Dla milionów widzów trzech głównych stacji telewizyjnych w Polsce, którzy mieli okazję obejrzeć pierwszy powyborczy wywiad Donalda Tuska zapewne to jak mówił, okazuje się dalece ważniejsze od tego, co powiedział. Rządowym planistom radziłbym tego efektu nie lekceważyć.

Oczywiście można utyskiwać na ponad godzinne oczekiwanie dziennikarzy dosłownie pod śmietnikiem na zapleczu Domu Dziennikarza w stolicy (dziś pomimo zacnej nazwy pozostaje siedzibą propisowskiego SDP kierowanego przez Krzysztofa Skowrońskiego) tuż po wyborach na ówczesnego kandydata na premiera po spotkaniu, na którym poparcie dla niego potwierdziła własna partia i fakt, że nagrodę za to stanowiła zgrabna ale jednozdaniowa tylko rzucona w przejściu formułka – nie da się jednak uogólnić opinii, żeby Tusk okazywał się liderem trudno dostępnym. Jego medialność w oczywisty sposób stanowi pozytywną alternatywę dla polityki informacyjnej poprzedniego rządu, chroniącego wszystko – jakby było co – za podwójnym niekiedy szpalerem ochroniarzy. Dochodzi do tego problem ochrony prezesa partii rządzącej w Polsce w latach 2015-23, torującej Jarosławowi Kaczyńskiemu drogę nawet w Sejmie, czemu kres zamierzał położyć nowy marszałek Szymon Hołownia, co nie okazuje się wcale proste, skoro goryle wchodzą do gmachu, wedle nieoficjalnych informacji, jako asystenci. 

Jednak gdyby nie godne uznania zachowanie Piotra Witwickiego z Polsatu, który jako jedyny w trakcie potrójnego wywiadu  zadawał Tuskowi pytania naprawdę dziennikarskie – podczas gdy Anita Werner z TVN pozostawała skupiona na własnej roli celebrytki zaś Marek Czyż z TVP na tym, żeby się nie skompromitować i nie okazać mniej rozgarniętym od kolegów – można by odnieść wrażenie, że premierowi partnerzy do rozmowy nie byli specjalnie potrzebni, równie dobrze mógł wygłosić kolejne wystąpienie jak w przeddzień Sylwestra, kiedy to nawiązując do hasła wyborczego powtórzył: Szczęśliwej Polski już czas. Optymistyczne i pogodne, ale po wyborach, w których zagłosowało rekordowe 22 miliony Polaków czyli niemal trzy czwarte z nas, uprawnionych – od szefa koalicyjnego rządu da się oczekiwać wyjścia poza krąg własnych wyborców. Zwrócenia się do tych, którzy nie głosowali na partie, co skutecznie zbudowały “koalicję 15 października”. Bo nie 13 grudnia przecież, jak głosi nienawistny przekaz tych, co najpierw ogłosili zwycięstwo a potem gdy okazało się, co było do przewidzenia pyrrusowe, pokazali, że nawet przegrywać nie potrafią.

Szeroki plan, ale nie przekaz

Nie usłyszeliśmy żadnego rozszerzającego przekazu, pomimo nadmiaru szerokich telewizyjnych planów. Z trójką dziennikarzy premier zasiadł w ogromnym pomieszczeniu, wśród niezorientowanych mogącym budzić skojarzenia z poczekalnią dworca lotniczego albo hallem biurowca. Pusto tam było strasznie. 

Scenograf hołduje zapewne minimalizmowi. Zwykły stolik do kawy, postawiony pomiędzy wypytywanym premierem a indagującymi go dziennikarzami, ociepliłby kadr i uczyniłby go bardziej logicznym. 

Chociaż najskromniejszego choćby stolika zabrakło, żeby na nim filiżanki z kawą jako rekwizyt postawić (bo nie na nią przecież dziennikarze przyszli do premierowskiej kancelarii), Piotr Witwicki z Polsatu, którego znów pochwalić wypada za profesjonalne podejście a nie jak u kolegów skupienie na własnych obawach bądź biżuterii – spytał o możliwość okrągłego stołu we współczesnej Polsce.

Nie stało się tak, żeby odpowiedź na to nie padła. Donald Tusk zapowiedział, że w poniedziałek (rozmowa z dziennikarzami odbyła się w piątek) zobaczy się z prezydentem Andrzejem Dudą. Potem pojedzie na Ukrainę, by załatwić problemy polskich przewoźników, którzy słusznie protestują, bo czują się dyskryminowani. Tym samym premier w czytelny sposób zawęził ramy kompromisu do kwestii związanych z granicą wschodnią. Wiadomo, że z prezydentem rozmawiał wcześniej zaraz po tym, jak nad Polską pojawiła się rosyjska rakieta. Podtrzymywanie kontaktu w podobnych kwestiach to również minimalizm, tyle, że  nie scenograficzny już, lecz polityczny. Pocieszającym sygnałem pozostaje utrzymywanie między najważniejszymi osobami w państwie gorącej linii przynajmniej w kwestii jego, a ściślej nas Polaków, bezpieczeństwa.

Władza mówi… jak do swoich

Nowa władza nie zabiega jednak o zwiększenie liczby zwolenników. Da się nawet zauważyć, że umacnia efekt obcości. Widać to po stylu i języku. Odmieniane we wszystkich przypadkach “ministry”, nadmiar pełnomocników do spraw przeróżnych, potwierdzanie woli dialogu z NGO’sami nie budują nawet na podstawowym poziomie codziennej komunikacji żadnej więzi ze społeczeństwem. Dla wielu to przekaz całkiem niezrozumiały. I dlatego odbierany jako wrogi. Dla również licznej grupy – drugorzędny. Razi, że władza zajmuje się sama sobą. A powinna – w powszechnym zapewne odczuciu – zmierzyć się z drożyzną, odziedziczoną po poprzednikach. Dać odpowiedź na oczekiwania pokrzywdzonych przez poprzednią ekipę przedsiębiorców, dźwigających też nie z wyboru ciężar gospodarczych następstw pandemii koronawirusa. Wszystko to bulwersuje ludzi bardziej, niż status prawny Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika czy zastąpienie prokuratora krajowego Dariusza Barskiego z powodu wad prawnych jego nominacji przez Jacka Bilewicza.

Symptomatyczne, że w tak długim, bo godzinnym wywiadzie, o prawach kobiet była mowa wyłącznie w kontekście jednego tylko z nich – prawa do aborcji – gdy spytała o nie Anita Werner. Razi to w oczywisty sposób w sytuacji, kiedy w taki wielu polskich domach właśnie trzymające tam kasę panie lepiej niż ktokolwiek znają skutki drożyzny i chętnie by się dowiedziały, jak nowa władza zamierza je złagodzić. Ale lista tematów w tej rozmowie nie poruszonych wydaje się dłuższa od tych, które w studiu roztrząsano.             

Donald Tusk wciąż każe się nam rządzonym cieszyć z faktu, że nie jest Mateuszem Morawieckim ani jego protektorem Jarosławem Kaczyńskim. Polacy to oczywiście doceniają, o czym świadczą choćby badania opinii publicznej. Nowa władza ma pewien kredyt na starcie. Efekt ulgi pozostaje istotny. Ale z czasem się wyczerpie. 

Historyk z wykształcenia Tusk nie miałby zapewne kłopotu z przytoczeniem paru potwierdzających tę prawidłowość przykładów z najnowszych dziejów Polski.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 8

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here