W nowym ministrze zdrowia Adamie Niedzielskim trudno dostrzec mocnego człowieka, który obroni obywateli przed pandemią. Podobnie nowy szef dyplomacji Zbigniew Rau nie stanie się z dnia na dzień równorzędnym partnerem ministrów spraw zagranicznych najpotężniejszych państw choćby w sprawie Białorusi.
Zmiana dokonała się akurat w resortach bez przesady frontowych, jeśli uwzględnić fakt, że od pół roku najważniejszą bolączką Polaków pozostaje zagrożenie wirusem z Wuhan, zaś od niedawna sytuacja za wschodnią granicą wybija się na pierwszy plan nie tylko w kontekście uciążliwości, jaką Aleksander Łukaszenka stanowi dla własnego społeczeństwa, ale przede wszystkim losu naszych rodaków z Białorusi, przyszłości działań polskich przedsiębiorców, którzy tam zainwestowali oraz groźby zalania nas przez wysoką falę uchodźców w razie dalszego pogorszenia się sytuacji u sąsiada.
Ekonomista zastąpi profesora nauk medycznych Łukasza Szumowskiego, akademicki profesor i poseł – specjalistę od służby cywilnej Jacka Czaputowicza. Ministrowie, którzy zrezygnowali sytuowali się na przeciwległych biegunach rządu Mateusza Morawieckiego. Szumowski, poprzez ujawnione już publicznie działania noszące znamiona nepotyzmu i popularnego kolesiostwa przysparzał szefowi najwięcej kłopotów, zwłaszcza, że wykryte nieprawidłowości dotyczyły zakupów, związanych z przeciwdziałaniem pandemii. Tego zaś opinia publiczna nie wybacza. Zamówiony sprzęt ochronny albo okazał się wadliwy, albo w ogóle nie trafił do magazynów. Za to Czaputowicz pozostawał mocną stroną ekipy Morawieckiego, przysparzał jej splendoru jako jedyny minister z życiorysem i nazwiskiem. Nie przełożyło się to jednak na możliwości jego działania. Sam Jarosław Kaczyński określił jego nominację wiele mówiącym mianem eksperymentu. Dawny bohaterski działacz Ruchu Wolność i Pokój z lat 80 i autorytet o naprawdę profesorskich manierach zwyczajnie do tej ekipy nie pasował. Nie znalazł z nią wspólnego języka.
Awans Adama Niedzielskiego, w odróżnieniu od Szumowskiego, doktora a nie profesora – dokonał się najprostszą ścieżką. Szef Narodowego Funduszu Zdrowia został szefem resortu. Odznacza się przykładnym wręcz życiorysem biurokraty. Pracował w NIK i ZUS, w Ministerstwie Finansów. Jak się wydaje – Morawiecki postawił na kogoś mniej pewnego siebie, niż Szumowski, w nadziei, że nie przysporzy mu podobnych kłopotów niż poprzednik.
Gdy Zbigniew Rau był wojewodą łódzkim, usiłował bezskutecznie wygasić mandat Hanny Zdanowskiej, prezydent Łodzi skazanej w błahej sprawie (kontekst był rodzinny, nie urzędowy) za poświadczenie nieprawdy. Nie powiodło się to, bo popularna w mieście Zdanowska wygrała kolejne wybory, w pierwszej turze. To doświadczenie pokazuje, że nawet w najtrudniejszej sytuacji Rau nie sprzeciwi się własnej partii. Po eksperymentach – a jednym z poprzedników Czaputowicza, jeszcze za rządu Kazimierza Marcinkiewicza był charyzmatyczny historyk rewolucji francuskiej Stefan Meller – przyszła pora na sprawdzonego działacza partyjnego. Ale przy tym podobnie jak szef NFZ wydawał się naturalnym kandydatem na ministra zdrowia, tak również nominację na szefa dyplomacji, wręczoną dotychczasowemu przewodniczącemu sejmowej komisji spraw zagranicznych trudno uznać za zaskoczenie.
Obu beneficjentów czwartkowych nominacji Morawieckiego łączy to, że nie są znani szerokiej opinii.
Zapewne premier liczy na zyskiwanie punktów przy okazji publicznego prezentowania kolejnych sposobów na walkę z COVID-19 jak również rozwiązań białoruskiego dramatu. Nie tylko sąsiedzkiego – co warto przypomnieć – ale dotykającego naszych rodaków za kordonem, bo w sytuacji gdy Łukaszenka dostrzega biało-czerwone flagi w Grodnie nam wypada starannie monitorować, czy prawa tamtejszej mniejszości polskiej nie zostaną uszczuplone, bo zagrożeni dyktatorzy dla odwrócenia uwagi od siebie zwykli szukać kozłów ofiarnych.
Zaś gdy trwa pandemia, Polacy skłonni byliby zapewne mocniej zaufać lekarzowi niż kasjerowi czy specjaliście od zarządzania medycznymi funduszami. Wcześniej Szumowski – głównie za sprawą licznych konferencji prasowych – przebił się w pierwszym czasie pandemii na pierwsze miejsce rankingu darzonych najwyższym zaufaniem polityków. Wszystko to zmarnował, gdy symbolem jego resortu stały się kontrakty z handlarzami bronią, byłymi funkcjonariuszami a najlepszym wypadku instruktorami narciarskimi, wykorzystującymi do interesu życia znajomości z rodziną decydenta.
Morawiecki nie dodaje obywatelom poczucia bezpieczeństwa, stawiając na czele resortu zdrowia w dobie zarazy urzędnika, nawet przykładnego. W dodatku Niedzielskiemu przyjdzie dogadywać się z protestującymi przedstawicielami zawodów medycznych, ostatnio występującymi wspólnie, pomimo cechującej środowiska służby zdrowia kastowości.
Zaś posłuszny zawsze swojej partii Rau nie wystraszy białoruskich biurokratów, skłonnych do dyskryminowania tamtejszej polskiej ludności. Zaś jeśli w sprawie sytuacji w Mińsku zwołana zostanie konferencja międzynarodowe, trudno sobie profesora wyobrazić rozmawiającego jak równy z równym z jego rosyjskim odpowiednikiem Siergiejem Ławrowem.
Krótka ławka rezerwowych PiS nie jest jak się okazało wymysłem niechętnych populistycznej partii analityków.
Nie są to nawet nominacje na miarę możliwości obecnej ekipy – jeśli odwołać się do listy dialogowej “Misia”. Bardziej na miarę wyobraźni Kaczyńskiego, który zachowuje w tej orkiestrze pozycję dyrygenta i dyrektora równocześnie więc nie martwią go fałszywe tony – oraz Morawieckiego, któremu przypada dalej rola prezentera, z pozornym przyjęciem powiadamiającego przed kamerami o nie swoich decyzjach.