Olga Tokarczuk, jak na noblistkę przystało, perfekcyjnie wyczuwa puls historii. Jej najnowsza powieść “Empuzjon” dzieje się w 1913 roku i nawiązuje do “Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna, której główna postać Hans Castorp, jak pamiętamy, po siedmiu latach porzuca sanatorium przeciwgruźlicze, by udać się na front I wojny światowej. Z kolei bohater Tokarczuk pochodzi ze Lwowa, a jej opowieść, chociaż wcześniej spisana, trafia do naszych rąk w dobie największego konfliktu zbrojnego i exodusu ludności w Europie od kilkudziesięciu lat. Dekadencja i schyłkowość nie są więc tu hasłem tylko ani nastrojem.
Wisława Szymborska, jak wiemy, przez pierwszy rok po otrzymaniu Literackiej Nagrody Nobla… nie napisała ani jednego wiersza. Oldze Tokarczuk największy z kulturalnych laurów mocy twórczych nie odebrał, skoro wkrótce później dała nam eseistycznego “Czułego narratora”, skupiającego się również na doświadczeniu pandemii, a więc wyraziście aktualnego i nietuzinkowego. Podobna okazuje się jej pierwsza od czasu Nobla powieść: odnosząca się do “Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna i podobnie jak ona opowiadająca o wyczerpywaniu się kategorii, dotąd wystarczających uporządkowanemu światu.
Bohater ze Lwowa
Niezapomniany Władysław Kopaliński tak charakteryzował Mannowskiego bohatera Hansa Castorpa: “(..) przeciętny, dobroduszny, uczciwy, dość leniwy i dogadzający sobie młody Niemiec z Hamburga (..)” [1]. Pasuje to również do Mieczysława Wojnicza, którego los przedstawia nam Olga Tokarczuk, tyle, że jest on Polakiem ze Lwowa.
Hans Castorp z “Czarodziejskiej góry” to menedżer przemysłu stoczniowego, jakbyśmy dziś powiedzieli, zaś Mieczysław Wojnicz – inżynier sanitarny jeszcze bez dyplomu, bo studiów politechnicznych z powodu choroby wciąż nie ukończył. Poszedł zaś na nie pomimo bardziej artystycznej niż ścisłej wrażliwości, przekonany przez ojca, że skoro należy się do narodu pozbawionego własnego państwa, trzeba mieć konkretny fach w ręku. Obaj Wojniczowie, ojciec i syn, marzą zatem, że ten drugi stworzy wreszcie we Lwowie porządną i nowoczesną sieć kanalizacyjną. Zanim jednak to nastąpi, musi udać się na kurację w niemieckie wówczas Sudety (gimnazjum też kończył austriackie, tak się dzieje, gdy nie ma własnego państwa). Zaś po przyjeździe od razu okaże się, że nic już nie będzie takie jak przedtem. Takiego entree nawet sam Mannowski Castorp nie miał. In medias res ludzkiej tragedii.
” – Powiesiła się – powiedział Willy Opitz, stając w drzwiach.
Wojnicz drgnął, przestraszony niskim, donośnym głosem gospodarza. Opitz oznajmił to takim tonem, jakby stwierdzał jakieś karygodne zaniedbanie, wydarzenie nie do przyjęcia. Lecz głos mu drżał (..).
– Przyniosła mi rano śniadanie – powiedział Wojnicz i mimowolnie w jego głosie znać było poruszenie. – To pańska, służąca, prawda?
– Ach, nie, nie. To moja żona” [2].
To przecież, jak głosi podtytuł “horror przyrodoleczniczy”, więc jak u mistrza gatunku Alfreda Hitchcocka najpierw wybucha bomba, a potem napięcie stale rośnie.
Co nie znaczy, że chociaż mowa wciąż o sprawach ostatecznych, z paroma bohaterami pożegnamy się w trakcie akcji, a za rok wybuchnie wojna światowa nazwana później pierwszą – wszystko w tym górskim sanatorium odbyć się musi ze śmiertelną powagą.
