Odkąd dziewiętnastoletnia wtedy Dorota Masłowska wkraczając do literatury “Wojną polsko-ruską pod flagą biało czerwoną” dwie dekady temu wykazała się wyczuciem prawie profetycznym, bo sam tytuł stał się ikoną (chociaż rzecz traktuje o dresiarzu, a nie Władimirze Putinie) – wiemy już, że warto bacznie śledzić kolejne “wejścia smoka” zgotowane rodzimej prozie przez ambitnych debiutantów. Potwierdza to “Moja tratwa” autorstwa 21-letniej studentki prawa Julii Wierzbickiej. Thriller, ale nie błahy. 

Miejscem warszawskiej promocji książki Julii Wierzbickiej nie od rzeczy stała się “Kinoteka”: kiedyś była tam “Wiedza”, “kino dobrych filmów” jak wtedy mówiono. Pomysłodawca “eventu” trafił w sedno. Osiemnastoletni bohaterowie “Mojej tratwy” żyją bowiem równie mocno w świecie kina jak w swoim własnym. Noc filmowa w ich miasteczku staje się wielkim wydarzeniem, zawczasu wpisywanym do terminarza. Ale czytają też “Zbrodnię i karę” Fiodora Dostojewskiego, która nagle okazuje się nader aktualna.  

Powieść, chociaż łącząca cechy thrillera i kryminału, okazuje się utkana z aluzji kulturowych. W niczym jednak nie utrudniają one śledzenia wartkiej akcji ani nie osłabiają poczucia narastającej grozy.

Czy Nel znajdzie swego Stasia

Główna bohaterka Julii Wierzbickiej na imię ma Nel, całkiem jak z “W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza. To nie przypadek, raczej świadomy zamysł. Wiadomo, że już w pierwszym rozdziale najpopularniejszej polskiej książki dla dzieci, gdy Nel ze Stasiem się przekomarzają, narrator uprzedzająco dodaje: “Nie wiedzieli, że już wkrótce straszna rzeczywistość przewyższy wszystkie ich wyobrażenia”.

Kto się upiera, że imię bohaterki “Tratwy” to losowy wybór, padło na nie, bo ładnie brzmi – niech zerknie na pierwszą stronę tekstu, bo już tam dowiadujemy się, że “Nel była dobrą uczennicą, zwłaszcza z przedmiotów humanistycznych. Nie mogła doczekać się nowego roku szkolnego. Jak zawsze towarzyszył jej też dreszcz niepokoju, czuła, że nadchodzący czas przyniesie wiele zmian… jednak nigdy nie zgadłaby, że nowości, które nadejdą będą aż tak drastyczne” [1]. Dodać tylko można, że również sama autorka Julia Wierzbicka nie tylko uczennicą okazuje się dobrą, czy jak kiedyś powiadano – pojętną, ale daje nam znak, że terminowała u najlepszych. Także z pozoru dziecinna narracja służy umiejętnemu stopniowaniu napięcia, co ma nas przygotować na najgorsze.    

– Nie mogę nawet powiedzieć, kogo zabiją, nie tylko, kto zabije – zastrzegła prowadząca premierę “Mojej tratwy” Dorota Koman.

Jeśli trawestować księdza Jana Twardowskiego, gdy zdążymy już polubić bohaterów, okazuje się, że szybko odchodzą. Niewielkie miasto, mocno osadzone we współczesnych realiach – do tego stopnia, że nie tylko ludzie ale i dzielnice dzielą się tam na biednych i bogatych – okazuje się polskim odpowiednikiem Twin Peaks. Albo nawet miejsca akcji “Blue Velvet”.

Pozornie banalny początek – do szkoły, w klasie maturalnej, trafia bowiem nowy uczeń, burząc subtelną równowagę, jaką już zbudowała para “mających się ku sobie” osiemnastolatków, chłopak i dziewczyna, co dodać wypada, bo takie tradycyjne sympatie, co stanowi znak czasu, nie są wcale w tej powieści jedynymi  – stanowi tylko element gry. Fałszywie uspokaja. Nieważne, że pierwszy trup pada dopiero na pięćdziesiątej stronie albo i jeszcze dalej. Już wcześniej wiemy, że nic dobrego nie może z tego wszystkiego wyniknąć. 

