Ile warta jest demokracja bez wyborów? Głosowanie obywatelskie stanowi jej podstawę. Dlatego chociaż tytuł brzmi ironicznie bo na histerię za wcześnie – PiS chce nas przyzwyczaić do praktyk, na które parę lat temu nigdy byśmy nie przystali. Nawet pandemia może się okazać dogodnym parawanem, już służy za pretekst do represjonowania protestujących przedsiębiorców, chociaż policja zostawia w spokoju niosących zagrożenie koronawirusem żebraków i lumpów.
Dopiero w środę zawarli porozumienie, a już w sobotę na Nowogrodzkiej konferowali, jak je obejść lub złamać. Kaczyński raz ustąpił Gowinowi, opinii publicznej – nie zamierza. Efekty zbiera słabnący w sondażach Duda.
Problem stanowi nie to, że wyborów nie przeprowadzono 10 maja czyli w terminie wyznaczonym wcześniej przez wywodzącą się z PiS marszałek Sejmu Elżbietę Witek. Ich przesunięcie, chociaż spowodowane indolencją partii rządzącej a nie jej humanizmem okazuje się korzystne dla zdrowia obywateli. Kłopot polega nawet nie na tym, że w chwili gdy piszę te słowa nie wiemy, kiedy wybory się odbędą.
A jeszcze niedawno śmieszył nas dowcip o młodym pośle, wypytującym Jarosława Kaczyńskiego o skutki jakiegoś niepopularnego posunięcia, mogły to być dwa miliardy z budżetu na reżimową telewizję ale wersje żartu są różne.
– Panie prezesie, a jeśli przez to przegramy wybory?
– To będą jakieś wybory? – odpowiada pytaniem na pytanie Kaczyński.
Rzeczywisty problem polega na tym, że PiS a konkretnie prezes termin wyborów wyznaczą wedle swojego uznania, taki jaki wyda im się dla partii najkorzystniejszy z demoskopijnej perspektywy, bo sondażowe słupki na Nowogrodzkiej zawsze śledzono z nabożną uwagą. Zdrowie publiczne ani dobrostan Polaków, nic co wiąże się bezpośrednio z sytuacją pandemii nie znajdą się wśród kryteriów tej decyzji.
Państwowa Komisja Wyborcza w niedzielę wyszła naprzeciw rządzącym, jak ujął to jeden z jej członków, chociaż nie taka powinna być rola tego gremium. Uznała, że nie było możliwości głosowania ale utożsamiła to z sytuacją, jaka zaistniałaby gdyby nie został zarejestrowany żaden kandydat na prezydenta. To zestawienie nie tyle karkołomne co absurdalne. Ale otwiera drogę marszałkini Witek do wyznaczenia kolejnego terminu.
Kaczyński nie może polegać na Sądzie Najwyższym, który wedle jego wspólnego z Gowinem przewidywania miałby wybory z 10 maja unieważnić z tego powodu, że się nie odbyły. Gdy obaj politycy w oficjalnym oświadczeniu z góry rozstrzygnęli co sędziowie mają robić – pojawił się sprzeciw, zwłaszcza, że Sąd Najwyższy znajduje się dopiero w trakcie przejmowania przez PiS. Sędzia Joanna Lemańska przypomniała o zasadzie niezawisłości, co zdopingowało Kaczyńskiego do szukania drogi na skróty.
Otwarte złamanie czyli cepem zamiast atomu
Gdy w sobotę obradowano na Nowogrodzkiej nieoficjalne wiadomości wskazywały na duże prawdopodobieństwo wskazania 23 maja jako terminu wyborów, co ze strony Kaczyńskiego oznaczałoby złamanie dopiero co – a ściślej w środę wieczorem – zawartej umowy z Gowinem. Możliwe, ponieważ przegłosowana przez Sejm w czwartek również głosami gowinowców ustawa o głosowaniu korespondencyjnym nic o odłożeniu terminu na lato nie wspomina, uzgodnienie to znalazło się wyłącznie w komunikacie dla PAP po spotkaniu Kaczyński – Gowin. Ale sygnowali go obaj politycy. Jednak przysłowie pacta sunt servanda nie pasuje do rządzącej dziś formacji. Kaczyńskiemu bliższe jest prawo silniejszego, w czasach seminarium doktoranckiego nie tylko promotorem ale mentorem obecnego prezesa PiS był Stanisław Ehrlich, zwolennik prymatu woli politycznej nad prawem formalnym i dawny szef Katedry Prawa Radzieckiego. Kaczyński parł do szybkich wyborów bo obawia się lawinowego spadku notowań Dudy spowodowanego bezradnością rządzących wobec pandemii. Otwarte złamanie już w sobotę porozumienia zawartego w środę oznaczałoby nie tyle opcję atomową – to jedno z ulubionych określeń polityków PiS – co cepową. Sprzeciwił się temu premier Mateusz Morawiecki. Miał zagrozić dymisją. Wszystko teraz wskazuje, że wybory odbędą się rychło, ale nie w maju. Termin 28 czerwca, chociaż kolejny już wymieniany jako pewny, wydaje się dogodny. Oczywiście dla rządzących.
