Z Barbarą Bartel, psycholog z Lekarskiej Przychodni Profesorsko-Ordynatorskiej Waliców 20 w Warszawie rozmawia Łukasz Perzyna
– Czy po doświadczeniu walki z pandemią, wciąż nie zakończonym, bo lekkomyślne byłoby ogłaszanie zwycięstwa nad wirusem, którego coraz to nowe mutacje się pojawiają i także trwającej jeszcze powszechnej pomocy dla uchodźców ukraińskich, Polacy mogą o sobie powiedzieć, że najlepiej mobilizują się w sytuacjach zagrożenia?
– Oczywiście, że niesamowicie się mobilizujemy, gdy pojawia się niebezpieczeństwo. Gdy dotarły do nas pierwsze medialne komunikaty, że Rosja napadła na Ukrainę, szybko na nie zareagowaliśmy. Najpierw zaczęliśmy gromadzić zapasy, bo przecież wybuchła wojna. Ale zachowaliśmy się bez paniki. Ujawnił się przy tej okazji syndrom matki-Polki.
– Niesłusznie wyśmiewany?
– Matka-Polka zawsze zrobi wszystko, co należy. Nie zapomni o szczegółach, nawet o drobiazgach. I nie boi się niczego. Rozmawiam z panią profesor z Uniwersytetu i u niej dostrzegam takie cechy. Oczywiście, że nie ma z czego się śmiać. Bo dzięki temu mieliśmy co jeść w stanie wojennym, gdy w sklepie na półkach stał tylko ocet. A teraz, gdy pojawił się impuls pomocy Ukraińcom, żeby po dworcach nie koczowali – szczegóły jak to zorganizować też już panie na siebie wzięły. A sąsiedzi z całego bloku przynosili jedzenie i zabawki tam, gdzie przygarnięto ukraińską rodzinę z dziećmi.
– Podobnie rzecz się miała z pomocą sąsiedzką w dobie pandemii?
– Sprawiło to oczywiście, że poczuliśmy się lepsi. Organizowały się wspólnoty nie tylko sąsiedzkie, ale rówieśnicze. Z pomocą Ukraińcom sprawa wyglądała podobnie. Coś dziwnego, że kiedy mamy groźnego wroga, czy jest nim wirus COVID-19 czy Władimir Putin, łatwiej nam przychodzi się zorganizować. W stanie wojennym działo się podobnie. W gospodarce niedoborów sąsiedzi nawzajem korzystali z poczynionych roztropnie zapasów czy powiadamiali się, do którego sklepu “coś rzucono”. Zaś na początku pandemii – w której aptece czy żabce uda się dostać maseczki, kiedy jeszcze nie były powszechnie dostępne.
– Inna rzecz, że gdy mowa o wrogu, to trzeba pamiętać, że niemal zawsze go mieliśmy, bo historia nas nie rozpieszczała?
– Mobilizowaliśmy się wtedy łatwiej. Jak przed wrześniem 1939 r, kiedy Polacy wierzyli, że Edward Rydz-Śmigły nas obroni, stąd znana rymowanka. W sytuacji stresowej najlepiej nam przychodzi, żeby poczuć się wspólnotą. Nawet na zasadzie prostej identyfikacji, jakiej dzieci uczono od małego, jak świadczy wiersz Władysława Bełzy: “Kto ty jesteś? Polak mały”. Zawsze emocjonalnie tę wspólnotę traktowaliśmy. Nasi przodkowie pozostawali solidarni w czas wojny i okupacji.
– Tadeusz Żenczykowski, znany przez lata z audycji Wolnej Europy wspominał, jak przed hitlerowską łapanką uratowali go nieznajomi ludzie. Wpuścili go po prostu do własnego mieszkania, gdy schronił się w bramie przed szpalerem umundurowanych Niemców?
– Polacy zapłacili jednak za to wysoką cenę. Kanadyjskie badania na osobach, które przeżyły drugą wojnę światową w Polsce pokazały, jak wiele z nich cierpiało później przez lata na rozmaite dolegliwości psychiczne. Odreagowali Polacy ówczesny stres i strach. Z pokolenia na pokolenie przekazywana była jednak pewna postawa, o której rozmawiamy. Historyczne wspomnienia i nawiązania są piękne. Nawet ten miecz, odwołujący się do Mieszka I, chociaż zarazem prymas napomina, że Jasna Góra to nie miejsce na wiec. Starsi mówili przez lata do następnych pokoleń: co wy tam wiecie, to my przeżyliśmy wojnę. Wiadomo, że historia kołem się toczy. I jak Pan powiedział, nas nie rozpieszcza. Również teraz, kiedy obce rakiety fruwają nam nad głowami. To oczywisty powód do niepokoju. Z drugiej strony Polak często czuje się wielki dumny u siebie, a za granicą malutki. Tam nie liczą się z naszymi doświadczeniami, nie szanują ich, co szokuje nawet czasowych imigrantów zarobkowych.
