Wskazanie przez liderów trzech partii opozycyjnych Donalda Tuska jako kandydata na premiera nie zmienia znacząco jego sytuacji. Misja Tuska, który tę funkcję już ma w życiorysie, powiedzie się bowiem, gdy niedawny prezydent Zjednoczonej Europy doprowadzi do oddania władzy przez PiS i przejęcia jej przez nową większość, do czego powściągnięcie osobistych ambicji może się okazać niezbędne. Wspólna deklaracja Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy to dopiero początek.
Istotna i oczekiwana okazuje się zapowiedziana przez Szymona Hołownię gotowość przejęcia przez Trzecią Drogę odpowiedzialności za Sejm z funkcją marszałka włącznie. Lider Polski 2050, która Trzecią Drogę tworzy w koalicji z PSL, przedstawia to jak fakt uzgodniony. Gdyby marszałkiem Sejmu miał zostać ludowiec Piotr Zgorzelski – nie stworzy to wielkiego kłopotu Koalicji Obywatelskiej poza żalem, że sama tej funkcji nie obejmie.
Zupełnie inne następstwa niesie za sobą ewentualne marszałkowanie samego Hołowni. Da mu bowiem wymarzoną wprost pozycję startową w wyścigu do prezydentury za półtora roku. Już w poprzednim okazał się czarnym koniem, zajmując wtedy trzecie miejsce. Teraz stanie się poważnym rywalem dla kandydata KO, obojętnie, czy zostanie nim ponownie Rafał Trzaskowski (wtedy drugi w wyborach za Dudą) czy sam Tusk.
Skoro marszałkiem Sejmu ma zostać przedstawiciel Trzeciej Drogi, to podobna funkcja w Senacie należy się Lewicy. Magdalena Biejat naraziła się koalicjantom ostrą krytyką poprzedniej senackiej większości uformowanej wtedy wokół marszałka Tomasza Grodzkiego (KO). Spekulowano wtedy, że do prezydium izby po wyborach na pewno nie wejdzie. Doświadczenie parlamentarne ma jeszcze Wojciech Konieczny, dyrektor szpitala w Częstochowie wywodzący się z Polskiej Partii Socjalistycznej i raczej trudny do zaakceptowania przez establishment nawet własnej formacji. Jeśli żadne z nich nie wchodzi w grę, a marszałek ma być z Lewicy – wychodzi na to, że ten fotel w Senacie obejmie parlamentarny debiutant. Co mnoży jeszcze i tak znaczne ryzyko.
Wywodzący się z PiS prezydent Andrzej Duda niczego zmierzającej do władzy ekipie nie będzie ułatwiać. Najpewniej desygnuje najpierw na premiera Mateusza Morawieckiego, teraz pełniącego ten urząd. Z ironią przypomnieć można, że przed wyborami to sympatyzujący z opozycją dziennikarze wymogli na Dudzie deklarację, że na szefa rządu wskaże przedstawiciela ugrupowania, które uzyska najlepszy wynik: wtedy po zwycięskich prawyborach w Wieruszowie istniała szansa, że będzie to Koalicja Obywatelska. Jednak przy urnach najlepszy był PiS (35 proc poparcia przy 31 proc dla KO), chociaż tym razem wygrana niewiele mu daje. Nawet z Konfederacją nie ma większości. Ale słowo się rzekło… Również Rafał Bochenek, uczestnik wtorkowych konsultacji dotyczących tworzenia rządu, których gospodarzami byli prezydent Duda i jego minister Marcin Mastalerek zaś ze strony partii udział wzięli Morawiecki i Ryszard Terlecki powołuje się – cokolwiek by to miało oznaczać – na “zwyczaj konstytucyjny”, co przesądzałby o powierzeniu misji politykowi PiS. Najpewniej, choć niekoniecznie Morawieckiemu.
Po co znowu iść na wybory, skoro głosowaliśmy tak masowo
Pojawiają się również scenariusze, wedle których marszałek-senior nowego Sejmu – zapewne będzie nim Terlecki z PiS – otwiera obrady, po czym odracza je na dłuższy czas. A gdy na utworzenie rządu będzie go coraz mniej, część posłów wobec groźby zakończenia kadencji zaraz po tym, jak się rozpoczęła, może zachować się inaczej, niż wynika to z obecnego rachunku głosów. Układ sił wtedy się zmieni. Nie po to przecież posłowie walczyli o wybór, żeby zaraz mandaty oddawać.
