Przekonanie, że niektóre zawody nie powinny strajkować – wcale nie jest nowe, ani oryginalne. Ograniczenie to, zarówno formalne, jak i oparte na tak zwanym „głębokim przeświadczeniu społecznym” – dotykało różnych branż: policjantów, lekarzy, strażaków, ale i choćby… piekarzy.
Nauczycielom prawa do czynnego protestu odmawiano i odmawia się wyjątkowo łatwo, według schematu „Kurła, robić im się nie chce…! Ja na takie piniądze jak uni to się muszę nazapierdalać…! Niech se strajkują we wakacje, żeby dzieciom nie przeszkadzać…!” – stosowanego z powodzeniem także do innych branż, które zgłaszają się kolejno po wyrwania swojej działki z rzekomego sukcesu polskiej gospodarki.
Tymczasem – co było już podkreślane przy okazji ostatnich protestów rolniczych – strajki i manifestacje muszą być dotkliwe, inaczej nie przynoszą efektów, ani nie zwracają niczyjej uwagi. Jeśli zaś jakaś branża faktycznie z racjonalnych, wspólnotowych powodów nie powinna przerywać pracy – wówczas ktoś… powinien ją wyręczyć. Właśnie w tym celu wymyślono kiedyś najpiękniejszą możliwą formułę: strajk solidarnościowy. To od tego wzięła się nawet nazwa pewnego związku (a nie od żydowskiej fabryki czekoladek…).
To co, zwłaszcza z tych kręcących nosami na strajk nauczycieli – jest ktoś chętny, żeby zaprotestować za nich, wspólnotowo, solidarnościowo, żeby mieli lepiej, bo wtedy może lepiej wykształcą nasze dzieci?
No tak. Nie pchać się, nie wszyscy na raz…
W kapitalizmie potrafią
Zatem muszą strajkować. A jak to się robi na świecie? Szkoccy nauczyciele o podwyżki mające zniwelować lata realnego spadku ich wynagrodzeń – walczyli od jesieni. W październiku 2018 r. na placu Jerzego w Glasgow stanęło 30,000 pedagogów skrzykniętych przez związek Educational Institute of Scotland. Rząd (skądinąd socjaldemokratyczny i narodowy) proponował 3 proc. powyżej inflacji (9 proc. przez 3 lata) – związkowcy pod wpływem lewego skrzydła, współpracującego ze Szkocką Partią Socjalistyczną odrzucili kompromis, kontynuując protest. Nikt ich w tym czasie nie potępiał, nie wyzywał od komuchów, nie chciał brać w kamasze… Rząd policzył jeszcze raz – i zwiększył swoją ofertę do 4 proc. podwyżki powyżej inflacji od razu (13,5 proc. w ciągu 3 lat). Nauczyciele z EIS w referendum propozycję przyjęli.
Można? Trzeba jedynie rozumieć, że prawo do żądań płacowych jest immanentną cechą bycia obywatelem i pracobiorcą.
Wiochą im jedzie
Z kolei rolna “Piątka” PiS, z pomysłami w typie “Krowa PLUS” oraz “Seta do tucznika” – sprawia wrażenie pisanej na kolanie, a w dodatku jest już ewidentnie wyskrobywaniem zaskórniaków, żeby nie było, że wujek Jarek całkiem o wsi zapomniał. W dodatku Kaczyński obiecuje nie ze swojego – bo mowa przecież tylko o ewentualnych (i mocno niepewnych) korektach Wspólnej Polityki Rolnej UE. Niestety, tak już jest, że „miastowi” politycy wszystko, co umieją wydukać w sprawach rolnictwa – to to nieszczęsne „wyrównywanie dopłat”, czyli takie yeti: każdy o tym gada, ale nikt nie widział…
Jednak reakcja „europejskiej” opozycji też jest charakterystyczna i równie… miastowa. W duchu memów z Piechocińskim, tj. “uahaha, nie mogę, powiedział krowa… Uhuhu, i tucznik, ale obciach…!”. To wciąż to samo przekonanie, że w porządnej, europejskiej i demokratyczno-liberalnej Polsce takich nieporządnych rzeczy jak wieś – nie powinno być w ogóle! Czy trzeba lepszego dowodu, że ani PiS, ani „Europejczycy” – nie mają polskiej wsi niczego pozytywnego do zaproponowania?
Podobnie jest z nauczycielami, z właśnie szykującymi się do kolejnego protestu lekarzami. Skoro jako społeczeństwo nie jesteśmy w stanie wspólnie zagospodarować choćby przejściowych przejawów koniunktury, ani systemowo nimi zarządzać – jesteśmy skazani na partykularyzmy, na walkę o swoje w przekonaniu, że jeśli się nie upomnimy, to przecież nikt nam nie da. To z kolei potęguje frustrację jednostek faktycznie lub subiektywnie pozbawionych możliwości protestu – osławionego prekariatu, branż i środowisk już wcześniej przekonanych, że nie ma sensu się zrzeszać, że związki zawodowe to tylko obciążenie dla pracowników, że solidaryzm społeczny to bolszewicki wymysł, itd. Słowem – tych wszystkich, którzy sami sobie zawiązali kaftan bezpieczeństwa w interesie biurokracji i oligarchii.
Stać razem
Nauczyciele i rolnicy, a także górnicy i zawody medyczne – to bodaj ostatnie zorganizowane polskie branże. Nie łudźmy się, żadna z nich osobno, ani nawet wszystkie one razem nie obalą chorego systemu społeczno-politycznego III Rzeczypospolitej. Zwłaszcza, że przecież nawet do głowy nie przyszedłby im taki cel poszczególnych akcji. Przeciwnie, wielu nauczycieli przez ostatnie trzy dekady było mentalnie kwintesencją III RP, wbrew wszystkim faktom uparcie twierdząc, że nie ma alternatywy dla różnych Mazowieckich, Balcerowiczów, Handtków, Łybackich i innych szkodników.
Z kolei wieś polska jest jak ocean – podlega pływom, burzy się, ale też jakoś nigdy niczego głębszego skamieniałościom ustrojowym nie wyrządza. Nie inaczej będzie więc i tym razem – ani ZNP nie przewróci rządu PiS (a nawet, gdyby to miała zrobić – to niby po co, by zastąpić go równie złą ekipą Koalicji Europejskiej?), ani rolnicy, mimo dobrych odruchów, nie podważą fundamentów polskiego kryzysu (co najwyżej organizując się byliby w stanie skutecznie punktować jego przejawy, a może nawet niektóre przyczyny). Jednak przy wszystkich oczywistych wadach ZNP, i choćby się ktoś przez AgroUnię spóźnił do pracy – są to ostatnie odruchy obronne polskiego społeczeństwa (bardziej nawet podobne do drgawek już pośmiertnych). I są to wystarczające w sumie powody, by je popierać – skoro pomóc im nie możemy i/lub nie umiemy.
Może nie zabrzmi to racjonalnie – ale dobra karma wraca. Chcesz, by ktoś stanął za tobą? Stań za kimś, nawet jeśli do końca nie rozumiesz albo uważasz, że jest ci co najmniej równie źle.
Na tym właśnie polega społeczeństwo. To właśnie znaczy być człowiekiem – i stawać na powrót narodem.
[Total_Soft_Poll id=”27″]