Po nieudanym zamachu na Donalda Trumpa w amerykańskiej kampanii mamy do czynienia z kolejnym dramatycznym zwrotem. Urzędujący prezydent Joe Biden zrezygnował z ubiegania się o ponowny wybór, wskazując do tej roli swoją zastępczynię Kamalę Harris. Pani wiceprezydent nie ma jednak jeszcze formalnej nominacji Demokratów. Zaś sondaże pokazują, że jedyną zdolną pokonać republikańskiego kandydata pozostaje Michelle Obama z 50 proc. poparcia, wobec 39 proc dla Trumpa (Ipsos z lipca br.).
Przemoc i niepewność zdominowały tegoroczną kampanię prezydencką w Stanach Zjednoczonych, co martwi nie tylko Amerykanów, skoro stawka tych wyborów okazuje się wyjątkowa. Gdy w trakcie pandemii przed czterema laty Demokrata Joe Biden pokonywał urzędującego wtedy prezydenta Trumpa, wyborcy nie wiedzieli jeszcze, że wskazują nie tylko lidera wolnego świata ale polityka, który stanie przed zadaniem przeciwstawienia się kremlowskiej ekspansji. Pełnoskalowa wojna na Ukrainie wybuchła dopiero w połowie kadencji Bidena. Poradził sobie z naszej perspektywy znakomicie, potwierdzając dwukrotnie w trakcie wizyt w Warszawie aktualność artykułu piątego Traktatu Waszyngtońskiego, zobowiązującego państwa Sojuszu Atlantyckiego do solidarnej obrony w wypadku ataku na którekolwiek z nich.
Wiemy już niestety – chyba, że z kolei Harris zostanie podmieniona w ostatniej chwili na kogoś innego, co wydaje się niezbyt prawdopodobne – iż przez kolejne dwie kadencje na podobną stanowczość lokatora Białego Domu Polska nie ma co liczyć. Abdykacja Bidena – oczywiście z roli kandydata, nie prezydenta – to dla nas wiadomość fatalna.
Wiceprezydent Kamala Harris pozostawała dotychczas wyłącznie cieniem swojego zwierzchnika, niewątpliwie jednego z bardziej wyrazistych amerykańskich prezydentów. Od czasu upadku muru berlińskiego wyłącznie inni Demokraci, Bill Clinton i Barack Obama pozostawali równie silnymi osobowościami w Białym Domu. Tymczasem o poglądach Harris w kwestii dyplomacji i obronności niewiele da się powiedzieć, chociaż przez cztery lata pełniła tak wysoki urząd i zdarzało jej się uczestniczyć w konferencjach międzynarodowych. Dla nas oznacza to wzmożoną niepewność.
Nic pewnego nie łączy się także z perspektywą zwycięstwa Donalda Trumpa. Oczywistą jego zasługą dla Polaków pozostawało w kadencji 2016-20 zniesienie wiz dla Polaków a tym samym również upokarzających procedur poprzedzających ich uzyskanie, kiedy to obywateli najlepszego sojusznika Ameryki urzędnicy z ambasady indagowali, czy w USA zamierzają uprawiać prostytucję lub dopuszczać się czynów zabronionych. Cześć i chwała Trumpowi, że skończył z tym procederem. Pięknie też mówił pod Pomnikiem Powstania Warszawskiego latem 2017 r. o polskiej tradycji i historii, ale faktów w polityce międzynarodowej nie budują podobne deklaracje.
Nieobliczalność Trumpa wiąże się zarówno z jego licznymi uwikłaniami, zwłaszcza politycznymi zobowiązaniami wobec sterników rosyjskiej polityki, którzy przyczynili się do wygrania przez niego wyborów w 2016 r. – jak z cechami jego osobowości. Wiadomo, jak trudno mu się skupić i jak ograniczona pozostaje jego wiedza o świecie. Zaś za tradycyjne priorytety uznaje uszczelnienie granicy meksykańskiej przed imigrantami nielegalnymi oraz wygraną w globalnej rywalizacji z Chinami. Nieufność wzbudza dokonany przez Trumpa wybór przyszłego wiceprezydenta. Zastępcą najpotężniejszego człowieka świata zostać ma J.D. Vance, który już popisał się krytyką przejęcia TVP przez rządzącą w Polsce Koalicję 15 Października jako wyrazu autorytaryzmu i tendencji do podporządkowania mediów władzy, przy czym nie wypowiedział się na temat stanu tej samej instytucji za rządów PiS. Oddaje to zarówno jego wiedzę jak sposób myślenia. I niczego dobrego nie wróży.
Jeśli zaś mowa o kompetencjach Kamali Harris, istotny wydaje się jeden szczegół z jej biografii. Jako nastolatka próbowała się kształcić we francuskiej szkole w Montrealu. Ponieważ jednak nie radziła sobie z mową Moliera, Balzaca i Stendhala – przeniesiono ją do innej, słabszej placówki, gdzie zajęcia prowadzono po angielsku. A językiem dyplomacji i tym samym polityki międzynarodowej od kilkuset lat pozostaje nie angielski, lecz francuski.