Rekordowa frekwencja powinna wpływać na polityków motywująco, ale im dalej od wyborów, tym słabiej ten argument działa. Przypisać to można zarówno znanemu egoizmowi polityków jak powyborczym już sondażom, z których wynika, że gdyby wybory odbyły się ponownie, skład Sejmu niewiele by się zmienił. Największe poparcie uzyskuje nadal PiS – 33 proc, przed Koalicją Obywatelską – 30 proc. Jedynie urobek Trzeciej Drogi znacząco wzrósł do 19 proc (wynik przy urnach wynosił 14 proc) a procent zwolenników Konfederacji stopniał do 6,5 zaś Lewicy do 5, jak zliczył United Surveys (20-22 października 2023).
Politykom trudno przyjdzie wyborcom, którzy tak masowo poszli na głosowanie, wytłumaczyć, dlaczego mają to robić po raz kolejny. Zbyt wiele wielkich słów wypowiedziano w kampanii, która te wybory poprzedzała. Politycy
muszą teraz postarać się o to, żeby znalazły pokrycie w rzeczywistości.
Odpowiedzialność albo rola głównego rozgrywającego
Za sprawą Tuska a ściślej jego marketingowców skrót nazwy Platformy Obywatelskiej rozwijano swego czasu jako “Pełna Odpowiedzialność”. To jednak slogan tylko, a nie dogmat.
Donalda Tuska – jeśli premierem zostanie – czeka dość niezwykła, bo podwójna koabitacja, jeżeli przywołać słowo oznaczające we Francji współrządzenie z wywodzącymi się z odmiennej tradycji partnerami. Zewnętrzna, co oczywiste, z prezydentem Andrzejem Dudą. Ale także wewnętrzna, z marszałkami obu izb parlamentu i ich zapleczem w macierzystych partiach. Jeżeli zaś się uprze i spróbuje te funkcje zachować dla KO – to koalicji nie zawiąże. Po wyborczych zwycięstwach swoich formacji Aleksander Kwaśniewski w 1993 r, Marian Krzaklewski w 1997 r. a także Jarosław Kaczyński w 2005 r. uniknęli osobistego przejęcia odpowiedzialności za rząd, zachowując dla siebie rolę głównego rozgrywającego. Z różnym, jak pamiętamy, skutkiem. To kolejny dowód, że uniwersalnych reguł w polityce trudno szukać.
Ostrzeżeniem dla Tuska pozostaje fakt, że większość Polaków mu nie ufa (52 proc wg badania IBRIS z 21-22 września br), co oznacza nieufność nawet ze strony licznych wyborców opozycji (na trzy jej partie oddano w sumie ponad 53 proc głosów) a zaufaniem obdarza go zaledwie 36 proc z nas – niewiele więcej, niż w październiku zagłosowało na Koalicję Obywatelską (31 proc).
Dla porównania Władysław Kosiniak-Kamysz cieszy się zaufaniem 30 proc (mniejszym niż Tusk za to dwa razy większym niż wyborców ma Trzecia Droga) z nas. Nieufność wobec niego cechuje zaledwie 45 proc badanych.
Za to Szymon Hołownia ma podobny problem jak Donald Tusk: nie ufa mu 54 proc Polaków, a zaufaniem darzy 27 proc.
Skoro o zaufaniu wciąż mowa – Morawiecki, który zapewne pierwszy dostanie od Dudy misję budowania rządu legitymuje się dokładnie takim samym jak Tusk jego wskaźnikiem (36 proc) za to wzbudza większą nieufność: 55 proc podczas gdy Tusk 52 proc.
Gdyby jednak rankingi zaufania decydowały, to Polską ćwierć wieku temu powinien rządzić Jacek Kuroń zaś przed kilkunastu laty kardiochirurg prof. Zbigniew Religa. Żaden nie został prezydentem (chociaż do kampanii się zgłaszali) ani premierem, zdarzyło im się być “tylko” ministrami.
Niejeden raz w polskiej najnowszej historii decyzje polityków nie nadążały za podziwianą mądrością zbiorową Polaków. Tak działo się po 4 czerwca 1989 r, kiedy to Polacy zagłosowali jednoznacznie w pierwszych od 61 lat wyborach w których uczciwie policzono głosy, chociaż nie tak masowo jak teraz (frekwencja niespełna 63 proc wobec obecnej 74 proc prezentuje się blado) – a wygrani w wyborach liderzy Solidarności pięknego wyniku nie udźwignęli i złagodzili werdykt obywateli, oddając komunistom mandaty z listy krajowej (choć przy urnach zdobyli oni ledwie dwa z nich) a potem, co miało wymiar gorzkiego symbolu – także prezydenturę gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu.
Tym razem wyraźnego zwycięzcy nie ma. Tym bardziej warto się zastanowić nad tym, co wspólne.