Przewalający się przez media bilans stu dni rządu Donalda Tuska stanowi znakomity przykład oderwania tych pierwszych od rzeczywistości. Nowa ekipa – której zasługą historyczną już z chwilą zawiązania Koalicji 15 Października stało się odsunięcie PiS od władzy, bo udało jej się jednak nie zepsuć masowo jak nigdy wyrażonego przy urnach werdyktu wyborców – nawet nie dotknęła problemów, o których w kolejkach do kas w biedronce czy lidlu rozprawiają zwyczajni ludzie: drożyzny, panoszącej się biurokracji, deficytu poczucia bezpieczeństwa.
Za to nowa władza, zbudowana na rekordowej frekwencji i wysiłku Polaków porównywalnym z 4 czerwca 1989 r, zajmuje się rozliczeniami poprzedników zamiast odwracaniem uruchomionych przez nich złych mechanizmów. Do uświadomienia sobie problemu, że wielu ludziom w Polsce nie opłaca się pracować, konieczny okazał się dopiero spektakularny protest rolników i ich ironiczne transparenty – bo są to już przecież producenci rolni nieźle wykształceni i sporo czytający, całkiem jak niegdyś opisywani przez Ryszarda Kapuścińskiego robotnicy Wybrzeża z Sierpnia 1980 roku – że “na wsi warto uprawiać wyłącznie seks”.
O czym warto rozmawiać
Nawet Szymon Hołownia, najsprawniejszy od czasu zmiany ustrojowej i najbardziej rezolutny marszałek Sejmu, słusznie wprawdzie zaprasza do tego gmachu wykluczonych na wigilię, chociaż można się już zastanawiać, czy powinien tam gościć imigrantów z Trzeciego Świata, których nikt do Polski nie zapraszał, w odróżnieniu od wojennych uchodźców ukraińskich, którym spontanicznie pomagamy niemal wszyscy – ale nie znajduje czasu choćby dla przedsiębiorców, żeby pomówić o zrekompensowaniu im strat poniesionych w pandemii albo sygnalizowanej przez nich potrzebie odrodzenia Powszechnego Samorządu Gospodarczego.
Oczywiście perspektywa uchwalania ustaw po to tylko, żeby niechybnie zawetował je lub odesłał do zdominowanego przez pisowskich nominatów Trybunału Konstytucyjnego prezydent Andrzej Duda okazać się może frustrująca. Ale jeśli tak się dzieje, tym bardziej warto zadbać, by Sejm stał się miejscem debaty, interesującej nie tylko dla jego pensjonariuszy i spacerujących tam po korytarzach z identyfikatorami stałych przepustek na szyjach dziennikarzy. Z udziałem także osób z zewnątrz.
Jedynym, co ma szanse ożywić reakcje polityków i naprowadzić ich na bliższe realnej rzeczywistości tory, wydaje się powracająca groźba powrotu Prawa i Sprawiedliwości do władzy, sygnalizowana już otwarcie, gdyby doszło do wyborów przed terminem, choćby przez analityka Olgierda Annusewicza [1]. Chociaż sondaże działają usypiająco, bo wróżą powtórzenie wyniku z października: mierzą jednak samo poparcie a nie poziom determinacji wyborców. Gdyby zaś doszło do skrócenia kadencji, PiS ma do dyspozycji elektorat nieco uszczuplony za sprawą ujawnionych afer, ale wciąż aktywny i liczny, zaś partie 15 października – mnóstwo rozczarowanych, którzy tym razem, zamiast bić chlubne rekordy obywatelskiego zaangażowania postanowią po prostu, że zostaną w domu.
Władzy brak myśli przewodniej. Zespół Romana Giertycha jej nie stworzy, ma rozliczać PiS, jakby ludzie zapomnieli, kto był zastępcą Jarosława Kaczyńskiego w jego fatalnym rządzie (2006-7) i najwierniejszym koalicjantem jego partii (2005-7) oraz usuwał z listy lektur szkolnych Witolda Gombrowicza. Eksponując Giertycha, wcześniej adwokata swojej rodziny, Tusk jakby zapomniał, że to właśnie wyborcy Koalicji Obywatelskiej jak ze wszystkich sondaży wynika pozostają najbardziej krytyczni, w świecie bywali i najlepiej wykształceni.
Jeśli scharakteryzować najkrócej ekipę zawiadująca dziś rządem i parlamentem, stwierdzić można, że ma mnóstwo do zrobienia ale niewiele… nawet do powiedzenia.
