Obudzony o drugiej w nocy dźwiękiem telefonu, bo przesunięcie czasu między szwedzkim Sztokholmem a kalifornijskim Stanfordem okazuje się znaczne, świeży noblista Holender Guido Imbens nie ukrywał euforii: – Kariera w ekonomii to świetny wybór dla młodych ludzi. Jest bowiem tyle interesujących pytań, na które ekonomiści mogą dać odpowiedzi pożyteczne dla przemysłu ale i polityki – rekomendował na gorąco 58-letni laureat.
Świadkiem na jego ślubie był swego czasu Joshua Angrist. W tym roku Nobla z ekonomii dostali wspólnie. 61-letni Angrist to Amerykanin posiadający także izraelskie obywatelstwo. Pracuje w Massachussets Institute of Technology, którego skrót w świecie ekonomii znaczy tyle, co PSG w piłce nożnej. Angrist wykazał nikły wpływ przedłużania obowiązku szkolnego na gospodarkę. Dla zawartości portfeli samych absolwentów ma to jednak znaczenie, bo dodatkowy rok nauki przekłada się na zarobki o 9 procent wyższe. Przy czym Angrist z Imbensem, sami wykładający na renomowanych uczelniach, nie badali wcale losów absolwentów Harvardu w kancelariach prawniczych, lecz kondycję wyrobników w zwyczajnych amerykańskich sieciach fast foodów jak McDonald czy Burger King.
Inny tegoroczny noblista Kanadyjczyk David Card z nieodległego od Stanfordu kalifornijskiego uniwersytetu w Berkeley badał następstwa wprowadzenia płacy minimalnej dla rynku pracy i udowodnił, że nie powoduje ono wzrostu bezrobocia.
65-letni Card wziął pod lupę emigrację z Kuby braci Castro na przykładzie społeczności z Miami, znanej każdemu widzowi amerykańskich filmów. Wnioski nie okazały się jednak banalne: wykazał, że przybycie kolejnej fali emigrantów pogarsza wprawdzie warunki pracy i życia tych, co w kraju docelowym znaleźli się przed nimi, ale już nie tych, co się tam urodzili. Card pracował nad tym wspólnie z Alanem Kruegerem z Princeton, który niestety nagrody nie dożył: jak wiadomo, Nobla nie przyznaje się pośmiertnie. Dlatego też “New York Times” wspomina nawet o “słodko-gorzkim” charakterze tegorocznej nagrody.
Dominuje jednak jej przesłanie pozytywne. Wszystkie trzy Noble przyznano za prace o… pracy, a nie świadczeniach socjalnych czy instrumentach pochodnych. Uhonorowano znawców realnej gospodarki a nie tej wirtualnej, pominięto badaczy inżynierii społecznej, wciąż popularnej w wielu krajach, w tym przez sześć ostatnich lat w Polsce. Zaś selekcjonerzy zapewne pod wpływem globalnego doświadczenia pandemii akcentowali społeczny sens i pożytek, płynący z działań laureatów. Na szczęście odeszliśmy od czasów kiedy powtarzano, że chciwość jest dobra a fabryka warta tyle, za ile można ją sprzedać.
Przewodniczący noblowskiego komitetu ds. nagród z ekonomii Peter Fredriksson podkreślił, że niekiedy zmiany natury lub polityki stwarzają sytuację bliską eksperymentowi naukowemu. Pomaga to ekonomistom znaleźć odpowiedzi na ważkie pytania. Zaznaczył, że badania wszystkich tegorocznych laureatów przyniosły powszechne korzyści. Trudno o bardziej wyrazisty niż ten werdykt sygnał, co okaże się istotne dla światowej gospodarki, wychodzącej z koszmaru pandemii.