obozu z którego się wywodzi, umożliwiający w miarę sensowne wybrnięcie z sytuacji, w której lepszych scenariuszy nie było. Napór na media trwa, a w kryzysowych warunkach tort okazuje się coraz mniejszy do podziału.