– Para Singapurczyków, wynajmujących mieszkanie w moim bloku, zachowuje się wobec sąsiadów w ujmująco uprzejmy sposób. Pracują w korporacji, chodzą zawsze uśmiechnięci, nawet młodszym pierwsi się kłaniają. A przecież nie w walce formowała się ich świadomość, Singapur jest młodym państwem?
– Ich tożsamość budowała się w mozolnym tworzeniu dobrobytu, łączy się z pracowitością, oczywiście nie z etosem walki. Podobnie, jak pan sąsiadów z Singapuru, obserwuję mieszkających niedaleko obywateli Indii. Podziwiam, że nigdy czasu nie tracą. Nie przesiadują przed telewizorem, tylko przy komputerze. Wiecznie coś znajdują pożytecznego do zrobienia.
– Ale naszą świadomość zbudowały duma i walka? Akurat w sierpniu przypadają trzy ważne dla nas rocznice: 1 sierpnia czcimy Powstanie Warszawskie, piętnastego zwycięstwo nad bolszewikami z 1920 roku zaś 31 sierpnia rocznicę porozumień, które zapoczątkowały pokojową drogę Solidarności do odzyskania niepodległego kraju. To chyba dobrze, że o tym wszystkim pamiętamy?
– Oczywiście, że tak. Te rocznice oddają istotę polskiej tradycji. Powstanie było zrywem militarnym ale również wielką tragedią i ofiarą dla ludności cywilnej, która wspierała walczących. Rok 1920 – zwycięstwem nad silniejszym przeciwnikiem na polu bitwy, które ocaliło nie tylko niepodległość Polski, ale nasz sposób życia. Zaś tradycja Solidarności, jej pokojowa droga, oznacza wyciągnięcie wniosków z historii, osiągnięcie maksimum celów przy minimum ofiar. Warto oczywiście pamiętać, że bohaterstwo powstańców i ludności z 1944 r. nie upoważnia współczesnego warszawiaka do traktowania z wyższością mieszkańca Ustrzyk Dolnych, a i takie postawy się zdarzają. Zaś młodzi czasem wychodzą, gdy babcia albo rodzice opowiadają, jak było w stanie wojennym. Tradycja, którą się szczycimy na pewno ułatwiła nam zrozumienie losu Ukraińców, co potracili własne domy, jak warszawiacy w 1944 r. Stąd bierze się nasze współczesne zaangażowanie w pomoc dla nich i empatia, im okazana. Jednak na co dzień mnóstwo drobiazgów sprawia, że zapominamy o rzeczach ważnych. Nie docenia się ciekawych ludzi, nie słucha, co mamy do powiedzenia. Nawet w rodzinie nie rozmawiamy ze sobą jak należy, ze zrozumieniem i empatią, tą samą, którą przecież uchodźcom okazujemy.
– Jak sobie z tym radzić?
– Rozmawiać trzeba, przede wszystkim z najbliższymi. Nie bać się mówić o problemach. I nauczyć się słuchać dobrych rad. Nie bać się pójść po pomoc, kiedy jej potrzebujemy. Zgłosić się na terapię, jeśli okazuje się niezbędna. Nie ma powodu, by się tego wstydzić. Oczywiście w tej chwili z powodu ograniczeń budżetowych jeden psycholog szkolny musi zajmować się 750 uczniami, co oczywiście okazuje się niewykonalne, jeśli chce to robić porządnie. Zaś w pociągu niedawno spotkałam studentkę medycyny. Zgłębiała wiedzę przez internet. Oczywiście była w podróży, ale dobrze, żeby zdawała sobie sprawę, ze wiedza rodem z sieci nie zastąpi kontaktu z żywym człowiekiem. Wiemy, jak wiele codziennych spraw powoduje niepokój i frustrację. Pomożemy sobie, przyjmując otwartą postawę. Wtedy rodzi się wspólnota. Wiele zależy od tonu naszej rozmowy z sąsiadami czy w sklepie. Najgorsze okazuje się przyjęcie postawy, że zawsze wiemy lepiej. Ktoś mówi, że Nowy Jork jest beznadziejny, chociaż ani razu nie był w Stanach Zjednoczonych. Zamiast złudnej pewności, że pozostajemy najmądrzejsi, zalecić można mniej hałasu, pośpiechu i niepokoju. I pracę nad sobą w trudnym czasie. Nie powinniśmy się jednak w sobie zamykać. Człowiek potrzebuje wsparcia. Ważne, żeby samemu się o nie zwrócić, kiedy go potrzebujemy. I udzielić go innym, jeśli się do nas zgłoszą. Nie od święta. I nie tylko wtedy, gdy łączy nas poczucie zagrożenia, od którego tę rozmowę zaczęliśmy.