Dzień zwycięstwa Szymona Hołowni
W sondażu IBRIS przeprowadzonym akurat w dniach 8 i 9 maja, kiedy to odpowiednio Zachód i Wschód świętować zwykły rocznicę zwycięstwa nad państwami osi – Andrzej Duda ma 45 proc poparcia, co oznacza, że nie zostanie prezydentem na pewno w pierwszej turze, a być może w ogóle. Drugie miejsce zajmuje Szymon Hołownia z 19 proc. Wcześniejszy zaś sondaż Maison&Partbers pokazywał, że gdyby Duda w drugiej turze zmierzył się z Hołownią to by z nim przegrał. W badaniu IBRIS za Hołownią plasował się Władysław Kosiniak – Kamysz z 17 proc wskazań oraz Krzysztof Bosak z poparciem 9 proc, dwukrotnie większym niż Małgorzata Kidawa-Błońska.
Wiadomo, co zaszkodziło Dudzie: sposób traktowania tych właśnie wyborów przez jego formację polityczną. Zaś Kidawie-Błońskiej niefortunne wezwanie do ich bojkotu.
Nie z powodu, że szkodzi ono politykom mogę udział w wyborach – jakiegokolwiek kształtu by nie przybrały i w każdym terminie – rekomendować zarówno koledze, któremu zawdzięczam tytuł tego tekstu, za co dziękuję, a który w latach 80 jako student SGGW dostarczał mi znakomitych tekstów do podziemnego „Orła Białego”, jak każdemu innemu rozmówcy i Państwu Internautom. Właśnie pod koniec przywoływanych tu dopiero lat 80 Polacy – a konkretnie 62 proc z nich – podjęli ryzyko udziału w wyborach pomimo ich niedoskonałego bo kontraktowego charakteru. Dziś datę 4 czerwca 1989 r. uznaje się za przełomową.
Jak w Wyścigu Pokoju
Dwukrotnie za to przez ostatnie sto lat Polacy pozbawiani byli demokratycznych wyborów – za pierwszym razem przez sanację po 1928 r. co w konsekwencji doprowadziło do klęski wrześniowej, za drugim przez komunistów z chwilą sfałszowania wyborów w 1947 r, które nazwano cudem nad urną, a o tej ostatniej ułożono nawet wierszyk: co to za szkatułka? Wrzucasz: Mikołajczyk. Wychodzi Gomułka. Żart był gorzki, przebieg zdarzeń doprowadził do wykluczenia Polski na ponad cztery dziesięciolecia z demokratycznej wspólnoty co miało reperkusje nie symboliczne lecz realne, choćby w postaci braku naszego udziału w planie Marshalla odbudowującym powojenną Europę.
Protest przedsiębiorców oznacza koniec pokoju społecznego w drugiej kadencji rządów PiS. To bunt żywicieli tej władzy i sponsorów jej programów Jarosław Kaczyński, który jak wiadomo do odważnych się nie zalicza (demonstranci skandują 13 grudnia spałeś do południa, bo nie został nawet internowany) obawia się dwóch czarnych dla siebie scenariuszy: w pierwszym jak na Ukrainie […]
Wybory nie mogą stać się wewnętrzną sprawą PiS. Władza i tak traktuje Polskę jak własny folwark. Ale akurat w dniu głosowania trafia się okazja by ją za to skarcić. A przy tym im frekwencja wyższa, tym groźba nieprawidłowości mniejsza. Władza może kuglować i zwlekać ale niczym w Wyścigu Pokoju z dawnych lat – a skoro mamy akurat maj, warto posłużyć się tym porównaniem – etap prawdy nieuchronnie nastąpi.