“(..) Kuracja doktora Brehmera traktowała pewne ilości alkoholu jak lekarstwo. Słabość leczyło się szampanem, a bezsenność koniakiem z mlekiem przed położeniem się do łóżka. Nic dziwnego, że Lukas przyjmował te zasady regulaminu pacjenta z największą powagą. Pił codziennie, od południa. Rano można go było zobaczyć trzeźwego, ale rozdrażnionego. Wczesnym popołudniem widać było, jak się rozluźnia, a na jego twarzy pojawiał się wtedy wyraz zadowolenia z życia” [3]. Niejeden z czytelników, którym epidemia kojarzy się raczej z koronawirusem, niż zwalczoną dawno w cywilizowanym świecie gruźlicą, uzna tym samym lekkomyślnie los chorych na tę ostatnią za nie tak straszny, jak opowiadano. Zaś Lukas pochodzi z Królewca i naprawdę nazywa się Łukasiewicz, co tai aż do momentu przeprowadzonej w najczystszej polszczyźnie rozmowy z naszym Wojniczem: wielu zresztą bohaterów skrywa własną tożsamość lub jakąś tajemnicę. Jak się z czasem dowiemy – również z pozoru prostoduszny student politechniki Wojnicz w swoich zainteresowaniach niepokojąco infantylny – prowadzi zielnik, chociaż zamierza zostać inżynierem a nie przyrodnikiem – chociaż z czasem dowiemy się, czemu oddaje się tak niemęskiemu zajęciu; ale jak mawiał niezapomniany komentator piłkarski Jan Ciszewski: nie uprzedzajmy faktów… co stosuje się również do kultury wysokiej.
Wirtuozeria najnowszej powieści Tokarczuk opiera się jednak na tym, że szanuje każdego czytelnika. Również tego, który po “Empuzjon” sięga, pomimo niezrozumiałego tytułu (kto z nas wie, że o pole czarownic chodzi?), przywabiony Noblem i intrygującym podtytułem. Nie zawiedzie się on, bo pozostanie ze świadomością, że traktowany jest poważnie. Tokarczuk bowiem to nie Witold Gombrowicz, zamykający rzecz pamiętnym: Koniec i bomba, kto słuchał ten trąba.
Literackiego Nobla jak wiemy, na którego autor “Ferdydurke” czekał daremnie do końca życia, twórczyni “Prowadź swój pług przez kości umarłych” i “Biegunów” otrzymała w najlepszym dla pisarki czasie. Być może z tego co powyżej powodu. “Empuzjon” to potwierdza: to wielopoziomowa historia.
Tych, co szukają książki na prezent dla studiującego dziecka lub sami czytają raptem jedną na rok – nie zawiedzie. Znajdą dramatyczną fabułę, nawarstwienie zagadek, ciekawy opis obyczajowy. I nadzwyczajną topografię. Sanatorium sprzed I wojny światowej dokumentują zebrane przez autorkę widokówki i mapy. Nazwiska bohaterów – chociaż Wojnicza to nie dotyczy – zaczerpnęła z nagrobków miejscowego cmentarza. Można nawet wybrać się na wycieczkę szlakiem bohaterów “Empuzjonu”. I Tomasz Mann wcale nam do tego niepotrzebny. Zaś wypowiedzi bohaterów, chociaż stanowią kryptocytaty z kultury pisanej i wysokiej, możemy potraktować jako oryginalny element toczonej przez nich dyskusji. Jak oznajmia z rozbrajającą, że aż wzrusza, prostotą recenzentka “Vogue’a” jest to bowiem książka… “wciągająca” [4]. Niewątpliwie to prawda.
Jak historia zatoczyła koło
Za to jeśli ktoś woli klucz symboliczny, znajdzie w “Empuzjonie” pasjonujące pole gry. O młodym Wojniczu dowiadujemy się, że zamiast rozgrywać partie szachowe, chętniej bawił się figurkami, co strasznie jego ojca złościło. Ale starego przecież w sanatorium z nim nie ma. Tyle, że opłaca mu pobyt.