Sam przekaz okazuje się minimalistyczny. Hasła ubogie jak nigdy od czasu rządu Tadeusza Mazowieckiego, który jakoby nie widział potrzeby wymiany sekretarek odziedziczonych po Mieczysławie F. Rakowskim zaś politykę informacyjną uznawał za zbędną. Później dowiedzieliśmy się, że społeczeństwo “nie dorosło” – w domyśle: do demokracji, gdy do drugiej tury wyborów prezydenckich w grudniu 1990 r. wszedł wraz z Lechem Wałęsą ekscentryczny reemigrant z Kanady Stanisław Tymiński.
Teraz nie wiemy, jaka Godzilla urodzi się na śmietniku zawiedzionych nadziei z 15 października. Dramatyzowanie nie ma sensu, mierzalnym faktem pozostaje, że z ich spełnianiem obecna większość nie tylko nie zamierza się spieszyć ale nie zachowuje się jakby w ogóle miała zamiar kiedykolwiek się za to zabrać. Przykładem pozostaje sposób potraktowania nauczycieli, najwierniejszej demokratom grupy społecznej. Podejście do nich da się streścić w słowach: coś tam dostali, niech się cieszą.
Racja stanu zamiast woli politycznej
Z chwilą objęcia władzy Jan Olszewski nie mógł się nadziwić, że podlegli mu urzędnicy własną opieszałość i zaniechania tłumaczą domniemanym “brakiem woli politycznej”. Jeśli rzecz ująć najkrócej, spodziewali się, że Mecenas zamierza tylko udawać, że rządzi, podobnie jak oni symulowali, że pracują. Jednak niedoceniany Olszewski przeciwstawił wytrychowi “woli politycznej” przywróconą tylko za jego rządów do łask kategorię racji stanu jako kluczową dla państwa. I chociaż rządził niedługo, bo w pułapkę afery teczkowej wciągnęli go nieszczerzy podwładni jak Antoni Macierewicz i fałszywi sojusznicy jak Jarosław Kaczyński – okazał się premierem rządu przełomu, jak zapowiadał, przynajmniej w gospodarce. Potrafił słuchać innych.
Dzięki dobraniu wielobarwnej ekipy – ministrem pracy był Jerzy Kropiwnicki, finansów Andrzej Olechowski zaś doradcą ekonomicznym Dariusz Grabowski – za czasów Olszewskiego Polska osiągnęła w kwietniu 1992 r. pierwszy od zmiany ustrojowej wzrost gospodarczy. Dla wielu stanowiło to rozstrzygający argument, że opłacało się zmieniać ustrój, chociaż trudności życia codziennego nie ustąpiły z dnia na dzień.
Zobaczymy, do czego przekona nas premier Donald Tusk, któremu wciąż wypada życzyć jak najlepiej, zważywszy, że alternatywę stanowi powrót do władzy coraz bardziej oderwanego od rzeczywistości Jarosława Kaczyńskiego. Obu tylko słynnego “Tusku, musisz”, zawołania bojowego demokratów wypowiedzianego swego czasu przez Jacka Żakowskiego nie przyszło nam uzupełnić słowami: “..ale nie chcesz”. To Lech Wałęsa powiadał: “nie chcę ale muszę”, jednak nie za krasomówstwo go cenimy, tylko za przywództwo gdańskiego strajku w 1980 r. pokojowego Nobla w 1983 i wreszcie towarzyszenie na plakatach przed 4 czerwca 1989 r. kandydatom, którzy w nich mandaty zdobyli. I jeśli o wolę chodzi, przypominają się słowa Stanisława Wyspiańskiego: oni nie chcą chcieć. W nowoczesnym świecie to się leczy. Niezawodną terapią okazać się może strach przed powrotem Kaczyńskiego do władzy. Smutne natomiast, gdyby się okazało, że to jedyne, co łączy liderów Koalicji 15 października i ich niedawnych wyborców.
Na razie zestawiane szumnie przez usłużnych przeważnie żurnalistów bilanse stu dni Tuska przywodzą na myśl znaną szkolną anegdotę o wypracowaniu niezbyt pracowitego drugorocznego na zadany temat “Z wizytą u kolegi”. Składało się z jednego tylko zdania: “kolegi nie było w domu”.
Czy leci z nami pilot? Niech pokaże, że tak.
[1] por. Jarema Jamrożek. Politolog prof. Olgierd Annusewicz: gdyby doszło do przedterminowych wyborów, PiS mogłoby wrócić do władzy. Polska Agencja Prasowa pap.pl z 15 marca 2024