Nowe studio, logotyp ani oprawa TVP Info nie uśmierzą niepokoju o przyszłość telewizji publicznej. Wybujałe ponad miarę przyzwoitości honoraria za program Anity Gargas, ujawnione nie przez władze firmy, lecz dziennikarza Wojciecha Czuchnowskiego pokazują, jak decydenci traktowali najstarszą polską stację niczym łup. A przedtem podobnie gorszące stawki wypłacano tam Tomaszowi Lisowi. Problem polega na tym, że coraz gorsze kłopoty trapią też telewizje prywatne, chociaż po przełomie ustrojowym samo ich powstanie wzbudziło euforię. Teraz stają w obliczu zmian właścicielskich, niosących za sobą realną groźbę katastrofy.
Sytuacji Polsatu nie muszę tu przybliżać, bo w innym artykule na PNP 24.PL szczegółowo i kompetentnie charakteryzuje ją współtworząca kiedyś sukces tej stacji Beata Mikluszka. Z zawirowań, towarzyszących próbom wydziedziczeniu własnych dzieci przez magnata medialnego Zygmunta Solorza nic dobrego dla Polsatu nie wyniknie. Niepewna pozostaje również przyszłość innego dawnego beneficjenta koncesji na nadawanie telewizyjnego programu ogólnopolskiego – TVN. Amerykański właściciel Warner Bros. Discovery, co potwierdził “Financial Times” nosi się z zamiarem sprzedaży tej stacji [1]. Pieniądze na jej zakup mają Grecy z Antenny Group i Czesi z PPF, ale nie wiadomo, po co mieliby je wydać akurat na telewizję prywatną w Polsce. Znacznie bardziej prawdopodobny pozostaje raczej pesymistyczny wariant: TVN może trafić w ręce MFE, dawnego Mediasetu, koncernu Piera Berlusconiego, syna byłego premiera Włoch Silvia, który gdy rządził uchodził za nieobliczalnego lub też do węgierskich oligarchów z TV2 Media, zawdzięczających dobrobyt premierowi Viktorowi Orbanowi. Za jednymi i drugimi stać mogą fundusze z Rosji.
W tej sytuacji oczywiste wydaje się, że TVP nie są w stanie zastąpić stacje prywatne, nawet jeśli obecna władza nie lubi samej idei telewizji publicznej.
Ta ostatnia pozostaje jednak trwałym dobrem ogólnospołecznym, czego o TVN ani Polsacie pomimo ćwierćwiecza na antenie powiedzieć się nie da. Co nie znaczy oczywiście, że stacjom prywatnym a na pewno ich oddanym telewidzom nie należą się elementarne gwarancje bezpieczeństwa i stabilności, jakie zapewnić powinien system demokratyczny. Prawo własności nie może być realizowane kosztem prawa obywateli do informacji. A rozrywki zakazują wyłącznie rządzący Afganistanem talibowie. Każda demokratyczna konstytucja potwierdza prawo obywatela do wypoczynku, a czy się nam zaś to podoba czy nie – w praktyce realizuje się ono często poprzez kontakt z najpopularniejszym ze środków masowego przekazu. Odłóżmy jednak żarty na bok, bo nie chodzi o pokpiwanie z rodaka rozwalonego po powrocie z pracy na kanapie przed rozległym ekranem zajmującym nierzadko większą część ściany, skoro każdy ma prawo żyć po swojemu, a rzeczą państwa pozostaje w tym nie przeszkadzać. Żadna to filozofia, zwykły elementarz demokracji.
Obecna sytuacja skłania do alarmu, bo wyczerpuje się ład medialny, budowany – metodą prób i błędów – od początku zmiany ustrojowej.
Polską ustawę o radiofonii i telewizji, uchwaloną przez pierwszy pochodzący z wolnych wyborów Sejm z post-solidarnościową jeszcze większością, wzorowano na najlepszej w świecie francuskiej. Miała zapewnić TVP i stacjom prywatnym podstawy niezależności od świata polityki. Jeśli chodzi, o standardy etyczne przekazu, najchętniej nawiązywano do BBC. Co do formatów zaś – wzorem stały się stacje amerykańskie, w pierwszym rzędzie globalna CNN, co już z rozwiązaniami prawnymi związku nie miało.
Eksperyment przywracania dawnej komunistycznej telewizji społeczeństwu, zapoczątkowany przez zespół Obserwatora pod kierownictwem Damiana Kalbarczyka i przez Wiadomości redagowane przez pracującego przedtem dla BBC Karola Małcużyńskiego, wsparty uchwaleniem wspomnianej ustawy i powołaniem wielobarwnej politycznie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji doprowadził do sytuacji, w której określenie telewizja publiczna nie okazało się frazesem.
Element równowagi i rzetelności zachowano w TVP aż do 2015 r, kiedy to PiS po drugim zwycięstwie wyborczym na jej prezesa powołał Jacka Kurskiego. Dla firmy oznaczało to powrót wielu praktyk znanych sprzed 1989 roku. Względna normalność powróciła z końcem 2023 r, po cudzie wysokiej frekwencji w wyborach z 15 października, ale paradoksalnie w trudnym do zaakceptowania kostiumie likwidatora, pod względem prawnym działającego na skróty. Zmorą TVP pozostaje poczucie tymczasowości, dotkliwe dla marki i firmy, istniejących od 1952 roku przecież i zasłużonych dla polskiej tożsamości i kultury.
