Mocni ludzie z Trzeciego Świata

0
46

Jak front odmowy wobec agresji na Ukrainę staje się zakładnikiem egzotycznych sojuszników

Deklaratywny sprzeciw prezydenta Turcji Recepa Erdogana wobec przyjęcia Szwecji do NATO oraz korumpowanie eurodeputowanych przez przedstawicieli Maroka czy Kataru to dwie odsłony tego samego zjawiska. Ambitni i autorytarni liderzy prozachodnich przecież państw Trzeciego Świata trzymają w szachu euroatlantycką wspólnotę demokratyczną.

Przy tym odpowiedź Zachodu na destrukcyjne dla niego praktyki z konieczności musi okazać się stonowana i ostrożna. Wolny świat przekonał się bowiem, że większość krajów określanych eufemistycznie od kilkudziesięciu lat mianem państw rozwijających się nie kwapi się wcale do budowania wspólnego frontu przeciw Rosji po jej agresji na Ukrainę. Minął rok, a od polityki wschodniej Waszyngtonu i Brukseli dystansują się najmocniejsze z nich, zaliczane do grupy BRICS (która wciąż funkcjonuje i odbywa spotkania na szczycie, chociaż jej częścią pozostaje Rosja), czego przykładem pozostaje niedawne fetowanie szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa w Republice Południowej Afryki, która jeszcze niedawno kojarzyła się opinii światowej z walką pokojowego noblisty Nelsona Mandeli. BRICS to Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i właśnie RPA. Kiedyś grupę tę określano mianem rynków wschodzących. Teraz żaden z jej członków nie przystąpił do koalicji wolnego świata, starającego się zbudować front odmowy wobec agresji Władimira Putina przeciw Ukrainie. Chiny, czego Zachód się obawia, pod osłoną wojny w Europie nasilają presję na Tajwan, co może nawet doprowadzić do gorącej wojny. Budują też realne przyczółki w Trzecim Świecie, w tym kosmodrom w afrykańskim Dżibuti. 

Szantaż Erdogana i bakszysze od szejków

Tym bardziej więc Zachód musi zabiegać o sojuszników, którzy mu pozostali. Turcja Recepa Erdogana niezmiennie stanowi mocne ogniwo militarne Sojuszu Atlantyckiego ale zarazem w kwestii przestrzegania reguł demokratycznych oddala się od zasad tejże euroatlantyckiej wspólnoty. Erdogan wykorzystuje swoją pozycję. Licytuje, grożąc zablokowaniem akcesji Szwecji do NATO. Szwedom zarzuca tolerowanie na swoim terenie palenia Koranu, sprzeciwia się również przyjmowaniu przez Sztokholm emigrantów politycznych z Turcji: liderów ruchu kurdyjskiego oraz osób, które z kraju uciekły po niedawnym puczu, jak podejrzewają eksperci nie tylko stłumionym ale uprzednio zorganizowanym przez służby specjalne. 

Do Sojuszu Atlantyckiego oczywiście nie należy Maroko, ale to stabilny kraj arabski, w odróżnieniu od pobliskiej Algierii, gdzie od momentu wspartego przez Francję zamachu stanu sprzed trzydziestu lat, który zapobiegł objęciu władzy przez islamistów, toczy się faktycznie nieprzerwanie zimna wojna domowa. Rządzone przez prozachodniego króla Muhammada VI Maroko pozostaje współodpowiedzialne za głośną aferę korupcyjną w Parlamencie Europejskim, zataczającą coraz szersze kręgi. Podobnie jak szejkowie z Kataru, także pozostający sojusznikami wolnego świata. Pielęgnowanie istniejącego układu sił wyklucza adekwatną reakcję wobec destrukcyjnych dla parlamentaryzmu europejskiego praktyk.

Faktyczny dyktator Erdogan, władca Maroka czy emir z Kataru kwestionują podstawy zachodniej demokracji, domagając się – choćby tylko deklaratywnie – rezygnacji z części z nich lub stwarzając fakty dokonane w postaci systemu kleptokracji jaki objawił się przy okazji wręczania łapówek europarlamentarzystom w tym odwołanej już wiceprzewodniczącej tego gremium Greczynce Evie Kaili. “Bakszysze” przekazywane deputowanym, zwykle kwoty rzędu kilkuset tysięcy euro, miały zapewnić ich przychylność dla wskazanych inwestycji i kontraktów. Wybrańcy demokracji europejskich podróżowali też masowo na rachunek egzotycznych sponsorów. Celem tych ostatnich pozostawało oczywiście załatwienie konkretnych interesów w sposób zbliżony, w jaki czynić to zwykli w macierzystych krajach, nie zaś ośmieszanie instytucji z Brukseli i Strasburga. Efekt jednak osiągnięto podwójny.

Idzie za tym paradoks: wręczający bakszysze kacykowie okazali się w istocie najlepszym sojusznikiem Putina w dziele destrukcji zachodniej wspólnoty. Ale skarcić ich jak należy – nie wolno, bo przecież pozostają partnerami Zachodu w montowaniu koalicji właśnie przeciw Kremlowi zwróconej.

