TVP za prezesury Jacka Kurskiego i Mateusza Matyszkowicza zmarnowała przed osiem lat aż 27 milionów złotych na propagandowy program Anity Gargas, który miał reprezentować gatunek dziennikarstwa śledczego, tyle, że jeśli śledził, to wyłącznie ówczesną opozycję. Wcześniej, kiedy publiczną telewizją nie rządził jeszcze PiS, tylko podobnie jak teraz demokraci – zbliżone środki roztrwoniono na równie bezwartościowy program Tomasza Lisa, dziś upadłego celebryty, służący wtedy promocji… jego własnej osoby.
Jak wylicza skrzętnie Wojciech Czuchnowski, w odróżnieniu od bohaterki jego tekstu rzeczywiście dziennikarz śledczy godny tego miana – “Magazyn Śledczy” Anity Gargas znanej wcześniej jako autorka “Misji Specjalnej” kosztował w latach 2016-23 w sumie 27 milionów złotych, wypłacane jej firmie jako “dostawcy programu”. Ten ostatni nie zasłużył na tak wysoki budżet, skoro na antenie TVP oglądało go zaledwie 641 tys widzów. Koszt emisji jednego odcinka to ok. 100 tys zł [1]. Program nie tylko zapisał się niechlubnie w historii Telewizji Polskiej jako jednostronnie służący władzy, ale nie dało się w nim znaleźć niczego, co podobnie wysokie kwoty uzasadnia. Archiwa TVP, porządne i bogate, stały przed wykonawcami otworem, to za dostęp do nich z zewnątrz trzeba słono płacić. W “Magazynie” nie było nawet studia, wystarczały stand-upy autorki, pozostające przedmiotem niewybrednych żartów nie tylko w środowisku znawców telewizji, bo krytycyzm wobec samej siebie od lat nie cechuje Anity Gargas. W slangu podobną postawę nazywa się “parciem na szkło”. Ale odłóżmy żarty na bok, skoro mowa o pieniądzach niewyobrażalnych dla zwyczajnego Polaka, wyciągniętych w dodatku podstępnie z naszych, podatniczych kieszeni.
Przed laty, zanim jeszcze PiS objął władzę nad TVP, podobnie bulwersowały wybujałe honoraria za program Tomasza Lisa. Przy zaledwie dziesięcioprocentowej oglądalności, humorystycznej jeśli brać pod uwagę dogodną porę emisji – przez osiem lat “Tomasz Lis na żywo” kosztował łącznie 21 milionów złotych, wypłaconych firmie autora o równie jak sam program żywej i optymistycznej nazwie “Deadline Productions”. Do jego produkcji sama TVP dołożyła jeszcze drugie tyle kosztów własnych, wedle wyliczeń Cezarego Łazarewicza [2].
Oburzenie wzbudzać może nie tyle sama proporcja wydanych przez telewizję publicznych przecież środków do marnej oglądalności ale niska jakość, jaką widzowie w zamian za te nakłady otrzymali.
Zdarzały się w historii TVP programy odkrywcze lub chociaż kontrowersyjne, począwszy od “pierwszego dziennika bez komunistów” – “Obserwatora” nadawanego krótko po przełomie ustrojowym, bo w latach 1990-91, poprzez “Bez znieczulenia” Wiesława Walendziaka (który rozmowę z Andrzejem Lepperem i wiceministrem rolnictwa na temat kondycji wsi nagrał w przydrożnym rowie zamiast studia) aż po niebanalny “Puls dnia”, a teraz na antenie pozostaje ambitne i autorskie “Bez trybu” Justyny Dobrosz-Oracz, odbiegające korzystnie od przeciętności rodzimej publicystyki.
Tyle, że obu drogich programów, o których tu mowa, nie da się z żadnym z wymienionych zestawić pod względem nowatorstwa ani poziomu dziennikarskiego czy formatu sztuki telewizyjnej. Banalne i przaśne, zarówno “Tomasz Lis na żywo” jak “Magazyn Śledczy” Gargas adresowane były do wyznawców a nie koneserów, nie niosły też za sobą żadnego wyjaśnienia mechanizmów polskiego życia publicznego, choć na tym przecież misja TVP polegać powinna, skoro corocznie opłacamy ją z naszych podatków i danin, uiszczanych zgodnie przez wszelkie elektoraty.
Zamiast misji i jakości – tak u Lisa jak u Gargas mamy do czynienia z obciachem i propagandą. A może nawet – z propagandą obciachu.