To Telewizja Polska pozostawała przez lata kuźnią standardów sztuki telewizyjnej i nie zmieniło tego powołanie prywatnych stacji. Znaczący i godny zachowania jej potencjał stanowią archiwa i sprzęt, ale najcenniejszy – żywi ludzie. Sprawność zawodowa i doświadczenie operatorów obrazu i dźwięku, realizatorów i kierowników produkcji, przetrwała spazmatyczne zmiany polityczne niedawnych lat, podobnie jak zachowane w tej instytucji relacje mistrz – uczeń, nieodłączne od specyfiki twórczego zawodu. Wymiana zespołów dziennikarskich tą stabilizacją nie zachwiała. Nie przypadkiem stacje prywatne, gdy powstawały i się rozwijały, masowo ściągały specjalistów z TVP, zamiast kształcić własne kadry. Wynika to również z rachunku ekonomicznego. Teraz jednak widzimy, że wolny rynek wszystkiego nie załatwi.
Telewizja, część infrastruktury krytycznej
Nikt nie zwolni państwa polskiego z dbałości o zachowanie elementarnego ładu również na rynku mediów prywatnych. Pierwszą koncesję telewizyjną, której beneficjentem stał się przed 30 laty Polsat, przyznano w drodze publicznego konkursu, w którym rolę jury odegrała Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Jak trafnie wykazuje w swoim artykule dotyczącym Polsatu Beata Mikluszka, państwo ma obowiązek dostępnymi środkami zapobiec wrogiemu przejęciu stacji. Trudna może z kolei okazać się jego rola w wypadku TVN, jeśli w roli nabywców stacji od Amerykanów wystąpią oligarchowie z Węgier bądź syn Silvia Berlusconiego. Włochy są przecież krajem założycielskim Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej zaś Węgry weszły do Unii Europejskiej wraz z nami. Nie oznacza to jednak wcale, że władza musi pozostać obojętna na zagrożenie dla ładu medialnego, który zbudowali poprzednicy.
Każda nowa jego postać, niezależnie od sympatii liberalnej ekipy rządzącej, musi uwzględnić rolę telewizji publicznej. O znaczeniu TVP jako medium powszechnie dostępnego i na swój sposób niezastąpionego przekonaliśmy się również przy okazji niedawnej klęski żywiołowej. Przede wszystkim tam szukaliśmy wiadomości o powodzi. Interes strategiczny państwa wymaga zachowania najstarszej w Polsce stacji, nawet jeśli rządzącym pod względem kulturowym bliżej do klimatów przekazu TVN. Pamiętne okoliczności przejęcia sygnału telewizyjnego na przełomie poprzedniego i obecnego roku wskazują, że przynajmniej część obecnej ekipy zdaje sobie z tego sprawę.
W obliczu wojny hybrydowej, wobec której stanąć możemy w razie dalszego zaostrzenia sytuacji międzynarodowej, TVP stanowi część infrastruktury krytycznej. Podobnie jak system przesyłu energii czy placówek ratownictwa i ochrony zdrowia.
Aby nie został tylko obraz kontrolny
Kryzys dotychczasowego ładu medialnego powinien więc przynieść przesilenie, pozwalające na zachowanie dotychczasowego dorobku, bo w przeciwnym wypadku staniemy wobec groźby, której urzeczywistnienie trudno sobie teraz wyobrazić: kiedy po kolejnych ruchach, wykonywanych pilotem od telewizora, na każdym następnym kanale znajdujemy obraz kontrolny. Wystarczy podliczyć, ile godzin dziennie spędza na oglądaniu telewizji polski wyborca, żeby się nie łudzić, że to decydentom daruje.
Przez wiele lat publicyści utyskiwali nie bez racji na “demokrację telewizyjną”, której przejawem stała się natrętna obecność gadających głów polityków, co sprawiali wrażenie, że niemal nie wychodzą ze studia i w nim rozstrzygają wszelkie możliwe problemy. Telewizję bez demokracji łatwo sobie wyobrazić. Pamiętamy przełom 1981 i 1982 roku oraz spikerów, poprzebieranych naprędce w wojskowe mundury. Jednak demokracja bez telewizji, przy wszystkich powszechnie znanych wadach tego mediium, wydaje się znacznie trudniejsza do wyimaginowania. Dziś to dystopia, jak filozofowie nazywają odwrotność pogodnej utopii. Zła wizja tylko. Nie zapomnijmy jednak, jak szybko urzeczywistniły się niedawno inne, znane raczej z filmów i książek gatunku science czy political fiction zagrożenia: globalną epidemią, wojną ze wschodu czy masowym szturmem barbarzyńców na granicę. Wszystko to przeżyliśmy po kolei. Warto więc uruchamiać wyobraźnię, przynajmniej, jeśli chce się rządzić 35-milionowym krajem.
Studio telewizyjne stało się, jak pamiętamy, głównym strategicznym ośrodkiem i punktem dowodzenia rewolucji demokratycznej w Rumunii w grudniu 1989 r, która zaowocowała krwawym wprawdzie ale i skutecznym obaleniem dyktatury Nicolae Ceausescu, najgorszej wówczas satrapii w naszej części Europy. Jeśli zaś rzecz zamknąć symboliczną klamrą, to w niedawny weekend na Węgrzech właśnie protest przeciw zdominowaniu telewizji przez rządzących i jej jednostronnemu przekazowi zgromadził tam na ulicach tłumy od dawna nie widziane. Również dla Donalda Tuska, tyle razy powtarzającego, że nie powinno być u nas jak na Węgrzech, stanowi to czytelny sygnał, co dla zwykłych ludzi pozostaje istotne. Nawet zwolennicy ograniczenia funkcji państwa do roli stróża nocnego powinni dążyć do uniknięcia sytuacji, w której temu cieciowi z porzekadła nic już nie zostanie do pilnowania. Okazja, żeby podobnemu scenaariuszowi zapobiec, właśnie się nadarza.
[1] “Financial Times” z 6 sierpnia 2024