albo Selekcja nie według Łysiaka
Jeśli Szymon Hołownia oprze się na BMW, nie dojedzie do prezydentury. I nie chodzi wcale o markę samochodu służbowego, lecz o innowacyjnie polskie rozwinięcie skrótu niemieckiej firmy motoryzacyjnej: bierni, mierni ale wierni.
Ktoś musi okazać się niewiernym Tomaszem – co marszałek zrozumie zapewne, jako autor wielu książek i audycji o chrześcijaństwie i jego tradycji traktujących – i pokazać, co a raczej kto kryje się za piękną fasadą Sejmu otwartego i przyjaznego, także dziennikarzom jako reprezentantom opinii publicznej.
I zapewne wbrew intencjom Szymona Hołowni zamienia zapowiedzianą otwartość w poletko kumoterstwa.
Jakiś czas temu wysnułem tezę, że marszałek otoczył się ludźmi, którzy go kompromitują. Nie mam na myśli zaplecza partyjnego (Polska 2050 / Trzecia Droga) lecz sejmowe i urzędnicze. Niestety kolejne zdarzenia potwierdzają moje obserwacje.
Na środowe przedpołudniowe spotkanie 4 września z udziałem obsługi marszałka (wedle moich informacji, z konieczności z drugiej ręki pochodzących, główne role grali tam szef Kancelarii Jacek Cichocki, dyrektor Stanisław Zakroczymski i rzeczniczka Katarzyna Karpa-Świderek) poświęcone jakoby zmianom w regulaminie Sejmu oraz w zasadach pracy dziennikarzy w jego gmachu – zaproszono tych, co uchodzą za swoich lub przynajmniej dla sejmowej “wadzy” – jak mawia Lech Wałęsa – niegroźnych
Nie dostąpiłem tego zaszczytu, co napawa mnie dumą. Bo mają Państwo, szanowni Czytelnicy, dowód niezależności piszącego te słowa od możnych tego świata (to chyba język na miarę tematu artykułu wiążącego się z postacią marszałka mocnego w biblijnej stylistyce).
Znalazłem się też, to kolejny powód do satysfakcji, w znakomitym towarzystwie. Podobnie nie zaproszono bowiem Piotra Śmiłowicza z “Tygodnika Powszechnego” od ponad ćwierćwiecza znanego z bezstronności wnikliwego analityka polskiego życia publicznego. Swoich przekonań nie ujawnia tak skutecznie, że trudno odgadnąć, na kogo głosuje w wyborach: podejrzewać tylko można, że nie na PiS, skoro za rządów tej partii odszedł z własnego wyboru z Polskiej Agencji Prasowej. Pozostaje przy tym encyklopedią zdarzeń minionych i bieżących a czasem ma się wrażenie, że i przyszłych, bo chociaż rzadko pozwala sobie na prognozy, zwykle się one potwierdzają.
Interwencję w sprawie kryteriów zapraszania na wspomniane spotkanie zapowiedziała już w rozmowie ze mną wicemarszałek Sejmu Monika Wielichowska. Nie wątpię, że podejmie ją skutecznie. W pandemii jako jedyna z posłów ujmowała się za pozbawionymi dochodu i rekompensat z tego tytułu organizatorami eventów i imprez masowych. Sama jej obecność w Sejmie w czasie, gdy koleżanki i koledzy wylegują się na plaży, dowodzi, że pracować nie tylko umie ale i lubi.
Co nie zwalnia nas od formułowania wniosków, wyprzedzających wyjaśnienie sprawy.
Kryteria doboru uczestników nasiadówki przy ciasteczkach w marszałkowskim gabinecie chociaż pod nieobecność szefa wydają się czytelne.
Pamiętacie państwo “Selekcję” Waldemara Łysiaka. Jak wiemy, reguły tytułowej operacji okazały się toporne. Choć autor zbudował z tego intrygę bardzo finezyjną.
Tyle, że chodziło tam o gangsterów a nie wysokich urzędników państwowych.
Selekcjonerzy trzymający się skromnie w cieniu marszałka i o dwa drobione kroczki za nim – kierują się przesłankami prostymi jak konstrukcja cepa.