W “Czarodziejskiej górze” Tomasza Manna Hans Castorp przyjeżdża do Davos na trzy tygodnie odwiedzić kolegę i zostaje tam siedem lat.
Wiemy z góry, że nasz Wojnicz tyle czasu mieć nie będzie, skoro kolejny rok – 1914 okaże się przełomowy.
W kolejnym przełomowym roku nasza noblistka daje nam rzecz, pokazującą jakie koło zatoczyła historia.
Czyni to niemal na stulecie ukazania się “Czarodziejskiej góry”, opublikowanej w 1924 r.
Niewiele zostało z innych książek Manna: nawet “Mario i czarodziej” nie ekscytuje nas tak, jak w czasach, gdy problem stanowił nazizm a później komunizm. Gdy studiowałem w latach 80, wykładowca literatury współczesnej Tomasz Wroczyński powtarzał, że nie wyobraża sobie, żeby humanista nie znał “Doktora Faustusa”, na co zaludniające wtedy warszawską polonistykę córki zamożnych rolników i nauczycieli głównie z Polski Wschodniej oczy tylko wytrzeszczały ze zdumienia, bo nawet nie słyszały wcześniej o takiej powieści. Dziś demoniczna transakcja kompozytora Adriana Leverkuehna mało już kogo obchodzi, skoro kolega z doktoratem, gdy o Faustusie Manna przy nim wspomniałem, rzecz skojarzył następująco: “a to ta historia, gdzie facet specjalnie się zaraża chorobą weneryczną”… To nie żart. Sic transit…
Za to “Czarodziejska góra” z wiecznym sporem Settembriniego z Naphtą, opisanym świetnie w pół wieku później przez Stanisława Barańczaka z nowej historycznej perspektywy, ale też z dziejami tego irytującego dla nas układnego Niemiaszka Castorpa wciąż nas inspiruje i pasjonuje, a po aktualizacji dokonanej przez Tokarczuk czynić to będzie w trójnasób.
Nasza noblistka spłaca dług innemu nobliście. W nowoczesnym sztafażu walki płci, bo i ideę gender tu odnajdziemy i konwencje literatury faministycznej, chociaż Tokarczuk pozostawia nas z nieodpartym wrażeniem, że mocno sobie z nich pokpiwa. I więcej w tym ludowej klechdy o czarownicach (prześladowane 150 lat wcześniej wciąż zasiedlają okoliczne lasy), niż modnej opowieści o babskiej krzywdzie. Zresztą jakoś tak się składa, że najsympatyczniejszą z postaci kobiecych okazuje się pojawiająca się w retrospekcjach ukraińska piastunka ze Lwowa Gliceria, w której kuchni Mieczyś Wojnicz się wychował, pozbawiony matki, zmarłej przy porodzie. I kto powie, że noblistce brak instynktu prawie równie nadprzyrodzonego, co niektóre wątki jej powieści. Bogatej, czasem ujmującej (opisy charakterów ale i zwyczajów sanatoryjnych), nierzadko wręcz odstręczającej (wątek lalek- fantomów znajdowanych w okolicznych lasach, zresztą dla fabuły kluczowy, da się skwitować znanym: nie przy jedzeniu).
Zaś historia zatoczyła koło. Gdy Mann opublikował swoją wizjonerską powieść, co jak sie zawsze podkreśla, chociaż dzieje się w sanatorium, wcale nie traktuje o gruźlikach – w jego ojczyźnie, ale i naszej też szalała inflacja, co w Niemczech przygotowało grunt dla faszyzmu a u nas tylko do przewrotu majowego. Zaś militaryści przeciwnych z pozoru znaków podpisali właśnie traktat w Rapallo, zapowiadający właśnie rozerwanie kruchej powersalskiej pokojowej Europy.