Podobny efekt perfekcyjnie wykorzystuje też Erdogan, biorąc odwet na Szwedach za lata upokorzeń. Kiedyś to inne rozwinięte kraje Zachodu nie wpuszczały Turcji do Unii Europejskiej, do której aspiruje ona od 1962 r, kiedy jeszcze cel tych starań nosił skromniejszą nazwę Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Teraz to turecki prezydent straszy, że zablokuje wejście Szwecji do NATO, wykorzystując do tego celu demokratyczny mechanizm akcesyjnej jednomyślności, a jako warunek odstąpienia od twardej postawy podaje wyrzeczenie się przez Sztokholm zasady przyjmowania tam emigrantów politycznych z państw autorytarnych oraz swobody wyrażania przekonań. Wprawdzie eksperci są pewni, że Erdogan ustąpi za cenę dostaw amerykańskich myśliwców najnowszej generacji, które zapewne posłużą mu do stłumienia kolejnego puczu, wcześniej zręcznie przez jego własne służby sprowokowanego – ale efekt kompromitacji instytucji euroatlantyckich już został w tej mierze osiągnięty.

Katar, którego przemysłowcy mieli swego czasu za Donalda Tuska ratować Stocznię Gdańską –  podziwialiśmy jeszcze niedawno za perfekcyjnie zorganizowany piłkarski mundial. Zawodników z Maroka z kolei za doskonały na nim występ (czwarte miejsce, największy w historii sukces drużyny z państw arabskich), co stanowił zasługę nie tylko piłkarzy ale i króla Muhammada VI inwestującego miliony w akademie futbolowe i treningowe ośrodki. Tureckiego lidera Erdogana nikt nie podziwia, ale wszyscy się z nim liczą. Gołym okiem za to widzimy, jak mechanizmy demokracji wykorzystywane są przez polityków, jeśli sedno sprawy opisać eufemizmem, od zawsze pozbawiających własnych obywateli możliwości korzystania z jej dobrodziejstw. Dlatego, że “w oczach Zachodu” – jeśli posłużyć się tytułem powieści Josepha Conrada, która tu pasuje, bo opowiada ona o Rosji – zaprzyjaźnieni kacykowie stanowią mniejsze zło w porównaniu z satrapami z Kremla. Zresztą ta ostatnia ocena pozostaje słuszna. Nie wszystko jednak da się jej słusznością usprawiedliwić.

Miarą wstydu pozostaje lubowanie się przez media, w tym polskie, w rozbrajających eufemizmach adresowanych do naiwnych: przykładem nazywanie lobbingiem bezspornie i ostentacyjnie przestępczych praktyk wysłanników Rabatu i Dohy w kuluarach strasburskich i brukselskich. To tak, jakby gruzowanie przez armię Putina ukraińskich osiedli mieszkaniowych czy planowe niszczenie tamtejszej infrastruktury krytycznej określić mianem sztuki wojennej.

Brzemię człowieka Północy   

Zachód sam sobie jednak obecny problem stworzył, objawiając nie tyle bezradność co bezduszność wobec pogłębiających się dysproporcji globalnych między bogatą Północą a biednym Południem. Po epoce kolonialnej oraz fazie brutalnych wojen wyzwoleńczych (jak algierska i wietnamska), który ją zakończył, nastąpiła faza neokolonializmu. I masowych praktyk, zdiagnozowanych przez analityka globalizacji noblistę Josepha Stiglitza. W praktyce likwidujących miejsca pracy w krajach bogatej Północy, ale nie tworzących też na ubogim Południu dobrobytu, lecz raczej współczesną mutację niewolnictwa. 

Dużo wcześniej jednak, bo przed ponad 60 laty w książce “Wyklęty lud ziemi” pisał Frantz Fanon: “Ostrzał artyleryjski, polityka spalonej ziemi, ustąpiły miejsca podporządkowaniu ekonomicznemu. Obecnie nie odpowiada się już krwawym odwetem na bunt jednego czy drugiego kacyka. Nastały czasy większej elegancji i mniejszej krwiożerczości (..). Wojskowi, owszem, w dalszym ciągu bawią się jak za czasów podboju, lecz finansiści potrafią sprowadzić ich na ziemię” [1].  

Istota wyzysku nie zmieniła się jednak. Mówi teraz o tym w trakcie wizyty w Kongu papież Franciszek. Ubolewać tylko można, że nie wykazuje podobnej wrażliwości na dramat ukraińskich dzieci.  

Dlatego też obecnie liczne kraje Czarnej Afryki widzą dziś protektora prędzej w Chinach czy nawet w izolowanej przez zachodni świat Rosji niż w państwach wspólnoty euroatlantyckiej.

Kiedyś państwa zachodnie inspirowały zabijanie zagrażających w ich własnym przekonaniu interesom metropolii  trzecioświatowych liderów, takich jak Patrice Lumumba z Konga czy Salvadore Allende z Chile. Teraz ustępują, dają się szantażować lub tolerują naganne praktyki kolejnej ich generacji. Obie skrajne postawy wyrastają nie tyle z podobnej bezradności, co zbliżonego kryzysu moralnego. Obecna ustępliwość Zachodu wobec roszczeń, formułowanych kosztem demokracji czy tolerancja dla destruowania jej mechanizmów z decyzyjną przejrzystością włącznie, pokazuje, że globalny porządek nie zostanie uzdrowiony z dnia na dzień nawet z chwilą, gdy putinowskie armie ustąpią wreszcie z terytorium Ukrainy.

[1] Frantz Fanon. Wyklęty lud Ziemi. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985, przeł. Hanna Tygielska, s. 41          

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here