O red. Śmiłowiczu już było, więc czas na parę słów o sobie. Zawsze fajnie mieć informatora, o którym wiadomo, że się nie wycofa i nie zaprzeczy temu, co podawał.
Kiedy Szymon Hołownia zaczął kampanię prezydencką 2020 r. w trudnych warunkach pandemii koronawirusa – początkowo jego briefingów wysłuchiwała trójka dziennikarzy. Z PAP, Polskiego Radia i moja skromna osoba. I Hołownia miał wtedy w sondażach 3 proc. poparcia Z czasem była nas już piątka a poparcie do 5 proc wzrosło. Skończyło się podwójnie magiczną liczbą 14: poparcie tylu procent Polaków uzyskał Hołownia w wyborach, stając się największą ich rewelacją. I tylu dziennikarzy oglądało i słuchało jego kończących kampanię wystąpień.
Nie przypominam sobie z tamtego czasu obecnej rzeczniczki marszałka Sejmu, Katarzyny Karpy-Świderek.
Przystała już do zwycięzców. Przyszła na gotowe.
I zaczęła się szarogęsić.
Do historii przeszły organizowane jeszcze przed wyborami z 15 października ub. r. śniadania prasowe – nie jej przecież, bo kto na nie by przyszedł, tylko Hołowni – na które Karpa-Świderek zapraszała wszystkich chyba dziennikarzy w Warszawie, zwłaszcza zaprzyjaźnionych, bezrobotnych i wygłodniałych, żeby się tam najedli – z wyjątkiem tych, co towarzyszyli regularnie prezydenckiej kampanii Hołowni, która zbudowała go jako polityka z pierwszego szeregu.
O praktyki rzeczniczki pytałem już kiedyś samego Szymona Hołownię. Obiecał, że podobne działania się nie powtórzą.
Opisałem je również w szkicu “Między demokracją a Karpą-Świderek” na łamach portalu Gruszka, na tyle satyrycznego, że aktualnie popiera – choć już bez mojego udziału – Donalda Trumpa przeciwko Kamali Harris.
Teraz – jak się okazuje – temat wypada pociągnąć.
W sytuacji, kiedy najbliższe otoczenie Hołowni ciągnie go w dół i być może zatopi.
Prezydenci USA tworzą “pool” dziennikarzy, którym pozwala się na ich codzienną obsługę.
Żeby móc tak postępować, najpierw musieli jednak wygrać wybory w najstarszej demokracji świata.
Szymon Hołownia jeszcze wyborów prezydenckich nie wygrał. Powiem więcej – z jego obecnym zapleczem, pomimo niezaprzeczalnej charyzmy, nie stanie się to możliwe.
Czas na zmiany, Panie Marszałku.
Pora teraz na uzasadnienie z pozoru egzotycznego tytułu tego skromnego szkicu. Pójdźmy nawet nieco dalej…
Najpierw pool, potem ból… a jeszcze później bul-bul, bo takie w przybliżeniu odgłosy wydaje tonący.
Każdy, kto dzielił dziennikarzy na swoich czyli posłusznych oraz na wrażych, obcych, bo krytycznych – przegrywał. MIlan Subotić i Andrzej Turski uchodzili za wszechmocnych w telewizji ale bardziej zaszkodzili niż pomogli SLD. Jarosław Kaczyński władzę stracił głównie z tego powodu, że za późno polecił odwołać Jacka Kurskiego. Nadskakiwanie Piotra Zaremby nie pomogło Janowi Rokicie, skoro dziś młodzi spytają zapewne: a kto to taki?…
Karpa-Świderek wywodzi się z TVN, ale teraz pracuje dla marszałka Sejmu. I wobec niego ma być lojalna, a nie wobec dawnej stacji. W dodatku utrzymujemy ją wszyscy z naszych podatniczych pieniędzy. Podobnie jak Cichockiego i Zakroczymskiego. W zamian powinni wszyscy zachować przynajmniej pozory obiektywizmu. Przecież Sejm to instytucja publiczna. A nie folwark mandarynów.
Chyba, że chodzi im rzeczywiście o utopienie szefa. Jak się wydaje, nie doceniają marszałka. Jak znam Hołownię, pierwszy ich za burtę wyrzuci…
Panie marszałku, czekamy…