Kiedy sięgamy po aktualizację kultowej “…Góry” pióra naszej noblistki – dotychczasowy porządek w Europie właśnie załamał się ostatecznie. Nie wiemy, co się w jego miejsce wypiętrzy. Na pewno jednak los Lwowa, rodzinnego miasta bohatera “Empuzjonu” ma dla tej kwestii znaczenie kluczowe. Autorka, chociaż sama z wykształcenia jest psychologiem nie lekarką, pisująca z wielkim znawstwem o sanatoryjnych zabiegach i badaniach, bezbłędnie jak się wydaje wyczuwa puls historii. A także – jeśli prawidłowo odczytuję przesłanie “horroru przyrodoleczniczego” – pokazuje nam, że nie ma żadnej historii przez duże “H” poza taką, którą sami tworzymy.
Do Legionów poszli przecież dokładnie tacy studenci jak nasz trochę niezgrabny Mieczyś Wojnicz. A po ponad stu latach i dwukrotnej zmianie granic, w dobie kolejnej, już lokalnej wojny, ich prawnuki udzieliły na masową jak nigdy w Europie skalę gościny wypędzonym sąsiadom, jakby spłacając rodowy dług bohatera wobec niani Glicerii. Niemieccy mieszczanie wobec zła zaklętego w stalowe potwory Putina okazali się równie bezradni, jak wobec grozy, jaka w świecie “Empuzjonu” panuje w okolicznych lasach. Kiedy my otwieramy przed uchodźcami serca, domy i mieszkania, oni odbierają im dokumenty i wysyłają do slumsów z kontenerów w obozach przesiedleńczych.
Zaś my otwieramy przed przybyszami również kupowane na wszelki wypadek na zapas po 24 lutego br. puszki od konserw (wielu z nas podobny odruch miało, choć czasem się z niego śmialiśmy), o czym przekonała się korzystająca z naszej pomocy Ludmiła, zbiegiem okoliczności też inżynier sanitarny – całkiem jak bohater Tokarczuk, tyle, że z dyplomem i z Kijowa, a nie ze Lwowa – którą nie sposób było się nie zająć, gdy tu przyjechała, a od której tak wiele się wraz z przyjaciółką dowiedzieliśmy. Skorzystała na tym także uratowana spod bomb i rakiet wilczyca Nora, wobec której nasza sunia, zawsze sceptyczna wobec pobratymców tej samej rasy, okazała zdumiewającą sympatię, jakby wszystko rozumiała doskonale. Po co o tym wspominać? Żeby wiedzieć, że noblistka Tokarczuk nie daje nam na ten dziwaczny czas “pokoju wśród wojny” – jakby rzecz ujął wielki filozof Miguel de Unamuno – kostiumowej opowieści ani “dżenderowego” traktatu czy kostycznego artystowskiego hołdu, składanego autorowi ulubionej lektury swej młodości. Tylko buduje rodzaj rebusa, który każdy z nas rozwiązać może po swojemu. Jak potrafi.
Po “Renegatach Międzymorza” Aleksandra Diakonowa, “horror przyrodoleczniczy”, który swoją premierę miał 1 czerwca, okazuje się kolejną powieścią potwierdzającą, że wbrew mędrcom “inter arma non silent Musae”. Pal licho zresztą (nawet to leśne, powieściowe) mędrców, skoro niczego znowu nie przewidzieli, albo wręcz wstydzić się za nich musimy, jak za Henry’ego Kissingera. Nie wszystkich noblistów jednak ta prawidłowość dotyczy, o czym ksiażka Tokarczuk przekonuje nas dobitnie. Zaświadcza raczej o prawdziwości znanego francuskiego powiedzenia: noblesse oblige, szlachectwo zobowiązuje. Jak się okazuje, aktualnego również w zmuszonej znów bronić demokracji Europie.
[1] Władysław Kopaliński. Słownik mitów i tradycji kultury. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985, s. 357
[2] Olga Tokarczuk. Empuzjon. Horror przyrodoleczniczy. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022, s. 40-41
[3] ibidem, s. 140
[4] Maria Fredro-Smoleńska. “Empuzjon”: Nowa powieść Olgi Tokarczuk. “Vogue”: vogue.pl z 1 czerwca 2022