W odróżnieniu od “Pięknych dwudziestoletnich” Marka Hłaski, gdzie wódka leje się strumieniami, bohaterowie “Mojej tratwy” nie potrzebują nadmiaru używek ani sztucznych rajów. Świat i bez nich okazuje się dostatecznie obcy i przerażający.

Tytułowa “tratwa” nasuwa skojarzenie z “Przygodami Hucka” Marka Twaina, w powieściowym świecie symbolizuje jednak jedyną ostoję i opokę, trwały punkt. Dla głównej bohaterki jest nią matka. Zobaczymy, czy ich szczególna relacja przetrwa. Nie ma w niej nic cukierkowego. Raczej wypełnienie pustki. Ojciec pozostaje w życiu rodziny od zawsze nieobecny. Starszy brat Nel właśnie wyjechał na wakacje, z których nie wraca, zapewne więc im obu przyjdzie pozostać w babskim świecie. Pamiętamy z “Anny Kareniny” Lwa Tołstoja: wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest taką na swój własny sposób.

Zgrabna powieść zaraz po maturze     

Jak tłumaczyła bezpretensjonalnie w trakcie promocji autorka Julia Wierzbicka: – Po maturze wzięłam odpoczynek i w trzy miesiące napisałam książkę.

– Ona była niewiele starsza od swoich bohaterów – zauważyła prowadząca spotkanie Dorota Koman.

Tytuł – tej skromnej relacji, a nie książki – kieruje jednak uwagę na autorkę, a nie jej postaci. Pewnie zasadnie, bo za jej sprawą rozpoznajemy głos wstępującego w dorosłe życie pokolenia. Chociaż pisarka, obdarzając wprawdzie swoich osiemnastolatków cechami “młodych, kształcących się z wielkich miast” ale zarazem przynosząc ich na prowincję – zawczasu zadbała o to, żeby utrudnić socjo-interpretacje jej prozy.

Ale co poradzimy na to, że jej ciekawa książka stanowi doskonałą okazję do poznania nie świata fikcyjnych osiemnastolatków, którzy jej stronice zaludniają – lecz rocznika 21-letniej autorki właśnie. Wydawało się już, że ich rozumiemy, gdy stali w deszcz ze śniegiem skandując “ci, co tak mówią, chyba mają rację, pięć gwiazdek, trzy gwiazdki i Konfederację”. Aż przy kolejnej okazji usłyszeliśmy nowe: “ci, co tak mówią, wiedzą też dlaczego: pięć gwiazdek, trzy gwiazdki i Skórzyńskiego” – bo dziennikarz opozycyjnej niby i liberalnej stacji TVN doradzający po godzinach przez maile betonowemu ministrowi pisowskiego rządu Michałowi Dworczykowi stał się dla młodych symbolem plugawej sprzedajności jeśli nie całego świata dorosłych, to tych, co nim rządzą. Aż zerknęliśmy na sondaże i okazało się, że ci młodzi popierają Konfederację, przeciwko której niedawno jeszcze tak zgrabnie rymowali. A zarazem pozostają krytyczni wobec autorytetu Jana Pawła II, choć mieli być kolejnym “pokoleniem JP2” ale niestety wysiłek samego Ojca Świętego zniweczyli w tej mierze niemądrzy szkolni katecheci, co przyszli już po nim.

Młodzież wychodzi na ulicę raz na parę lat: przy ACTA w obronie wolności internetu, potem po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Pomiędzy tymi momentami pozostaje nam zgadywać, co czuje i myśli. Instytuty demoskopijne wolą badać rodziny z dwójką dzieci, dogiem niemieckim i jeszcze od niego większym kredytem, bo to przynajmniej masowi konsumenci.

Zaś dobre powieści ukazują się… jeszcze rzadziej niż młodzi demonstrują. Trudno się więc dziwić, że okazję wykorzystujemy, by się czegoś dowiedzieć, co nie oznacza żadną miarą odbierania autorce “Mojej tratwy” sprawczości w kwestii zagadek sensacyjno-kryminalnych. Ale też, strawestujmy żart Radia Erywań o Piotrze Czajkowskim: doceniamy ją nie za to.      