Dlatego też najmłodsze pokolenie raczej nie wyświetla przekazów TVP na ekranach swoich najnowszej generacji i-phonów ani nawet zakupionych przez chrzestnego na komunię wypasionych, bo nowoczesnych i pozwalających na podobne sztuczki zegarków. Swoich bohaterów “pokolenie, które wstępuje” nie szuka w świecie polityki, co oczywiste. To także wina TVP, niezależnie od tego, kto nią rządzi. Sprzeniewierzyła się szpetnie swojej misji.
Stracą na tym dobrzy wujkowie, pragnący izolować młode roczniki od życia publicznego, bo gdy ta generacja dorośnie, nie ustawi się już jak 15 października ub. r. w nocnej kolejce na żadnym Jagodnie. Żeby po raz kolejny demokracji bronić. Na podobny apel młodzi zareagują niczym Agata Adamek z TVN na głupstwa wygadywane w studiu przez Donalda Tuska, bezradnym i przaśnym: – Że co?
I wtedy będzie już za późno na jakiekolwiek oświecenie publiczne.
Jeśli rzecz porównać do piłki nożnej, o co sama się prosi, to zacząć trzeba od pewnika, że nikt nie czepia się Roberta Lewandowskiego ani Piotra Zielińskiego o wysokie zarobki, póki strzelają bramki. Ani Wojciecha Szczęsnego, gdy rzuty karne broni, nawet w wykonaniu najlepszego w świecie ich egzekutora Leo Messiego.
Problem zaczyna się, gdy gwiazdorzy pudłują, w bramce nie wyłapują łatwych piłek albo jak Lewandowski w meczu z Austrią na niedawnym Euro, wpuszczeni w 60 minucie zarobią zaraz żółtą kartkę, a potem drepczą po placu gry z gracją drugorocznego na szkolnym boisku.
Dlaczego bulwersuje nas do dzisiaj słynna odzywka trenera Janusza Wójcika, dziś niestety już nieobecnego między nami, do ówczesnego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej Michała Listkiewicza: – Kasa, Misiu, kasa… ?
Bo wypowiedziana została w czasach, kiedy przez równe szesnaście lat nie byliśmy w stanie zakwalifikować się na Piłkarskie Mistrzostwa Świata, chociaż wcześniej na czterech kolejnych Mundialach dwa razy zdobywaliśmy trzecią lokatę (zespoły Kazimierza Górskiego w Niemczech Zach. w 1974 r. i Antoniego Piechniczka w Hiszpanii w 1982 r) , a piąte miejsce drużyny Jacka Gmocha w Argentynie (1978 r.) i piętnaste ponownie Antoniego Piechniczka w Meksyku (1986 r.) pochopnie uznaliśmy za klęskę, całkiem podobnie jak niedawną znów piętnastą lokatę teamu Czesława Michniewicza w Katarze (2022 r.), do której wkrótce znów będziemy wzdychać.
W futbolu podobnie jak w telewizyjnej żurnalistyce razi pazerność nie poparta umiejętnościami.
Nikt nie pochylał się nad redaktorskimi ani producenckimi honorariami w czasach, kiedy nieistniejące już Wiadomości TVP cieszyły się kilkunastomilionową widownią a ich dziennikarze powszechnym szacunkiem i rozpoznawalnością. Jak wtedy, kiedy relacje z parlamentu nadawali Grzegorz Miecugow i Beata Kolis. Ani później, gdy bezstronne i kompetentne sprawozdawanie tego, co dzieje się w Sejmie i życiu publicznym przejęły ich młodsze koleżanki: Danuta Ryszkowska i Iwona Sulik. Podobnie teraz nikt nie zagląda do portmonetki Justynie Dobrosz-Oracz ani Dorocie Wysockiej-Schnepf, bo do rozmów skłania raczej zawartość ich programów niż bankowych kont.
Nie wypominano premii zawodnikom drużyn Górskiego ani Piechniczka, dopóki dostarczali nam nie tylko rozrywki, ale i poczucia dumy ze zwycięstw nad krajami bogatszymi od nas jak Włochy, Francja czy Szwecja, cieszącymi się większą niż my wtedy suwerennością jak Jugosławia, czy kojarzonymi z futbolowym artyzmem jak Argentyna bądź Brazylia.
Za to kiedy w eliminacjach do Igrzysk w Moskwie (1980 r.) nasza drużyna olimpijska grała na Stadionie Wojska Polskiego z Czechosłowacją i biało-czerwoni, chociaż przegrywali u siebie 0:1, zamiast dążyć do zmiany wyniku, anemicznie podawali sobie nawzajem piłkę na własnej połowie, z trybun rozległo się pamiętne skandowanie:
– Za co my płacimy…
Dokładnie tak.
{1] “Gazeta Wyborcza” z 7 października 2024
[2] por. Kto zarobił na programie Tomasza Lisa w TVP?… Dziennik.pl z 3 kwietnia 2016