Pokolenie, które wstępuje

Kiedy rozglądałem się po szczelnie wypełnionej ludźmi kinowej sali, oprócz stałych uczestników wszelkich renomowanych promocji i premier (bo co trzeba przyznać organizatorom – przyszła cała Warszawa, z senatorem Aleksandrem Pociejem i posłem Pawłem Poncyljuszem, artystami i celebrytami) i kolegów Julii z wydziału prawa dostrzegłem głównie osoby starsze ode mnie – a sam maturę zdawałem nie trzy, lecz 39 lat temu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dla wielu z gości promocja literacka stanowi doskonałą okazję dowiedzenia się czegoś o “pokoleniu, które wstępuje”… lepszą niż zapytanie o to własnych dzieci czy wnuków. Ale także na tym polega sens literatury. Również tej ubranej w kostium pozornie sensacyjny i mroczny. Nazywanie rzeczy po imieniu, po prostu. Terminu “nihilizm” nie wprowadził przecież do użytku żaden socjolog ani filozof lecz genialny rosyjski prozaik Iwan Turgieniew w powieści “Ojcowie i dzieci”.  

Klucz pokoleniowy dla nas istotny też jednak nie powinien stać się wytrychem. Nikt nie broni autorce opowiadać pasjonującej historii, a że przy okazji dostarcza nam bezcennych obserwacji nie tylko obyczajowych ale i mentalnych pokolenia swoich rówieśników – to z kolei naszym prawem pozostaje, by na tym właśnie się skupić. Skoro tyle w “Mojej tratwie” filmowych odniesień, dodajmy jeszcze jedno: kiedy Steven Soderbergh za “Seks, kłamstwa i taśmy video” zdobywał Złotą Palmę na festiwalu w Cannes, to chociaż liczył sobie wówczas raptem pięć lat więcej niż dziś autorka pierwszego w jej życiu kryminału Julia Wierzbicka – nikt nie nazywał go młodym reżyserem. Okazał się twórcą wybitnym. Ale też nikt nie stygmatyzuje jako przedstawiciela najstarszego z kolei pokolenia autora dopiero co pretendującego do Oskara “IO” Jerzego Skolimowskiego, rocznik 1938. Zaś pisarza Kazimierza Orłosia oceniamy nie za to, że urodził się jeszcze wcześniej, bo w 1935 r, ale za doskonały fresk współczesnej Polski zawarty w opowiadaniu “Noc suwerena”, którego bohaterka nie otrzymuje świadczenia “pięćset plus” z czego wynika seria zdarzeń równie zaskakujących co w “Mojej tratwie”, w dodatku towarzyszy im z telewizora transmisja meczu, za sprawą którego Polska ma awansować do kolejnych mistrzostw świata.

Jeśli ktoś zarzuci, że autorkę, która nie oduczyła się jeszcze używania szpetnego przymiotnika “urokliwy” przymierza się do wzorców zbyt wysokich – odpowiedzieć można, że sama sobie taką poprzeczkę wyznaczyła. Przywołując najambitniejsze aspiracje. Szanując też jednak konwencje thrillera i sensacji.   

Kryminał ma swoje prawa i zasady. Julia Wierzbicka ich nie łamie, ale oferuje nam dużo więcej. Chociaż więc dziennikarze książkę otrzymali dopiero na chwilę przed promocyjnym “eventem”, zapewne po to, by w dyskusji nie wypaplali przedwcześnie, kto zabił – ostrożność to zbyteczna. Bo nie jest to w “Mojej tratwie” problem najważniejszy. Podobnie jak w inspirującej Julię Wierzbicką “Zbrodni i karze” kwestia, czy student Raskolnikow w końcu pójdzie siedzieć. 

To rzeczywiście tratwa jak z Marka Twaina, którą – jak pamiętamy – bohaterowie, Huck Finn i jego czarnoskóry kompan Jim, zanim spotkają powtórnie Tomka Sawyera, przemierzają ówczesne Stany Zjednoczone, poznając ludzi i świat. Warto przyglądać się, dokąd dopłynie Julia Wierzbicka. I zabrać się z nią na pokład. Szacun za tę książkę, pani Julio, chociaż nie wiem, czy młodzi wciąż tak jeszcze mówią.

[1] Julia Wierzbicka. Moja tratwa. Melanż, Warszawa 2023, s. 5 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 18

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here